poniedziałek, 30 stycznia 2012

Podwójnie gorgonzolowe steki

Jak przystało na mężczyznę, mój Wybranek jest odważniejszy ode mnie. Zdecydowanie chętniej próbuje nowych potraw i z większym niż ja entuzjazmem eksperymentuje gotując. Jak dziecko ;) Z nas dwojga to on pierwszy upiekł chleb czy też zrobił lody buraczane (mi nie przyszło nawet do głowy, żeby własnoręcznie robić takie klasyczne, waniliowe). Robi też sushi, rybę a la Sole Meunière (smażoną na maśle, podawaną z sokiem z cytryny), omlety, steki... No właśnie steki - najczęściej takie klasyczne, odpowiednio wysmażone (dla mnie bardziej, dla siebie mniej). Jakiś czas temu wprowadził do przepisu na steka serową modyfikację, która bardzo przypadła mi do gustu: nafaszerował mięso gorgonzolą, a następnie przygotował jeszcze sos na bazie tego sera, którym polał stek po upieczeniu (stek z tego przepisu najpierw krótko się smaży, a następnie dopieka się go w piekarniku).

Stek z gorgonzolą


Składniki (porcja dla 2 osób):
  • 2 steki z polędwicy wołowej (każdy z nich powinien ważyć ok 150-200g i mieć grubość mniej więcej 1 cala, czyli ok. 2,5cm)
  • 150g sera gorgonzola
  • 125ml śmietany (u nas była 18%)
  • świeży rozmaryn (1 gałązka)
  • sól i pieprz do smaku
  • oliwa
Przygotowanie:
  1. mięso umyć, osuszyć i oczyścić z błon
  2. zamarynować w oliwie (po 1 łyżeczce na steka), świeżo zmielonym pieprzu (po małej szczypcie na każdą stronę steka) i rozmarynie (obsypujemy steki igiełkami oberwanymi z gałązki)
  3. włożyć do lodówki, minimum na 1 godzinę
  4. ok. pół godziny przed smażeniem wyjąć mięso z lodówki, żeby trochę się ogrzało przed wrzuceniem na patelnię
  5. dobrze rozgrzewamy patelnię, rozcieramy (ręcznikiem papierowym) 1 łyżkę oliwy na jej powierzchni
  6. smażymy steki na patelni, ok. 2 min z każdej strony
  7. po usmażeniu zdejmujemy steki z patelni i na chwilę odkładamy, żeby steki chwilę "odpoczęły" i przestygły
  8. rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza (bez termoobiegu)
  9. kruszymy gorgonzolę na niewielkie kawałki
  10. w przestudzonych stekach robimy kieszonki (z boku; ważne jest to, żeby z zewnątrz otwór był możliwie jak najmniejszy, ale jednocześnie, żeby jego wewnętrzna powierzchnia była możliwie jak największa - im jest większa tym więcej zmieścimy gorgonzoli)
  11. kieszonki wypełniamy gorgonzolą (tak, żeby kieszonka była pełna :)
  12. blachę do pieczenia wykładamy papierem pergaminowym
  13. nadziane gorgonzolą steki układamy na blaszce i zapiekamy w piekarniku - jeśli lubicie medium rare (trochę mniej niż średnio wysmażone) to trzeba zapiekać steki ok. 4 min (bez przewracania na drugą stronę), jeśli medium (średnio wysmażone) - ok. 6 min, itd.
  14. trochę sera może wypłynąć z kieszonki, ale nie przejmujcie się tym - ważne, żeby nie piec steków za długo, żeby cały ser nie wyciekł z mięsa
  15. w międzyczasie na tą samą patelnię, na której smażyliśmy mięso, wlewamy śmietanę i "deglasujemy" patelnię - uwaga, robimy to na mniejszym ogniu niż przy smażeniu mięsa; doprowadzamy śmietanę do wrzenia, ale nie do zagotowania
  16. gdy śmietana zacznie wrzeć, dorzucamy na patelnię resztę pokruszonego sera i rozpuszczamy go w śmietanie, regularnie mieszając
  17. doprawiamy sos solą i pieprzem
  18. upieczone mięso wyjmujemy z piekarnika i na chwilę odstawiamy, żeby odpoczęło
  19. doprawiamy mięso solą i układamy na talerzu
  20. polewamy mięso (lub talerz) sosem i serwujemy 
Do tego dania pasuje świeża bagietka i prosta sałatka z miksu sałat z dressingiem z oliwy (3 łyżeczki), octu balsamicznego (1 łyżeczka), soli i pieprzu. Dobrze wchodzi z czerwonym wytrawnym winem, np. włoskim, pół na pół szczep Montepulciano i Sangiovese.


Smacznego :)

niedziela, 29 stycznia 2012

Kopytka z gulaszem

Kopytka niezbyt często królują na moim stole, żeby nie powiedzieć - rzadko. A szkoda, bo bardzo je lubię, a mój Wybranek chyba jeszcze bardziej niż ja ;) Odsmażone na patelni, ze zrumienioną skórką, kojarzą mi się z obiadami lub kolacjami w domu rodzinnym. Szczególnie dobrze smakowały w zimne i ciemne wieczory, gdy wracałam do domu po szkole, roratach (na które mnie i moją siostrę z lampionami zabierała babcia) czy po jakichś kolejnych zajęciach popołudniowych.

Robię je rzadko, bo rzadko gotuję ziemniaki, a w takich ilościach jak 1 kg - prawie nigdy. Dla moich babć czy mojej mamy było to danie umożliwiające wykorzystanie niezjedzonych podczas obiadu ziemniaków, które gotowały prawie codziennie. Chcąc zrobić kopytka, zwykle muszę specjalnie ugotować ziemniaki, bo na co dzień ich nie jem. Mój obiad czy lunch składa się zwykle z sałatki lub zupy, podobnie kolacja, na którą od czasu do czasu robię makaron, omlet czy pizzę.

Obiecałam Wybrankowi kopytka w ramach zadośćuczynienia za wyprawę do sklepu sieci IKEA, do którego potrzebowałam się wybrać, a do którego Wybranek szczerze nie cierpi jeździć (z rozmów ze znajomymi wnioskuję, że wielu innych panów również nie darzy tego miejsca sympatią ;). Ugotowałam więc wczoraj wieczorem cały gar ziemniaków, a dziś zrobiłam z nich kopytka, których część zostanie na później (pewnie w zamrażalniku). Nawet przy naszych dużych możliwościach konsumpcyjnych, nie byliśmy w stanie zjeść na raz takiej ilości kopytek ;)


Kopytka


Składniki (porcja dla 5-6 osób)
  • 1kg ugotowanych ziemniaków
  • 2 szklanki mąki pszennej + ok. 1/2 szklanki do podsypywania przy formowaniu kopytek
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
  • 1 jajko
  • szczypta soli + 1 łyżka do posolenia wody
Przygotowanie:
  1. ziemniaki obrać i ugotować w osolonej wodzie (najlepiej dzień wcześniej)
  2. odcedzić i wystudzić 
  3. ugotowane ziemniaki przepuścić przez praskę lub rozgnieść tłuczkiem/widelcem
  4. do rozgniecionych ziemniaków dodać mąkę pszenną, mąkę ziemniaczaną, jajko oraz sól
  5. dobrze wymieszać
  6. stolnicę, dużą deskę do krojenia lub inną podkładkę oprószyć mąką
  7. odrywać po kawałku ciasta
  8. z kawałków ciasta formować wałki, każdy lekko spłaszczyć i ostrym nożem odcinać kopytka (pod kątem lub nie)
  9. zagotować duży garnek wody (u mnie 3-litrowy, większego nie posiadam ;) z łyżką soli
  10. kopytka wrzucać do wrzątku partiami (powiedzmy, że po 10 sztuk)
  11. gdy kopytka wypłyną na wierzch wody, wyławiać łyżką cedzakowatą, przekładając kopytka na durszlak, żeby dobrze je odcedzić
  12. odcedzone kopytka przekładamy do pojemnika, polewamy odrobiną oleju i potrząsamy, żeby kopytka się nie posklejały
Kopytka można podawać z wody lub podsmażyć je na oleju, dzięki czemu będą miały apetyczną, brązową skórkę. Polecam bez dodatków lub sosem/gulaszem. Ja serwowałam dziś kopytka z gulaszem wołowym.

Gulasz wołowy z marchewką i pieczarkami


Składniki (porcja dla 2-3 osób):
  • ok. 0,5kg mięsa wołowego (zwykle robię gulasz z udźca wołowego, ale tym razem miałam tzw. "ogon" z polędwicy wołowej, który był zbyt cienki, żeby zrobić z niego steka, wykorzystałam go więc do gulaszu)
  • 4-5 średnich pieczarek
  • 1 marchew
  • 1 średnia cebula
  • 2 łyżki przecieru pomidorowego
  • 1 liść laurowy
  • 2 ziela angielskie
  • 0,5l bulionu (wołowego lub warzywnego)
  • 1 łyżeczka słodkiej papryki
  • sól i pieprz do smaku
  • olej
  • 1 łyżka masła
  • 1 łyżka (płaska) mąki pszennej
Przygotowanie:
  1. mięso umyć, oczyścić, pokroić w kostkę (wielkości na jeden kęs)
  2. pokrojone mięso podsmażyć (do zrumienienia) na na oleju, smażąc partiami (jak radziła Julia Child w swojej książce "Mastering the art of French cooking" kawałków mięsa nie powinno się stłaczać na patelni, bo zamiast się usmażyć i przyrumienić, udusi się we własnym sosie)
  3. usmażone mięso przełożyć do innego naczynia i odstawić
  4. cebulę, marchew i pieczarki myjemy, obieramy i kroimy (cebulę w drobną kostkę, pieczarki i marchew w niezbyt cienkie plastry)
  5. na tej samej patelni, na której smażyliśmy mięso, podsmażamy cebulę, starając się zeskrobać przypieczony "smaczek" z mięsa z patelni
  6. usmażoną cebulę przekładamy do mięsa
  7. na tej samej patelni podsmażamy marchew, ok. 3 min, a następnie przekładamy ją do naczynia z mięsem i cebulą
  8. wycieramy patelnię ręcznikiem papierowym, żeby usunąć tłuszcz
  9. na oczyszczoną patelnię wrzucamy pieczarki, aby odparować z nich wodę, pilnując, aby się nie przypaliły
  10. gdy pieczarki przestaną "puszczać sok", dodajemy na patelnię usmażone mięso z cebulą i marchewką i wlewamy bulion (powinien przykryć wszystkie składniki, jeśli nie przykrywa, można dodać więcej bulionu lub dolać wody)
  11. dorzucamy ziele angielskie i liść laurowy, przykrywamy i dusimy ok. 30 min
  12. po upływie 30 min. sprawdzamy stan mięsa - jeśli nie będzie jeszcze gotowe, dusimy dalej (polędwica wołowa dość szybko staje się miękka - 30 min powinno wystarczyć)
  13. gdy mięso jest już miękkie, dodajemy przecier pomidorowy i dobrze mieszamy
  14. doprawiamy solą, pieprzem i papryką
  15. masło rozcieram z mąką na gładką masę, którą następnie dodajemy do gulaszu, mieszając
  16. dusimy gulasz jeszcze ok 1 min (uwaga na ogień, jeśli będzie zbyt duży, gulasz może zacząć przywierać do dna ze względu na fakt, że dodaliśmy do niego mąkę)
  17. zdejmujemy z ognia i podajemy
Taki gulasz pasuje do kopytek, kasz, ziemniaków czy zwykłego chleba. Dobrze jest posypać porcję gulaszu świeżymi ziołami, u mnie była to pietruszka.

Smacznego :)



sobota, 28 stycznia 2012

Muffiny z mąki razowej z marchewką i suszoną żurawiną dla Basi

Mam szczęście do Baś - wszystkie, które znam, są fajne. 2 w rodzinie, 1 w najbliższym "towarzystwie", 1 w pracy. No i kilka wiewiórek ;)

Ta z pracy obchodziła niedawno urodziny, a z tej okazji zaprosiła kilku przedstawicieli naszej korporacyjnej loży szyderców na wspominki o noszeniu pieluch i kupowaniu pierwszych szpilek nad piwem. Na wspominanie pierwszej pary szpilek najbardziej entuzjastycznie zareagowali oczywiście nasi przesympatyczni koledzy z pracy ;) Tak wyszło, że i ja znalazłam się w tym zacnym gronie, a dokładnie - prawie się znalazłam. Bo w końcu okazało się, że jednak nie będę mogła wziąć udziału w tym przedsięwzięciu. W ramach zadośćuczynienia zrobiłam dla Basi muffiny - w takiej zdrowszej niż zwykle wersji, dołączając życzenia zdrówka, bo na rozumek już za późno... Zostały przyjęte entuzjastycznie, mimo, że to wypiek z mąki razowej (brr ;).

Muffiny z mąki razowej z marchewką i suszoną żurawiną

Składniki (z tej ilości wychodzi ok. 18-20 muffinów o średnicy 5cm):
  • 300g mąki żytniej razowej typ 2000 (hardcore'owo...)
  • 100g brązowego cukru
  • 1 opakowanie cukru waniliowego (nie mogło być przecież tak zupełnie zdrowo i niskokalorycznie :P)
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 jajko
  • 180ml kefiru
  • 100ml oleju z pestek dyni (można też dodać zwykły olej słonecznikowy, ale ten z pestek dyni nadaje muffinom fajnego 
  • 1 szklanka startej marchewki (=2-3 starte marchewki, w zależności od wielkości)
  • 100g suszonej żurawiny
  • prażone pestki dyni do posypania
Przygotowanie:
    1. nagrzać piekarnik do temperatury 180 stopni Celsjusza, bez termoobiegu
    2. marchew umyć, obrać i zetrzeć na tarce (na grubych oczkach)
    3. w jednym naczyniu wymieszać mąkę, cukier brązowy, cukier waniliowy, sodę i proszek do pieczenia
    4. w osobnym naczyniu wymieszać jajko, kefir i startą marchew
    5. połączyć obie mieszaniny, dobrze wymieszać
    6. do uzyskanej masy dodać żurawinę, wymieszać
    7. blachę do muffinów wysmarować tłuszczem (każde zagłębienie) lub wyłożyć papilotkami
    8. do każdej papilotki/do każdego zagłębienia nałożyć ciasto - do 2/3 wysokości
    9. każdą porcję ciasta posypać pestkami dyni
    10. wstawić do piekarnika i piec 23 min
    11. po upieczeniu wyjąć z piekarnika i wystudzić
    12. jeśli pieczemy muffiny wieczorem, a będą jedzone dopiero następnego dnia rano, warto szczelnie nie zapakować, żeby nie wyschły i nabrały głębszego aromatu
    Smacznego i na zdrowie ;)

    piątek, 27 stycznia 2012

    Tort z musem czekoladowym...miał być...

    ...ale nie wyszedł. Nie do końca wiem z jakiego powodu, bo mój Wybranek, spec od musu czekoladowego, zrobił dwie porcję tą samą metodą co zwykle, ale z żadnej z nich nie wyszedł deser, którego konsystencja choć trochę przypominałaby mus... Wyszło coś, co przypominało zbitkę grudek ziemi, z której po naciśnięciu wypływał płyn. Ogólnie mało apetyczne to było. Podejrzewamy, że zawiniła czekolada gorzka marki Wawel. Zwykle kupujemy czekoladę marki Lindt do musu (i do innych deserów czy wszamania "na surowo" również), ale z nieznanych nam dotąd przyczyn w sklepie Bomi nie było żadnej innej gorzkiej czekolady o dużej (min. 80%) zawartości kakao, poza tą Wawla. Także nie polecamy.

    Na szczęście była alternatywa - niezawodna nutella :) To nie to samo co mus czekoladowy (który Asia, jubilatka dla której miał być ten tort, uwielbia), ale tort wyszedł dobry. A oprócz nutelli i pysznego biszkoptu z przepisu z bloga Moje Wypieki składał się również z kremu z serka mascarpone o różowo-brązowym odcieniu (dzięki dodatkowi kakao w proszku) oraz ciasteczek z kawałkami czekolady (które Asia również uwielbia :). Przekonajcie się sami.

    Tort z nutellą (lub z musem czekoladowym, o ile wyszedł ;)

    Składniki (na tort, którym można poczęstować ok 12 osób):

    NA BISZKOPT
    • 5 jajek
    • 165g cukru (zwykłego, białego)
    • 130g mąki pszennej
    • 50g mąki ziemniaczanej
    NA KREM
    • 500g serka mascarpone
    • 4 łyżki cukru pudru (zwykle dodaję 5, ale mus czekoladowy i nutella są bardzo słodkie i nie chciałam przesadzać z tą słodyczą)
    • 1 łyżeczka esencji waniliowej
    • 3 łyżeczki kakao
    DODATKOWO
    • świeżo wyciśnięty sok z 1 pomarańczy
    • 350g nutelli (lub mus czekoladowy przygotowany z jednej 100-gramowej tabliczki gorzkiej czekolady z tego przepisu)
    Przygotowanie:
    1. jeśli robimy mus, należy przygotować go ok. 3 godziny przed przełożeniem tortu musem - jeśli mamy nutellę, pamiętajmy, żeby nie trzymać jej w lodówce
    2. rozgrzać piekarnik do 170 stopni Celsjusza, bez termoobiegu
    3. białka oddzielić od żółtek
    4. białka ubić na sztywną pianę, pod koniec ubijania stopniowo dodawać cukier, nadal mieszając
    5. dodać po kolei żółtka, cały czas mieszając
    6. mąki wymieszać i dodać do masy, delikatnie mieszając (zmniejszamy obroty miksera do minimum)
    7. dno tortownicy o średnicy 20-22cm wyłożyć papierem pergaminowym
    8. brzegów nie wykładamy papierem ani nie smarujemy tłuszczem
    9. przekładamy masę do tortownicy i wkładamy do piekarnika
    10. pieczemy ok. 35min, nie otwierając piekarnika w trakcie pieczenia
    11. gdy ciasto będzie już upieczone (można to sprawdzić wbijając wykałaczkę w ciasto - jeśli po wyjęciu jest sucha, oznacza to, że ciasto jest upieczone), wyjmujemy je z piekarnik i upuszczamy z tortownicą na podłogę (najlepiej wyłożyć podłogę kocem; ja zwykle upuszczam z wysokości moich kolan)
    12. po upuszczeniu i podniesieniu ciasta z ziemi wkładamy je z powrotem do piekarnika, tym razem z otwartymi drzwiczkami i studzimy
    13. serek mascarpone mieszamy z cukrem pudrem, esencją waniliową i kakao, po czym wstawiamy do lodówki na ok 30min, żeby smaki się przegryzły
    14. wyciskamy sok z pomarańczy
    15. wystudzony biszkopt przekrajamy w poprzek, aby uzyskać 3 placki
    16. każdy placek nasączamy 1/3 wyciśniętego soku, ale uważamy, żeby nie nasączać brzegów placków, bo rozmoczone brzegi ciężko utrzymać w ryzach i posmarować kremem
    17. dolny placek smarujemy nutellą lub musem i przykrywamy środkowym
    18. środkowy placek smarujemy nutellą lub musem i przykrywamy górnym
    19. cały tort smarujemy kremem mascarpone
    20. dekorujemy wierzch - w moim przypadku ciasteczkami z kawałkami czekolady
    21. chłodzimy w lodówce (lub - o tej porze roku - na balkonie ;), zabezpieczając tort przed wchłonięciem zapachów innych produktów, które trzymamy w lodówce (np. czosnkowej kiełbasy lub aromatycznego sera ;)
    Dodatki do tego tortu można dowolnie modyfikować - zamiast nutelli można dodać ulubiony dżem, masło orzechowe, dulce de leche (krem karmelowy), masę kajmakową czy krem kasztanowy. Krem mascarpone również można "doprawiać" różnymi dodatkami - esencją waniliową, cytrynową, kawową czy pomarańczową, kakao, kawą rozpuszczalną, barwnikami, startą skórką z pomarańczy czy z cytryny, odrobiną musu z ulubionych owoców. Dowolne mogą być też dodatki, którymi dekorujemy tort - posypki, orzechy, ciasteczka, owoce suszone lub świeże, wiórki czekoladowe lub kokosowe. A biszkopt możemy nasączać nie tylko sokiem pomarańczowym, ale także herbatą lub alkoholem (np. różnego rodzaju likierami). Sky is the limit :)

    Ciasteczka z kawałkami czekolady
    [przepis powstał przez zmodyfikowanie przepisu na amerykańskie ciasteczka Elizy]

    Składniki:
    • 425g mąki pszennej
    • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
    • 1/2 łyżeczki soli
    • 330g cukru
    • 250g masła
    • 4 jajka
    • starta skórka z 1 pomarańczy
    • 1 tabliczka białej czekolady (100g)
    • 1 tabliczka gorzkiej czekolady (100g)
    Przygotowanie:
    1. przed pieczeniem wyjąć masło z lodówki, żeby zmiękło
    2. rozgrzać piekarnik do 160-170 stopni Celsjusza (bez termoobiegu, grzanie od góry i od dołu),
    3. masło rozetrzeć na gładką masę, utrzeć z cukrem, stopniowo dosypując cukier
    4. do utartego z cukrem masła dodać jajka i skórkę z pomarańczy
    5. w osobnym naczyniu wymieszać mąkę z sodą i solą
    6. dodać sypką mieszaninę do miski mokrą, dobrze wymieszać
    7. pokroić czekoladę na niewielkie kawałki, dodać do masy i dobrze wymieszać
    8. blachę do pieczenia wyłożyć papierem pergaminowym i nakładać kupki ciasta - mniejsze lub większe (jeśli chcemy uzyskać takie małe ciasteczka jak te na torcie, kupka powinna być naprawdę mała, z ok. 1/2 łyżeczki masy)
    9. malutkie ciasteczka piec przez ok. 12min, większe odpowiednio dłużej (do zrumienienia, można ocenić po wyglądzie)
    10. po upieczeniu wystudzić - jeśli dekorujemy nimi tort z kremem mascarpone, ciasteczka muszą być zupełnie zimne
    Smacznego :)

    czwartek, 26 stycznia 2012

    Sałatka z mozzarelli i pomarańczy na dobry początek urodzinowej kolacji

    Opracowując menu na kolację urodzinową Asi, wiedziałam, co zaserwuję jako danie główne - domową pizzę na grubym cieście z kiełbasą i pieczarkami, popijaną barszczem czerwonym. Nie jest to ani nowoczesne, ani wykwintne danie, ale wiedziałam, że Asia taki zestaw konsumowała w dzieciństwie (a dowiedziałam się o tym z mojego własnego bloga) i że najprawdopodobniej przywoła to wspomnienia beztroskich, szczenięcych lat. Mam nadzieję, że tak się stało :) Pizza powstała z tego przepisu (1,5 porcji ciasta, które odstawiłam na 1 godzinę do wyrośnięcia w ciepłe miejsce - wyszło bardziej puszyste i znacznie grubsze niż to, które można zobaczyć na zdjęciu załączonym do tego przepisu, a barszczyk zrobiłam zgodnie ze wskazówkami z bloga Kwestia Smaku, które możecie znaleźć tutaj. W przygotowanie barszczyku wkradła się pewna niewielka modyfikacją, w zasadzie niezamierzona. Mianowicie, wstawiłam buraki do piekarnika na 2 godziny, a wyjęłam po jakichś 6-7 godzinach... a to dlatego, że po włożeniu ich do piekarnika ok. godz. 23 postanowiłam się na chwilę położyć. Nastawiłam budzik i minutnik i ucięłam sobie drzemkę. Jak możecie się domyślić, drzemka przerodziła się w "drzemę", a piekarnik wyłączyłam dopiero następnego dnia rano. Dlaczego w ogóle się łudziłam, że wstanę w środku nocy na dźwięk budzika? Nie wiem ;)

    No więc miałam już pomysł na główne danie. Na deser, jak przystało na urodziny, miał być tort. Asia bardzo lubi mus czekoladowy mojego Wybranka. Lubi też ciasteczka z kawałkami czekolady. Stwierdziłam więc, że wymyślę tort, w którym połączę oba te składniki. Prawie się udało, ale o tym w kolejnym wpisie ;) Dziś o sałatce, którą po szeroko zakrojonych poszukiwaniach w internecie wymyśliłam na przystawkę.

    Inspiracją była dla mnie tzw. zimowa sałatka caprese, która nie składa się z mozzarelli i pomidorów (i słusznie, bo o tej porze roku jedynie kształtem przypominają pomidory), ale z mozzarelli i...pomarańczy. Połączenie to może wydawać się śmiałe (no bo jak to tak? ser z pomarańczą?), ale składniki te naprawdę dobrze do siebie pasują :) Szczególnie, jeżeli pomarańcze, które używamy do jej przygotowania, nie są kwaśne jak diabli ;) W skład mojej wersji zimowej caprese oprócz mozzarelli i pomarańczy weszła także czerwona cebula, rukola i oliwki. A całość zwieńczył dressing na bazie oleju z pestek dyni.

    Sałatka z mozzarelli i pomarańczy

    Składniki (na 1 porcję):
    • 1 kulka mozzarelli (polecam mozzarellę di bufala)
    • 1 pomarańcza
    • kilka plasterków czerwonej cebuli
    • kilka czarnych oliwek
    • garść rukoli
    • 3 łyżki oleju z pestek dyni (ma piękny zapach, jak prażone pestki, i ciemny kolor, przypominający ocet balsamiczny)
    • 1 łyżka octu balsamicznego
    • 1 łyżeczka miodu
    • sól i pieprz do smaku
    Przygotowanie:
    1. Pomarańczę parzymy wrzątkiem, obieramy i okrajamy z białych skórek, kroimy w plastry
    2. Mozzarellę odsączamy z płynu, kroimy w plastry
    3. Na talerzu rozsypujemy rukolę, układamy na niej plastry pomarańczy, krążki cebuli i plastry mozzarelli
    4. Kroimy czarne oliwki i posypujemy sałatkę
    5. Mieszamy olej, ocet, miód, sól i pieprz i polewamy sałatkę dressingiem
    ...a oto dowód, że w skład mojej sałatki weszła również rukola (na wcześniejszym zdjęciu trudno ją wychwycić):

    Smacznego :)

    wtorek, 17 stycznia 2012

    Ciastowe góry i doliny, czyli karpatka :)

    "Karpatka jest ciastem doskonale w Polsce znanym, a jej nazwa pochodzi od specyficznego kształtu powierzchni ciasta przypominającej polskie góry Karpaty. Pomiędzy dwoma warstwami delikatnego ciasta możesz znaleźć najbardziej delikatny, waniliowy krem, smaku którego nie zapomnisz" - z opisu karpatki pochodzącego ze strony internetowej marki Delecta, posiadającej w swojej ofercie karpatkowe półprodukty, krem oraz ciasto+krem. Wybór padł na Delectę (mimo, że nie jest jedyną marką oferującą karpatkowe półprodukty), bo był to pierwszy rekord na liście wyników wyszukiwania w Google hasła "skąd pochodzi nazwa karpatka". Domyślałam się, że od nazwy gór, które ciasto to przypomina kształtem, ale potrzebowałam potwierdzenia. No to mam. Swoją drogą zastanawiam się, dlaczego nazywa się akurat karpatka, a nie taterka, bieszczadka lub pieninka - przecież ciasto za każdym razem rośnie inaczej, raz góry są wyższe, a raz niższe... ;)

    Karpatka to moje ukochane ciasto z dzieciństwa, a dokładnie z okresu przedszkolnego. Ku uciesze małego żarłoka, który i bez pałaszowania karpatki miał sporą przewagę fizyczną nad młodszym rodzeństwem, mama piekła to ciasto dość często. Pamiętam, że konsumpcję zaczynałam od boku, wybierając łyżeczką krem spomiędzy dwóch kawałków ciasta, a dopiero na końcu pochłaniałam ptysiowy spód i wierzch. Karpatka kojarzy mi się z filmem "Elza z buszu", o małej lwicy przygarniętej przez stacjonujących w Afryce Amerykanów. Tak sobie siedziałam, wydłubując ten krem, oblizując tłuściutkie paluszki i oglądając przygody Elzy. To były czasy :)

    Z biegiem lat, z braku czasu mama przestała piec karpatkę. Zanik tej czynności postępował jakoś tak stopniowo, nie mam więc wyrwy na psychice spowodowanej nagłym i nieoczekiwanym zniknięciem karpatki z naszego domowego menu ;) Przypomniałam sobie o tym cieście kilka lat temu, gdy sklepowe półki zaczęły uginać się od gotowców typu kopiec kreta (pamiętacie?). Była i karpatka, a jak. Był to okres, kiedy po kilku nieudanych próbach pieczenia ciasta od podstaw (m.in bułeczki drożdżowe twarde jak kamień czy piernik z mega zakalcem), zniechęciłam się do pieczenia, sięgając co najwyżej po gotowce. Niniejszym przyznaję się, że zrobiłam w życiu kilka karpatek z torebki. I nie były złe :)

    Teraz, gdy jestem już oswojona z przygotowywaniem wypieków od podstaw (co okazało się prostsze niż myślałam), mogłam podjąć wyzwanie i zostać bohaterem w swoim domu ;) W ciągu ostatnich 2 tygodni zrobiłam karpatkę dwa razy i muszę przyznać, że zarówno ja, jak i osoby, dla których to ciasto upiekłam, były zadowolone. No, może za drugim razem byłam nieco bardziej zadowolona, bo wprowadziłam małą modyfikację do przepisu na krem - za pierwszym razem był nieco zbyt "lejący" i wypływał spomiędzy płatów ciasta. Wprowadziłam też kilka zmian w przepisie na ciasto - ale to przy pierwszym pieczeniu, zaraz po tym, jak pierwsza partia mi nie wyszła, przywierając do blachy i nadmiernie się spiekając. Poniższy przepis możecie uznać za sprawdzony :)

    Karpatka
    [poniższy przepis jest nieco zmodyfikowanym przepisem z bloga Moje Wypieki]
    [autorką zdjęcia jest moja siotra-przyszła Pani Architekt, która dostała całą blachę karpatki z okazji oddania projektu na koniec semestru]

    Składniki (na taką klasyczną blachę do ciasta, o wymiarach ok. 32cm x 23cm):

    CIASTO
    • 250 ml wody
    • 125g masła
    • 170g mąki pszennej
    • 5 jajek
    • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
    KREM
    • 700ml mleka
    • 125g masła
    • 165g cukru
    • 16g (1 zwykłe opakowanie) cukru waniliowego
    • 4 lekko czubate łyżki mąki pszennej
    • 5 lekko czubatych łyżek mąki ziemniaczanej
    • 4 jajka
    Przygotowanie:

    CIASTO
    1. masło rozpuścić w rondelku, dodać wodę i doprowadzić do wrzenia
    2. do rondelka dodać mąkę i energicznie mieszać, do uzyskania masy o konsystencji tłuczonych ziemniaków (zaglądając mi przez ramię Wybranek spytał, czy robię ziemniaki ;)
    3. zdjąć z ognia i odstawić do wystudzenia
    4. po wystudzeniu masy, dodać do niej proszek do pieczenia i dobrze wymieszać (można to zrobić za pomocą robota kuchennego, ale ręcznie też będzie ok - wypróbowałam obie opcje)
    5. stopniowo dodawać do masy jajka, dobrze wymieszać - powinniśmy uzyskać lepką masę, tym razem o konsystencji serka topionego
    6. nagrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza (bez termoobiegu, grzanie od dołu i od góry) - autorka oryginalnego przepisu zaleca pieczenie ciasta w 200 stopniach Celsjusza, ale dla piekarnika mojej mamy (pierwsze pieczenie) i mojego (drugie pieczenie) optymalne okazały się inne temperatury (u rodziców piekłam w 160 stopniach, bo tamten piekarnik za bardzo przypieka, a w swoim w 180 stopniach, trochę z obawy, że 200 stopni i tu będzie za dużo); polecam rozgrzanie piekarnika do 180 stopni - jeżeli po 25min pieczenia ciasto będzie Waszym zdaniem zbyt blade, można zwiększyć temperaturę i podpiec jeszcze kilka minut
    7. blachę do ciasta smarujemy kawałkiem masła i wykładamy papierem do pieczenia (masło jest po to, żeby papier dokładnie przywarł do blachy)
    8. dzielimy masę na dwie części, jedną z nich wykładamy na blachę i w miarę możliwości równomiernie rozprowadzamy po dnie, robiąc też małe brzeżki (przydadzą się przy nakładaniu na ciasto jeszcze ciepłego i dość płynnego kremu - dzięki nim krem nie wypłynie i nie będziemy musieli zostawiać wolnego od kremu odstępu od brzegu ciasta)
    9. pieczemy przez 25min, wyjmujemy z piekarnika i studzimy
    10. po upieczeniu pierwszej części, w ten sam sposób pieczemy drugą (tu nie trzeba już robić brzeżków)
    11. w międzyczasie można przygotować krem
    KREM
    1. 500ml (2 wymiarowe szklanki) wlewamy do rondelka, dodajemy masło, cukier i cukier waniliowy - podgrzewamy do rozpuszczenia się cukru
    2. pozostałą część mleka (200ml, w oryginale jest 250ml, ale trochę zmniejszyłam ilość, żeby krem był mniej płynny) łączymy w osobnym naczyniu z jajkami, mąką pszenną i mąką ziemniaczaną, dokładnie mieszając
    3. do rondelka dodajemy mieszaninę z punktu 2, energicznie mieszając, żeby nie powstały grudki (dla niektórych z Was dodanie mieszaniny z surowymi jajkami do gorącego płynu może wydawać się ryzykowne - mi właśnie takie się wydawało, nie zależało mi na uzyskaniu jajecznicy - ale trzeba pokonać strach i odważnie wlać jajeczno-mleczno-mączną mieszaninę do gorącego rondelka; jak mawiała Julia Child przy podobnie ryzykownych akcjach, "you have to have the courage of your convcition")
    4. jeśli mimo to powstaną grudki (u mnie powstały przy obydwóch próbach, mimo naprawdę energicznego mieszania), można potraktować je ręcznym blenderem ;) (wypróbowałam)
    5. powinniśmy uzyskać krem o konsystencji gęstniejącego budyniu
    6. gotowy, jeszcze ciepły krem wykładamy na jeden placek i przykrywamy drugim
    7. podajemy po schłodzeniu, można posypać wierzch cukrem pudrem
    Smacznego :)

    [autorka ta sama co wyżej]

    niedziela, 15 stycznia 2012

    Fondue

    Fondue to klasyczne danie serowe ze szwajcarskim rodowodem. Idea jest prosta: podgrzewamy wino i rozpuszczamy w nim ser. Dobrze mieć specjalny zestaw do fondue, bo wtedy cały proces gotowania i konsumpcji tego idealnego dania na zimne i ciemne wieczory jest prostszy.

    Mój zestaw do fondue jest raczej archaiczny - prosty, a la emaliowany garnek, z drewnianymi uchwytami, z których "odłazi" farba. Brak specjalnego podstawka na świeczkę czy palnik (podgrzewacz), który był w zestawie. Ale i tak go kocham ;) Moi rodzice dostali ten zestaw gdzieś w połowie lat 90-tych, na fali kulinarnych nowinek (pewnie wielu z Was kojarzy różne plastikowe zestawy do przygotowywania koreczków, pierogów czy do wycinania sprężynek z ogórka - to ta sama fala ;), która zalała polskie sklepy AGD po transformacji. Zestaw przeleżał w czeluściach kuchennych szafek kilka lat, nieużywany. Znalazłam go pewnego dnia w szafce, szukając zapewne czegoś innego, i postanowiłam przygarnąć, emigrując wraz z nim do Warszawy.

    Mając już specjalny zestaw do fondue, nie mogłam nie spróbować wykonać tego dania. Prób było kilka, mniej lub bardziej udanych. Wniosek jest prosty: większość tzw. polskich serów żółtych nie nadaje się do tego dania (mają za niską zawartość tłuszczu i nie topią się tak dobrze, jak gruyer wymieszany ze szwajcarskim ementalerem). Dlatego polecam zainwestowanie w sery z importu. Gotowego "bloku" do fondue, który można znaleźć na regałach chłodniczych w wielu supermarketach nie polecam. Z prostego powodu - nigdy go nie próbowałam. Fondue jest tak prostym daniem, że wolę zrobić je sama, bez półproduktów. I Wam radzę to samo :)

    Fondue
     
    Składniki (dla 4-6 osób):
    [wzorowany na przepisie na fondue z Neuchatel z foody.pl]
    • 400 g sera gruyere
    • 300 g ementalera
    • 350 ml białego wina (na oko pól butelki, zwykle używam wytrawnego Rieslinga)
    • 50ml wiśniówki (a najlepiej kirszu, bo ma delikatniejszy smak niż nasza stara dobra polska wiśniówka)
    • 2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
    • 1 łyżeczka soku z cytryny
    • 1 duży ząbek czosnku
    • starta gałka muszkatołowa
    • czarny pieprz, ew. sól do smaku
    Przygotowanie:
    1. czosnek obrać i przeciąć w poprzek na pół
    2. natrzeć czosnkiem wnętrze garnka (spód i ścianki)
    3. postawić garnek na "ogniu", od razu wlać wino i sok z cytryny
    4. płyn zagotować
    5. sery zetrzeć (ja zwykle kroję ser w kostkę i rozdrabniam w blenderze - mniej brudzenia i brak ryzyka otarcia ręki przy ścieraniu sera na zwykłej metalowej tarce)
    6. starte sery stopniowo wrzucać do wina z sokiem z cytryny, cały czas mieszając
    7. po wrzuceniu całości sera, dokładnie mieszamy mąkę ziemniaczaną z wiśniówką (lub kirszem) i taką mieszaninę wlewamy do roztopionego sera (dodatek kirszu i mąki pomaga uzyskać pożądaną, kremową konsystencję fondue)
    8. doprawiamy gałką muszkatołową (najlepiej świeżo startą - zaczęłabym od dużej szczypty, dodając kolejną, jeśli po spróbowaniu uznacie, że to jeszcze nie to - ważne, aby nie przesadzić z gałką, która może zdominować smak sera), solą (tu uwaga, nie za dużo) i pieprzem
    9. garnek z gotowym fondue zdejmujemy z kuchenki i stawiamy na specjalnym "rusztowaniu", pod którym znajduje się podgrzewacz (u mnie mała świeczka na podstawku, taka jak do podgrzewaczy, które często towarzyszą dużym dzbankom na herbatę)
    10. do fondue serwujemy świeże białe pieczywo, pokrojone na niewielkie kromki lub w kostkę (u mnie świeża pszenna bagietka - samo zdrowie ;); podaję również świeżą czerwoną paprykę i oliwki - niektórzy goście przegryzają pieczywo z fondue tymi dodatkami, inny maczają je w fondue, kwestia gustu
    W każdym zestawie do fondue powinny znajdować się specjalne szpikulce, na które nabija się kawałki chleba, które następnie macza się w roztopionym serze. Można je też kupić osobno (np.szpikulce z mojego archaicznego zestawu już dawno przestały nadawać się do użytku) albo zastąpić widelcami.


    Smacznego :)

    sobota, 14 stycznia 2012

    Skórki ziemniaczane

    Skórki ziemniaczane to po prostu połówki ziemniaków upieczone w piekarniku, z lekko podsmażonym chudym boczkiem, serem cheddar i dymką. Smaczne, ciepłe i sycące - idealne na zimniejszą połowę roku. U mnie w formie przystawki, serwowane z dwoma sosami: pomidorowym, doprawionym wędzoną, słodką mieloną papryką, którą rodzice przywieźli mi w prezencie z Węgier, oraz czosnkowym, na bazie jogurtu naturalnego. Smakowało nawet 11-letniemu siostrzeńcowi Wybranka, którego wraz z rodzicami i ciotką Wybranek zaprosił na kolację. Siostrzeniec Wybranka podobno nie lubi niczego poza słodyczami (mieliśmy też zapas słodyczy, na wszelki wypadek), tym bardziej jestem zadowolona, że skórki przypadły do gustu nawet tak wybrednemu konsumentowi :)

    Pomysł zaczerpnęłam z warszawskiej restauracji Blue Cactus, serwującej dania kuchni teksańsko-meksykańskiej, m.in. bardzo dobre steki wszelkiej maści. Gdy pierwszy raz odwiedziliśmy to miejsce (jakieś 2 lata temu), zamówiłam podobne danie, jak te moje skórki, chyba nawet tak samo się nazywało. Niestety, sprawdzając dziś kartę na ich stronie internetowej już go nie znalazłam (albo skórki były w jakimś starym menu, albo z moim wzrokiem jest naprawdę źle ;). Na zawsze jednak pozostanie w mojej pamięci :)

    Skórki ziemniaczane

    Składniki (porcja dla ok. 6 osób):
    • 9 ziemniaków średniej wielkości
    • 300g chudego wędzonego boczku (u mnie był paczkowany w plasterkach, marki Morliny)
    • 100g sera cheddar (u mnie był paczkowany, marki Kerrygold, w pięknym, intensywnie żółtym kolorze, czyli "aged min. 4 months"; jaśniejsza odmiana jest "sezonowana" min. 5 miesięcy, ja wolę tę "młodszą" odmianę)
    • 1/3 pęczka dymki
    • oliwa z oliwek
    • sól i pieprz do smaku
    Przygotowanie:
    1. ziemniaki wyszorować szczoteczką lub myjką pod strumieniem ciepłej wody
    2. osuszyć, NIE obierać, każdy przekroić wzdłuż na pół
    3. piekarnik nagrzać do 160 stopni Celsjusza z termoobiegiem (bez termoobiegu 180 stopni Celsjusza)
    4. ziemniaki wydrążyć przy użyciu łyżeczki (ja z każdego ziemniaka wydrążyłam miąższ, którego ilość odpowiadała 1 czubatej łyżce - można wydrążyć więcej, im więcej wydrążymy, tym bardziej "skórkowate" będą te skórki :) wydrążony miąższ można wykorzystać np. do zupy jarzynowej)
    5. każdą połówkę ziemniaka natrzeć oliwą, oprószyć solą i pieprzem
    6. doprawione połówki ziemniaków układamy w naczyniu żaroodpornym wysmarowanym oliwą (2 łyżki wystarczą) lub na blaszce do pieczenia wyłożonej papierem pergaminowym (tu już bez smarowania tłuszczem)
    7. naczynie przykrywamy folią aluminiową i wstawiamy do nagrzanego piekarnika
    8. ziemniaki pieczemy ok. 1 godz. pod przykryciem (przykrycie zapobiega wysychaniu i spiekaniu się ziemniaków) - jeżeli wydrążycie dużo miąższu, czas niezbędny do upieczenia może być krótszy, sprawdzajcie na bieżąco stan ziemniaków
    9. w międzyczasie kroimy boczek w kostkę i podsmażamy boczek (bez dodatkowego tłuszczu - kawałki boczku wrzucamy na suchą, teflonową patelnię; wystarczy tłuszcz, który wytopi się z boczku)
    10. dymkę myjemy i drobno siekamy
    11. ser kroimy w plasterki (będzie potrzebnych tyle plastrów, ile mamy połówek ziemniaka)
    12. po upieczeniu ziemniaków do każdego wydrążonego ziemniaka nakładamy trochę boczku, przykrywamy boczek plastrem sera i posypujemy posiekaną dymką
    13. z powrotem przykrywamy naczynie żaroodporne z nafaszerowanymi ziemniakami folią i wstawiamy do piekarnika: pieczemy jeszcze 10 min pod przykryciem, a następnie odkrywamy i dopiekamy przez kolejnych 5 min, żeby stopiony ser lekko się zrumienił
    14. podajemy na gorąco
    Do skórek można podać sosy, np. pomidorowy i czosnkowy.

    Sos pomidorowy
    1. 1 małą cebulę (może być szalotka) i 1 ząbek czosnku obieramy i drobno kroimy, wrzucamy na patelnię, na której wcześniej podsmażaliśmy boczek, dodając 1 łyżkę oliwy
    2. podsmażamy cebulę i czosnek, wlewamy 1 puszkę pomidorów bez skórki (najlepiej pokrojonych)
    3. dusimy, aż sos zgęstnieje (aż wyparuje płyn)
    4. doprawiamy wedle uznania - u mnie szczypta cukru (podpatrzone u mojej siostry, która do sosów pomidorowych zawsze dodaje cukier), szczypta soli, szczypta pieprzu i 1 łyżeczka wędzonej, słodkiej mielonej papryki
    5. chwilę podduszamy razem, żeby przyprawy dobrze "weszły" w sos
    6. jeśli sos po spróbowaniu wyda się Wam zbyt mdły (bardzo dużo zależy od pomidorów), można wzmocnić jego smak 1-2 łyżeczkami przecieru pomidorowego (w ostateczności keczupu)
    7. podajemy na ciepło lub na zimno, w osobnym naczyniu, żeby goście mogli nakładać sobie dowolne porcje
    Sos czosnkowy
    1. 5 kopiastych łyżek gęstego jogurtu naturalnego wymieszać z 1 łyżką majonezu
    2. 2 ząbki czosnku obrać, drobno posiekać, a następnie rozetrzeć na desce z dodatkiem szczypty soli i przy pomocy noża na papkę (można też po prostu przepuścić czosnek przez praskę)
    3. czosnkową papkę dodać do sosu i dobrze wymieszać
    4. doprawić do smaku solą i pieprzem (uwaga z solą, jeśli dodaliśmy jej wcześniej, przy rozcieraniu czosnku)
    5. gotową mieszaninę wstawić na 10-15 min do lodówki przed podaniem
    6. podawać na zimno, w osobnym naczyniu, tak jak sos pomidorowy

    Smacznego :)

    czwartek, 12 stycznia 2012

    Domowe hamburgery z domowymi frytkami, czyli domowy fast food

    Po świętach miałam przejść na dietę. Potem to samo obiecywałam sobie po Nowym Roku. Następnie moment "przejścia" został przesunięty na "po Trzech Króli". Znacie to? ;) No więc w tym tygodniu to już na pewno miałam być na diecie, ale nici z tego, bo mój Wybranek zamarzył wczoraj o domowym hamburgerze z frytkami, oczywiście również domowymi. No i nici z diety. A mogłam zjeść jogurt naturalny 0%, zagryzając go liściem sałaty, a utrzymujący się mimo to głód - idąc za radą dietetyków - zapić wodą niegazowaną...

    Podczas gdy mój zdrowy rozsądek prowadził dysputy z moim niezdrowym apetytem, ja udałam się do sklepu w towarzystwie Wybranka, gdzie nabyliśmy mięso wołowe, bułki (ale pełnoziarniste ;) i inne dodatki do hamburgerów. Zaopatrzyliśmy się również w wór ziemniaków celem przygotowania frytek. W zasadzie zrobienie zakupów i odstanie swojego w kolejce do kasy to najbardziej czasochłonne czynności w procesie przygotowywania domowego fast foodu ;) Dlatego polecam przygotowywanie tego typu jedzenia w domu - przynajmniej będziecie mieli jakieś pojęcie o tym, z czego został zrobiony kotlet, który właśnie pochłonęliście.

    Domowe hamburgery
    [autorem tego zdjęcia jest Wybranek]

    Składniki (dla 4 osób z umiarkowanym apetytem lub dla 2 z nieumiarkowanym ;)
    • ok. 500g raczej chudej wołowiny (my mieliśmy udziec wołowy; 600g, bo panu ze stoiska mięsnego tyle "się nałożyło")
    • 1 mała cebula (najlepiej zwykła, ale szalotka też ujdzie)
    • 2 ząbki czosnku
    • 1 jajko
    • kilka gałązek świeżej natki
    • sól i pieprz
    Przygotowanie:
    1. mięso opłukać, osuszyć, oczyścić z niepotrzebnych farfocli, pokroić na nieduże kawałki
    2. kawałki mięsa zmielić (my mieliliśmy w blenderze - od lat mam blender marki Braun i wszystkim je polecam, tylko jeden egzemplarz udało mi się zepsuć, spaliłam silnik - chyba - próbując zmielić zbyt duże kawałki mięsa)
    3. zmielone mięso przełożyć do miski
    4. cebulę i czosnek obrać, drobno posiekać
    5. natkę drobno posiekać (można tylko listki, a można i listki i łodyżki - ja zawsze dodaję i listki, i  łodyżki, bo łodyżki mają fajny aromat)
    6. cebulę, czosnek, natkę, jajko (całe) i przyprawy dodać do mięsa, dobrze wymieszać (najlepiej ręką)
    7. masę mięsną podzielić na 4 części, z każdej uformować kotlet (jeżeli wolicie mniejsze kotlety, można oczywiście zrobić więcej niż 4 kotlety z tej porcji mięsa - spokojnie wyjdzie 6 cieńszych)
    8. jeżeli używamy patelni grillowej (my smażyliśmy na żeliwnej, którą mój Wybranek dostał kiedyś ode mnie w prezencie na jakąś okazję, nie pamiętam już na jaką, ale przyznacie, że to bardzo romantyczny podarunek ;) trzeba posmarować każdy kotlet i patelnię odrobiną oliwy, żeby mięso nie przywarło za bardzo
    9. jeśli używamy zwykłej patelni, wlewamy 1 łyżkę oliwy i rozcieramy ją na patelni (albo pędzelkiem, albo  ręcznikiem papierowym) - chodzi o to, żeby patelnia była natłuszczona, ale żeby nie pływała w niej oliwa
    10. kotlety wkładamy na dobrze rozgrzaną patelnię i smażymy (nasze kotlety były dość duże i dość grube, ok 1-1,5cm, więc smażyliśmy je po 4min z każdej strony; czas smażenia zależy od grubości kotleta i preferencji smażącego - jeśli wolicie bardziej wysmażone, smażycie dłużej; nasze kotlety wyszły ładnie przysmażone na zewnątrz i lekko różowe w środku)
    11. pod koniec smażenia na każdym kotlecie można ułożyć plaster(ki) sera, u nas był cheddar 
    12. po usmażeniu przekładamy kotlet na przekrojoną wzdłuż bułkę - bułkę można wcześniej podpiec, żeby była chrupiąca (rzecz gustu)
    13. dodajemy ulubione dodatki (u nas sałata, pomidor, ogórek kiszony, keczup)
    14. wcinamy, najlepiej w towarzystwie własnoręcznie przygotowanych frytek
    [autorką tego zdjęcia jestem ja, ale aparat był Wybranka ;)]

    Domowe frytki - stosowałam się (mniej więcej) do rad z bloga Kwestia Smaku

    Składniki (dla 2-3 osób):
    • 4 ziemniaki (u mnie 4 ziemniaki wielkości 3/4 mojej pięści, a pięść mam nie za dużą, nie za małą ;)
    • 1l oleju słonecznikowego (jeśli macie więcej, dajcie więcej, ja nie miałam)
    • sól i pieprz do smaku
    Przygotowanie:
    1. ziemniaki obrać i osuszyć ręcznikiem papierowym
    2. pokroić na słupki (ja każdego ziemniaka pokroiłam wzdłuż na 4 plastry, a potem każdy z nich na 4 słupki)
    3. w głębokim naczyniu rozgrzać olej (u mnie w garnku; niestety nie mam na wyposażeniu kuchni narzędzi pozwalających zmierzyć temperaturę oleju, więc olałam podkreślaną przez autorkę bloga Kwestia Smaku kwestię temperatury oleju) - przed wrzuceniem frytek do oleju sprawdzamy, czy jest wystarczająco gorący poprzez wrzucenie do oleju małego kawałka ziemniaka, jeśli zacznie się od razu smażyć, olej jest wystarczająco gorący
    4. podsmażamy frytki partiami (u mnie 4 partie), żeby zbytnio nie stłaczać ich w garnku/na patelni, każdą partię przez ok 2 min, aż zbieleją (moje były na wstępie żółte, więc różnica była widoczna)
    5. po podsmażeniu przekładamy frytki do naczynia wyścielonego ręcznikiem papierowym i osuszamy ręcznikiem frytki z tłuszczu
    6. po podsmażeniu wszystkich partii, smażymy je drugi raz
    7. postępujemy tak samo jak w punktach 4 i 5 z tym, że tym razem smażymy każdą partię przez 5-6 min (do momentu, aż frytki ładnie się zrumienią i wypłyną na powierzchnię oleju, tak jak pierogi czy kopytka w procesie gotowania w wodzie)
    8. po usmażeniu każdej porcji, wykładamy frytki do naczynia wyścielonego ręcznikiem papierowym
    9. doprawiamy i serwujemy z ulubionym dodatkiem (u nas keczup)
    Po co smażyć frytki 2 razy? Żeby były miękkie w środku i chrupiące na zewnątrz. Nie znam chemicznego uzasadnienia, ale tak radzą kucharze. Zresztą Ci z Was, którzy kiedykolwiek próbowali samodzielnie przygotować frytki (od podstaw, nie z mrożonki ;) zapewne zauważyli, że po jednokrotnym usmażeniu frytki są miękkie, a nie chrupiące.

    Smacznego :)

    środa, 11 stycznia 2012

    Kapuśniaczki

    Kapuśniaczki, czyli drożdżowe bułeczki z nadzieniem z kapusty kiszonej i grzybów, to danie, za którym tęskniliśmy z moim rodzeństwem od momentu I Komunii Świętej mojego brata. Na tę okazję kapuśniaczki upiekła dla nas nasza sąsiadka, pani B., mistrzyni wszelkich wypieków. Kapuśniaczki spod jej ręki były wypełnione nadzieniem z kapusty kiszonej, grzybów i mięsa. Miały idealne proporcje (mało ciasta, dużo nadzienia) i wspaniałą konsystencję (mięciutkie drożdżowe ciasto, jak drożdżówki z cukierni). Mój brat, dziś student, przypomniał sobie o nich ostatnio, a ja podjęłam heroiczną próbę odtworzenia wypieku pani B (która niestety nie jest już naszą sąsiadką, w międzyczasie rodzice wyprowadzili się z bloku, w którym mieszkaliśmy piętro nad rodziną pani B. - utrudniło to zdobycie oryginalnego przepisu). Przeszukałam ulubione blogi w poszukiwaniu odpowiedniego przepisu, decydując się na przepis Liski z White Plate. Bułeczki z tego przepisu nie zawierały mięsa i nie były tak miękkie jak te upieczone przez panią B., ale były ok i przywołały wspomnienia beztroskich lat podstawówki :)

    Na przyjęciu z okazji I Komunii Mojego brata były serwowane na ciepło, do barszczyku - myślę, że to najlepsza oprawa dla tych wypieków. Większość kapuśniaczków mojego autorstwa została najprawdopodobniej zjedzone na zimno, bez barszczyku, gdzieś w drodze z Polski do Wielkiej Brytanii, przez mojego brata i jego kolegę, wracających z przerwy świątecznej na uczelnię. Ot prowiant na drogę ;)

    Kapuśniaczki

    Składniki (z tej ilości składników wyszło mi 18 bułeczek wielkości sporej mandarynki):
    • 0,35 kg kapusty kiszonej (w oryginalnym przepisie jest 0,5kg, ale podaję mniejszą ilość, bo zostało mi sporo nadzienia)
    • 100g suszonych grzybów (w oryginalnym przepisie jest 50g, ale dodałam więcej, bo lubię, jak jest dużo grzybów)
    • 1 zwykła cebula
    • 2 listki laurowe
    • 4-5 ziarenek ziela angielskiego
    • 2 łyżki oleju
    • 2 łyżki masła
    • 450g mąki pszennej
    • 1/2 łyżki soli
    • 30g świeżych drożdzy
    • 1 łyżeczka cukru
    • 150ml mleka
    • 2 jajka
    • sól i pieprz do smaku
    • 1 żółtko + 1 łyżka wody do posmarowania
    • mak do posypania

    Przygotowanie:
    1. Cukier wymieszać z drożdżami i odstawić do "upłynnienia" (pod wpływem kontaktu z cukrem drożdże zmieniają konsystencję, "rozpływają się")
    2. Gdy drożdże zmienią konsystencję, dodajemy do nich ciepłe mleko oraz mąkę wymieszaną wcześniej z solą, dobrze wymieszać
    3. Następnie do drożdżowo-mleczno-mącznej mieszaniny dodać jajka, wymieszać i wyrobić gładkie ciasto (powinno być elastyczne i niezbyt lepkie; jeśli jest zbyt lepkie, trzeba dodać trochę mąki)
    4. Wyrobione ciasto włożyć do miski, spryskać wierzch olejem, przykryć miskę ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (powinno podwoić objętość)
    5. Kapustę zalać 500 ml wody (w oryginale było 250 ml, ale jak dla mnie za mało), dodać liście laurowe i ziele angielskie, gotować na wolnym ogniu 45min (w oryginale jest godzina, ale po godzinnym gotowaniu kapusta prawie straciła smak, a przecież ma być wyczuwalna w farszu)
    6. Suszone grzyby zalać ciepłą wodą i odstawić na godzinę do zmięknięcia (można zrobić to dzień wcześniej, zostawiając grzyby na noc w wodzie, ale ja nie miałam tyle czasu - zresztą godzina wystarczyła)
    7. Grzyby wyjąć z wody, ale wody z grzybów nie wylewać - przecedzić ją przez sito, wlać z powrotem do garna, dorzucić grzyby (wcześniej opłukane pod bieżącą wodą), gotować przez godzinę na małym ogniu
    8. Ugotowaną kapustę, odcedzić, wycisnąć nadmiar płynu i drobno posiekać
    9. Ugotowane grzyby odcedzić i drobno posiekać
    10. Cebulę obrać, drobno posiekać, podsmażyć na patelni na 2 łyżkach oleju
    11. Wymieszać kapustę, grzyby i cebulę, podsmażyć razem na 2 łyżkach masła, doprawiając solą i pieprzem do smaku
    12. Gdy ciasto wyrośnie, wyłożyć je na stolnicę/blat oprószony/ą mąką i chwilę wyrabiać
    13. Następnie rozwałkować ciasto na placek o grubości ok 0,5cm
    14. Rozgrzać piekarnik do temperatury 160 stopni Celsjusza (w oryginale jest 180 stopni, ale piekarnik moich rodziców za bardzo przypieka, więc obniżyłam temperaturę), bez termoobiegu
    15. Ciasto pokroić na 18 części (kwadratów)
    16. Na każdy kawałek polożyć 2 łyżeczki farszu, zakleić i uformować kulę (można też robić trójkąty)
    17. Gotowe kule ułożyć na blaszce wyłożonej papierem pergaminowym (ja miałam taką typową blachę do ciasta, piekłam na dwie tury, żeby nie stłaczać bułeczek za bardzo)
    18. Każdą bułeczkę posmarować żółtkiem rozkłóconym z 1 łyżką zimnej wody
    19. Posypać makiem (ok. 1 szczypta na bułeczkę; mak można zastąpić kminkiem, ale mój brat nie lubi kminku, więc zrobiłam z makiem)
    20. Wstawić do nagrzanego piekarnika, piec ok. 30 min (do ładnego zrumienienia)
    Smacznego :)

    poniedziałek, 9 stycznia 2012

    Sałatka z grzankami z serem kozim

    Przeglądając menu w restauracji, ciężko mi się oprzeć, gdy znajdę w nim danie z sera koziego - bardzo go lubię, zarówno w formie serka twarogowego, jak i pleśniowej rolady czy twardej odmiany. Były takie czasy, gdy zamawiałam danie z sera koziego zawsze, gdy tylko pojawiało się w karcie. Teraz staram się raczej szukać ciekawych dań i "uczyć się" od szefów kuchni. Często wybieram niepozorne dania, z prostych składników, dania, których opis sprawia, że myślę sobie "co ciekawego można zrobić z [tu wpisz wybrany składnik]". W ten sposób trafiłam na kilka ciekawych połączeń czy sposobów wykorzystania z pozoru banalnych składników, które restauracyjni kucharze zamienili w małe dzieła sztuki.

    Moje uwielbienie dla dań z sera koziego jednak nie minęło. Jednym z takich dań, które najczęściej zdarzyło mi się zamawiać w różnego rodzaju restauracjach jest sałatka z grzankami z sera koziego. Podpieczenie sera koziego sprawia, że zyskuje całkiem nowy, fajny smak i aromat. Zrobiłam taką sałatkę na kolację w miniony weekend - została doceniona przez moich rodziców i brata. Odkrajamy kawałek grzanki (to jest sałatka, którą je się nożem i widelcem ;), nabijamy na widelec, dobieramy do niej trochę doprawionej sałaty z kawałkiem orzecha i żurawiny i wcinamy - wspaniała kombinacja. Polecam :)

    Sałatka z grzankami z sera koziego

    Składniki (porcja dla 4 osób):
    • 1 ser kozi w postaci rolady pleśniowej (np. marki Soignon)
    • 1/2 bagietki (dowolnej, ale najlepsza jest oczywiście z białej mąki ;)
    • 4 duże garści miksu sałat (lub 1 wybranego rodzaju; u mnie 4 duże garści = 1 opakowanie miksu sałat)
    • 1 garść suszonej żurawiny (można wykorzystać również suszone morele)
    • 1 garść orzechów włoskich
    • 1 łyżeczka miodu (najlepiej takiego półpłynnego)
    • 3 łyżeczki octu balsamicznego
    • 6 łyżeczek oliwy z oliwek
    • szczypta soli i świeżo zmielonego pieprzu
     Przygotowanie:
    1. ser kozi pokroić na 12-16 plastrów (rolady są różnej wielkości, jeśli mamy mniejszą, czyli ok 120g - zróbmy 12 plastrów, jeśli większą - 16)
    2. bagietkę pokroić na tyle samo kromek, ile mamy plastrów sera
    3. na każdej kromce położyć plaster ser
    4. wszystkie kromki ułożyć na blaszce do pieczenia wyłożonej papierem pergaminowym lub folią aluminiową
    5. zapiekać 5-10 min w piekarniku nagrzanym do 180 stopni Celsjusza (najlepiej bez termoobiegu, żeby nie wysuszyć grzanek za bardzo) - kromki mają być lekko zrumienione, a plastry sera lekko stopione
    6. przygotować dressing: wymieszać miód z octem i oliwą, doprawić do smaku solą i pieprzem
    7. sałatę przełożyć do miski, polać dressingiem i dobrze wymieszać
    8. do sałaty z dressingiem dorzucić żurawinę i pokruszone orzechy (można trochę zostawić do posypania gotowej sałatki na końcu), wymieszać
    9. na talerzu ułożyć garść sałaty z dodatkami, na wierzchu każdej porcji ułożyć 3-4 grzanki (w zależności od tego, ile nam wyszło)
    10. posypać po wierzchu odłożoną żurawiną i orzechami (jeśli wcześniej odłożyliśmy)
    Smacznego :)

    środa, 4 stycznia 2012

    Sałatka i zupa z chorizo, fasoli i pomidorów

    Chorizo, czyli hiszpańska kiełbasa z papryką, to jeden z tych składników, które przez dłuższy czas chodzą mi po głowie, a gdy już je kupię, muszą swoje odleżeć, w oczekiwaniu na moment, w którym zdecyduję się je w końcu wykorzystać w jakimś daniu ;) Wczoraj nastąpił kres oczekiwań chorizo z mojej lodówki. Została pokrojona, podsmażona, wymieszana z fasolą, pomidorami i natką, obfotografowana w tym zacnym towarzystwie i pochłonięta przez autorkę dania. A dziś z podobnych składników ugotowałam zupę.

    Pomysł na sałatkę zaczerpnęłam z magazynu Kuchnia (nr 09.2008), a dokładnie z wycinków z tej gazety, które znalazłam na blogu Tomka Woźniaka. Tomek często prezentuje swoje przepisy na łamach tego czasopisma, a strony z przepisami i zdjęciami archiwizuje na swoim blogu kulinarnym. Już same zdjęcia z daniami jego pomysłu sprawiają, że cieknie mi ślinka. Przekonajcie się sami.

    Sałatka z chorizo, fasoli i pomidorów

    Składniki (na 1 porcję):
    • 1/3 laski kiełbasy chorizo (marki Espuna, 200g w opakowaniu, kupioną w sklepie mięsnym Befsztyk)
    • 1/2 puszki białej fasoli w zalewie
    • kilka pomidorków koktajlowych (w oryginale są normalne pomidory, ale na początku stycznia trudno o zwykłe pomidory przypominające smakiem i zapachem pomidora... koktajlowe wypadają nieco lepiej; ja wzięłam 9 sztuk)
    • kilka gałązek świeżej natki pietruszki
    • 2 łyżki oliwy + 1 łyżka do smażenia
    • 1 łyżka soku z cytryny (w oryginale jest limonka, ale ja wolę cytrynę)
    • sól i pieprz do smaku
    UWAGA: Szczerze mówiąc zabrakło mi tu cebuli, sałatka aż się o nią prosi :) Dodałabym pół szalotki lub zwykłej małej cebuli.

    Przygotowanie:
    1. chorizo pokroić w plasterki, chwilę podsmażyć na patelni na oliwie (1 łyżka wystarczy)
    2. odsączyć fasolę z zalewy
    3. podsmażoną kiełbasę odsączyć z tłuszczu, w którym była smażona i wymieszać z fasolą
    4. pomidorki koktajlowe przekroić na pół lub na cztery części i dodać do fasoli z kiełbasą
    5. cebulę drobno posiekać, dodać do sałatki
    6. oliwę wymieszać z sokiem z cytryny i przyprawami, polać sałatkę przygotowanym w ten sposób dressingiem
    7. posypać sałatkę posiekaną natką, wymieszać
    8. zjeść samą lub z dodatkiem kromki świeżego razowego pieczywa :)
    W związku z tym, że zostało mi jeszcze sporo chorizo oraz pół puszki fasoli, dziś na kolację zaserwowałam sobie zupę z podobnych składników, jak te, które wykorzystałam wczoraj do sałatki.

    Gęsta zupa pomidorowa z chorizo i fasolą


    Składniki (na 2 porcje zupy):
    • 1/3 laski kiełbasy chorizo (marki Espuna, 200g w opakowaniu, kupioną w sklepie mięsnym Befsztyk)
    • 1/2 puszki białej fasoli w zalewie
    • 1 puszka pomidorów (najlepiej pokrojonych)
    • 1 mała cebula lub pół średniej
    • 1/2 papryczki chili
    • kilka gałązek świeżej natki (kolendra również powinna pasować)
    • 1/2 łyżeczki mielonego kminu rzymskiego
    • 1/2 kostki bulionowej (warzywnej, najlepiej ekologicznej)
    • 1 szklanka wody
    • 1 łyżka oliwy
    • sól i pieprz do smaku
    Przygotowanie:
    1. na dnie rondla lub garnka, w którym będziemy robili zupę, rozgrzewamy oliwę
    2. obieramy i drobno siekamy cebulę, wrzucamy do garnka/rondla i chwilę podsmażamy
    3. dodajemy kmin i smażymy razem
    4. kiełbasę chorizo kroimy na plasterki i wrzucamy do rondla/garnka, chwilę podsmażamy
    5. dodajemy pomidory z puszki i bulion przygotowany z wody i kostki bulionowej, chwilę gotujemy
    6. dodajemy odsączoną fasolę, mieszamy
    7. dodajemy drobno pokrojoną papryczkę chili (jeśli wolimy dania mniej niż bardziej ostre, powinniśmy usunąć nasiona z papryczki przed jej posiekaniem) oraz 1/2 natki* (wcześniej posiekanej), mieszamy
    8. doprawiamy solą i pieprzem
    9. nalewamy do talerzy/miseczek, posypujemy pozostałą natką
    10. serwujemy - ja zapragnęłam zjeść tę zupę z grzankami z razowego chleba (wystarczy pokroić 1 kromkę w kostkę i wrzucić chlebowe kostki na patelnię, żeby się podpiekły, a gdy będą już zrumienione, posypać porcję zupy grzankami)
    *jeśli zamiast natki używamy kolendry, nie dzielimy jej na połowy - całą kolendrę dodajemy na samym końcu, posypując nią gotowe porcje; jest zbyt delikatna do gotowania - ugotowana traci aromat i kolor

    Smacznego :)

    A jutro ciąg dalszy przygody z chorizo, już ostatni (kończy mi się zapas) - tym razem będzie fritata.