niedziela, 15 marca 2015

Łosoś w sosie teriyaki

Ten przepis powinien nazywać się "łosoś z Pinteresta" lub "jak z niekalorycznego składnika zrobić kaloryczne danie" ;-) Pierwsza nazwa byłaby wskazana, bo przepis rzeczywiście zaczerpnęłam z Pinteresta, druga - bo do ryby, która sama w sobie kaloryczna nie jest, dodaje się marynatę obfitującą w cukier, a gotowe danie polewa się sosem na bazie majonezu.

A propos Pinteresta - pewnie nie zwróciłabym uwagi na to medium społecznościowe, gdyby nie moja Siostra, która poleciła mi je jako fajne narzędzie przy poszukiwaniu inspiracji przy planowaniu ślubu. Rzeczywiście okazało się bardzo przydatne, w jednym miejscu miałam zebrane wszystkie pomysły, a przy ustalaniu szczegółów z dostawcami produktów i usług po prosyu wyjmowałam z torby tablet i pokazywałam obrazki. Kiedyś po prostu dodawałam linki do "Ulubionych" w przeglądarce, tworząc długą i niepraktyczną listę, w której się gubiłam. Teraz mam tematyczne tablice z obrazkami. Pinterest sprawdza się przy poszukiwaniu inspiracji do urządzania mieszkania, pomysłów na prezenty czy też w roli worka, do którego wrzucamy różne rzeczy, które się nam podobają. Ja zaczęłam wykorzystywać Pinterest także do komunikacji z bliskimi odnośnie prezentów, które chciałabym dostać. Mam tablicę "lista życzeń", wtajemniczeni wiedzą, gdzie szukać. Szczerze polecam :-) 

Na przepis na to danie trafiłam przypadkiem, analizując moją aktywność pod kątem zainteresowań (tematów, które wpisywałam w oknie wyszukiwarki), Pinterest "podrzucił" mi zdjęcie z tym daniem z bloga o uroczej nazwie "Cholernie dobre" (oryg. DamnDelicious.net). Wielką fanką ryb nie jestem, jem jak muszę, a moim ulubionym daniem rybnym jest kostka z mintaja w panierce, która 15-20 lat temu serwowała moja mama. Danie nie do odtworzenia, bo dzisiejsze kostki z mintaja tylko kształtem (acz nie zawsze) przypominają te niegdysiejsze.... To danie przypadło mi jednak do gustu, a jeszcze bardziej Wybrankowi, który stwierdził, że należy do czołówki dań, jakie kiedykolwiek ugotowałam. Łosoś smakował również innym bliskim osobom - mojej Mamie oraz moim dwóm najbliższym przyjaciółkom, które gościłam u siebie niedawno w towarzystwie ich wybranków. Jedna z nich nie je glutenu, nabiału ani jaj, więc oryginalny przepis musiałam lekko zmodyfikować, żeby sos był wegański, ale moim zdaniem nie ujęło mu to smaku. Polecam :-)


Składniki (porcja dla 2 osób)

NA RYBĘ
- 2 filety z łososia (po ok. 200g każdy, mogą być ze skórą) - w Warszawie dobrej jakości świeże ryby można kupić np. w sklepie Złoto Hiszpanii, na rogu ul. Puławskiej i Domaniewskiej, na Bazarze Olkuska lub w sklepie rybnym przy ul. Wiktorskiej
- 1/4 szklanki sosu sojowego
- 1/4 szklanki brazowego cukru
- 2 łyżki miodu
- 1/2 łyżeczki mielonego suszonego  imbiru (dokładnie tego samego, który dodaje się do pierniczków ;-)
- 1 mały ząbek czosnku (lub czosnek granulowany, 1/2 łyżeczki)
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej lub kukurydzianej
- 1/4 szklanki wody

NA SOS
- 1/4 szklanki majonezu (u mnie był wegański z przepisu z bloga Jadłonomia.com; przygotowany na bazie mleka sojowego, octu jabłkowego, musztardy i oleju słonecznikowego; był nieco rzadszy niż tradycyjny majonez, w zwiazku z czym spływał nieco z ryby, ale w smaku był dobry)
- 2 łyżeczki sosu Sriracha (azjatycki sos na bazie chili, do kupienia w sklepach z żywnością importowaną, w WarsAwie widziałam też w Supersamie)

DODATKI
- ryż jaśminowy
- szczypiorek (nie tylko ładnie wygląda, ale też wzbogaca smak całej potrawy, nie warto pomijać)

Przygotowanie (dobrze zacząc kilka godzin lub nawet dzień wcześniej)
1. Do rondelka wlewamy sos sojowy, miód, dodajemy cukier, imbir i czosnek (jeśli świeży, najlepiej przepuścić go przez praskę), podgrzewamy na niedużym odniu do momentu, aż zacznie bulgotwać
2. W osobnym naczyniu mieszamy mąkę z wodą, a następnie dodajemy tę mieszaninę do rondelka i energicznie mieszamy (najlepiej rózgą lub trzepaczką), żeby dokładnie wymieszać oba płyny
3. Gotujemy chwilę, aż marynata zgęstnieje, a następnie zdejmujemy z ognia i studzimy
4. Filety opłukujemy, oszuszamy, usuwamy ości, jeśli jakieś są, i wkładamy do naczynia żaroodpornego, a następnie zalewamy wystudzoną marynatą, zabezpieczamy folią spożywczą i wstawiamy do lodówki (w oryginalnym przepisie na pół godziny, ja za pierwszym razem marynowałam prawie dobę, a za drugim 7-8h)
5. Rybę wymujemy z lodówki ok. 15-20 min przed włożeniem do piekarnika, żeby nieco się zagrzała w temperaturze pokojowej
6. Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni Celsjusza, grzanie od góry i od dołu, bez termoobiegu
7. Z naczynia żaroodpornego zdejmujemy folię i wstawiamy do piekarnika na 20-25 minut (naczynie z rybą i marynatą, nie wymujemy z marynaty), na środkową półkę
8. W międzyczasie przygotowujemy sos z majonezu i sosu Sriracha (można dodatkowo dosolić do smaku), gotujemy ryż jaśminowy zgodnie ze wskazówkami na opakowaniu oraz myjemy, osuszamy i drobno siekamy szczypiorek
9. Upieczoną rybę serwujemy od razu po wyjęciu z pieca - na talerzu układamy pocję ryby, polewamy sosem majonezowo-srirachowym i posypujemy szczypiorkiem

Dodatkiem do tego dania, oprócz ryżu, może być prosta sałatka, np. z roszpnki z dressingiem z 2 łyżek oleju sezamowego, 1 łyżki słodkiego sosu chili, 2 łyżek oleju ryżowego lub słonecznikowego, soku z połowy cytryny, 1 łyżki sosu sojowego i odrobiny pieprzu. Dla zaostrzenia smaku i urozmaicenia koloru można też dodać drobno posiekaną papryczkę chili. Smacznego :-)


niedziela, 8 marca 2015

Sernik wegański z musem z mango

Mus z mango odkryłam dzięki blogowi White Plate. Szukając pomysłu na sernik na zimową porę, a więc poza sezonem owocowym, trafiłam na sernik z musem z mango. Zrobiłam go już co najmniej kilka razy, konsumentów zachwyca smakiem i wyglądem, a mnie - prostotą wykonania. Jedynym mankamentem jest długi czas pieczenia (2-2,5h w niskiej temperaturze), ale można mu to wybaczyć, bo przecież piecze się sam, nie trzeba nad nim stać ;-) Plus to co dotyczy wszystkich serników, po upieczeniu i wystudzeniu trzeba go dobrze schłodzić, najlepiej przez całą noc. Szczerze polecam ten sernik na mniejsze i większe okazje, a także na bezokazje :-)

Jestem szczęściarą, bo nie dręczą mnie żadne alergie pokarmowe czy nietolerancje. Mogę jeść w zasadzie wszystko (chociaż zdarza mi się ściemniać, że jestem uczulona na owoce morza, do których pałam szczerą niechęcia). Niestety z czasem okazuje się, że kolejne osoby z mojego bliskiego otoczenia nie miały tyle szczęścia i muszą wyeliminować wiele składników ze swojej diety. Jasne, ludzi spotykają większe nieszczęścia. Ale jedzenie to taka prosta, codzienna przyjemność, dostępna dla wszystkich, a niektórzy nawet tego muszą sobie odmawiać.

Dla mnie taka sytuacja to pewne wyzwanie. Nie mając problemów żywieniowych, sama z siebie pewnie nie eksperymentowałabym z przepisami bez glutenu czy nabiału, serwując na blogu głównie wypieki z mąki pszennej, jajek, serów z mleka krowiego i innych alergizujących składników. Niemniej jednak integralną częścią pasji gotowania jest karmienie innych. Mało jest dla mnie milszych obrazków niż widok rodziny czy przyjaciół z zadowoleniem pałaszujących przygotowane przeze mnie dania. Goszcząc tych z nich, którzy nie mogą sobie pozwolić na jedzenie wszystkiego, staram się tak dobierać dania, żeby mimo ograniczeń dietetycznych, mogli spokojnie pałaszować to, co im zaserwuję. I brać dokładki, co uważam za wyraz największego uznania :-) A ja dzięki temu uczę się nowych składników i próbuję nowych przepisów, taka motywacja. A, i zasada jest taka, że serwowane jedzenie jest dostosowane do możliwości osoby z największymi obostrzeniami, wszyscy inni muszą się dostosować. Dzięki temu "wszystkożerni" poznają nowe smaki, a ja nie muszę gotować osobnych dań dla poszczególnych osób ;-) Wyzwaniem jest przygotowanie takich potraw, które nie zaszkodzą "niewszystkożernym", a jednocześnie będą smakowały wszystkim gościom.

W ferworze poszukiwania deseru na kolację dla znajomych, wśród których była bardzo bliska mi osoba, która nie może jeść produktów z glutenem, mleka krowiego i jego przetworów, jajek i wielu innych składników, powstał pomysł na wegańską odmianę sernika z mango. Bardzo pomocny okazał się blog Jadłonomia, gdzie znalazłam przepis na sernik z sera tofu (tofurnik) z musem z mango. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie wprowadziła kilku modyfikacji ;-) Przepis został wypróbowany na znajomych z pracy i na przyjaciołach, którzy przyszli na kolację. Z czystym sumieniem polecam :-)

Tofurnik z musem z mango, bezglutenowy



















Składniki (u mnie była blacha o średnicy ok 24 cm, ale w związku z tym, że tego sernika się nie piecze, rozmiar blachy nie ma aż takiego dużego znaczenia, tak czy siak - zastygnie po całonocnym chłodzeniu):

SPÓD
  • 1 szklanka migdałów (u mnie ze skórką, ale mogą być też blanszowane)
  • ok. 150g suszonych plastrów mango (do kupienia w sklepach z importowaną żywnością, bywa dostępne również w supermarketach) - w oryginale są łatwiej dostępne suszone morele
MASA
  • 360g sera tofu, naturalnego, bez dodatków (można dostać w większości supermarketów; 1 opakowanie ma zwykle ok 180g)
  • 2/3 puszki mleczka kokosowego
  • 2 łyżeczki agar agar (substancja żelująca, dostępna w sklepach z ekologiczną żywnością lub w sklepach zielarskich, widziałam też w supermarketach)
  • 500ml musu z mango (u mnie był bez dodatku cukru, do kupienia w np. sklepach z importowaną żywnością)
  • 1/4 szklanki soku z cytryny
  • 1/2 szklanki syropu z agawy (przy takiej ilości tofurnik jest lekko słodki, jeżeli wolicie słodsze desery - dodajcie więcej; uwaga ze zwiększaniem ilości substancji słodzącej, jeżeli używacie słodzonego musu z mango, żeby nie wyszło za słodkie)
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • 1 łyżeczka esencji waniliowej
  • szczypta soli
Przygotowanie (uwaga, trzeba zacząć dzień wcześniej):
  1. zgodnie z rekomendacją Marty Dymek, autorki bloga Jadłonomia, puszkę z mleczkiem kokosowym należy dzień wcześniej wstawić do lodówki, żeby tłuszcz z mleczka odpowiednio zastygł
  2. suszone mango zalewamy wrzątkiem, żeby trochę zmiękło, moczymy 10-15 min, a następnie odsączamy i osuszamy ręcznikiem papierowym (jeśli nie osuszymy, masa na spód może stać się zbyt lepka)
  3. namoczone mango wkładamy do kielicha blendera razem z migdałami i mielimy - powinniśmy uzyskać lepką masę z drobinkami migdałów
  4. masą migdałowo-mango wykładamy spód blachy, wyłożonej wcześniej papierem do pieczenia, a następnie wstawiamy do lodówki, żeby spód nieco zastygł/stwardniał
  5. dobrze schłodzoną gęstą i tłustą część mleczka kokosowego wrzucamy do rondelka razem z agar agar i podgrzewamy (agar agar może się nieco zbrylić, ale problem rozwiąże energiczne mieszanie kuchenną rózgą) na niedużym ogniu, doprowadzając do zagotowania i zdejmujemy z ognia
  6. do (dużego) kielicha blendera wrzucamy odsączone z płynu tofu, zagotowane z agar agar mleczko kokosowe, sok z cytryny, skórkę z cytryny, esencję waniliową, ok. 250 ml musu z mango, esencję waniliową i szczyptę soli, a następnie miksujemy/blenderujemy na jednolitą masę
  7. wyjmujemy z lodówki blachę wyłożoną masą migdałowo-mago i wylewamy na nią mieszaninę tofu i innych składników
  8. Marta Dymek radzi zaczekać z robieniem dekoracji z musu z mango na wierzchu do momentu, aż masa z tofu nieco przestygnie, ale ja dekoruję od razu - częścią musu polewam wierzch tofurnika, trzymając pojemnik, z którego rozlewam mus dość wysoko nad powierzchnią deseru, dzięki czemu strumień musu dociera głębiej, a pozostałą częścią musu pokrywam cały wierzch tofurnika, żeby uzyskać efekt "pierzynki"
  9. tak przygotowany deser wstawiamy do lodówki, ja wstawiam na całą noc (deser przygotowuję wieczorem)
  10. przed podaniem zdejmujemy obręcz z blachy i serwujemy
Smacznego :-)

UWAGA: Maniacy serników z sera z mleka krowiego mogą być zawiedzeni. Deser jest smaczny, ale to nie jest to samo. Tak ostrzegam na wszelki wypadek. Komu nie szkodzi twaróg z mleka krowiego, niech się nie zastanawia, tylko idzie w klasykę ;-)