tag:blogger.com,1999:blog-3582152590748277062024-03-28T10:31:36.350+01:00Jak u Ma-gdy, blog o jedzeniuJak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.comBlogger367125tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-88259470598090639752023-07-02T11:54:00.004+02:002023-07-02T11:55:27.793+02:00Najlepsze wegańskie i bezglutenowe ciasteczka jakie zrobiłam<p>Moje doświadczenia z wegańskimi wypiekami są słabe - zwykle nie wyglądają ani nie smakują za dobrze. Zaliczyłam kilka epickich porażek, próbując piec ciasta lub ciasteczka bez dodatków pochodzenia zwierzęcego. Nieco lepsze mam doświadczenia z wypiekami bezglutenowymi. Żeby znaleźć coś sensownego na baby shower mojej najlepszej przyjaciółki, która nie może jeść jajek i unika glutenu, "przekartkowałam" sporo pomysłów na Pintereście, aż w końcu natrafiłam na ciasteczka z masłem orzechowym, mąką bezglutenową i cukrem trzcinowym. Prosty skład i wykonanie zachęciły mnie do eksperymentu, uznałam, że nawet jak nie wyjdą dobre to nie będzie to czasochłonna porażka ;-)<br /><br />Okazały się być bardzo dobre i przypadły do gustu nie tylko mi, ale zarówno mojej przyjaciółce, jak i uczestniczkom baby shower, a później także mojej rodzinie, dla której zrobiłam te ciastka na... Wielkanoc :-) Moja niemal 4-letnia siostrzenica piekła je razem ze mną, wspólnie formowałyśmy kulki z ciasta, które potem spłaszczałyśmy widelcem. Jak się okazało po fakcie, już po upieczeniu i wystudzeniu kursowała do chwilę do kuchni i podbierała kolejne ciastka ;-)</p><p>Te ciastka są bardzo dobre, ale nie są piękne. Określiłabym je raczej mianem "rustykalne" ;-) A więc jeśli ktoś potrzebuje pięknej prezencji wypieków to nie tędy droga. Ale jeśli ważniejszy jest smak i dobry skład to gorąco polecam :-)</p><p>Przepis pochodzi z bloga <a href="https://simple-veganista.com/vegan-peanut-butter-cookies/" target="_blank">The Simple Veganista</a>.</p><p><b>Wegańskie i bezglutenowe ciasteczka z masłem orzechowym</b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMwLJ-j8LY2IOQXUVO5EWSIAQ0nazCjG4OZFWoKv4lo-xLZ_jiGEKPs74YDeAvvMaOHvxP5DrpoyYI8RR6klNur4Mmy6XTb88Ex3t0IKITOfn3kR2fYDzrOiAxl8zhTpa9eeceAz8dICRTAddBvt0iF8-j__Fy7MGhzKXjP2-_rfU78aqv9Ga68Yhq0KVj/s966/IMG_1254.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="966" data-original-width="966" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMwLJ-j8LY2IOQXUVO5EWSIAQ0nazCjG4OZFWoKv4lo-xLZ_jiGEKPs74YDeAvvMaOHvxP5DrpoyYI8RR6klNur4Mmy6XTb88Ex3t0IKITOfn3kR2fYDzrOiAxl8zhTpa9eeceAz8dICRTAddBvt0iF8-j__Fy7MGhzKXjP2-_rfU78aqv9Ga68Yhq0KVj/s320/IMG_1254.jpg" width="320" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br />Składniki (na ok. 30 ciastek)</p><p></p><ul style="text-align: left;"><li>270g masła orzechowego</li><li>192g cukru trzcinowego (próbowałam i cukrem Demerara, i z Muscovado, z obydwoma wychodzi ok, Muscovado zapewnia nieco głębszy smak)</li><li>6 łyżek stołowych mleka roślinnego (w oryginale jest migdałowe, ale nie wydaje mi się, żeby rodzaj mleka miał tu większe znaczenie, ja robiłam z owsianym i też było ok)</li><li>2 łyżeczki ekstraktu z wanilii</li><li>120g mąki bezglutenowej (w oryginalnym przepisie jest migdałowa lub orkiszowa lub mieszanka, ja korzystałam z mieszanki mąk)</li><li>1 łyżeczka sody oczyszczonej</li><li>szczypta soli (dodajemy jeśli masło orzechowe jest niesolone, w przeciwnym razie pomijamy)</li></ul>Przygotowanie:<p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li>rozgrzać piekarnik do 175 stopni Celsjusza, grzanie od góry i od dołu, bez termoobiegu</li><li>masło orzechowe połączyć z cukrem do uzyskania kremowej konsystencji (ja korzystałam z robota kuchennego, aby to osiągnąć; zakładam, że mikserem też się da)</li><li>do mieszanki maślano-cukrowej dodajemy mleko roślinne i ekstrakt waniliowy, mieszamy</li><li>w osobnym naczyniu mieszamy mąkę, sodę i sól</li><li>dodajemy suchą mieszankę do mokrej i wyrabiamy ciasto - jego konsystencja powinna być na tyle zwarta, żeby dało się z niego formować kulki wielkości orzecha włoskiego bez oblepiania dłoni, jeśli ciasto jest zbyt lepkie, trzeba dosypać więcej mąki bezglutenowej, a dokładnie tyle, aż da się lepić kulki </li><li>lepimy kulki z ciasta, układamy je na blaszce do pieczenia wyłożonej papierem, a następnie każdą kilkę zgniatamy widelcem raz lub dwa razy (na krzyż wówczas)</li><li>tak przygotowane ciastka wstawiamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy ok 13 minut - powinny być lekko rumiane</li><li>wyjmujemy blachę z ciastkami z pieca, dajemy im kilka minut na przestygnięcie na blaszce, a następnie delikatnie przekładamy na kratkę, na której pozwalamy im całkowicie wystygnąć - tuż po upieczeniu są miękkie, po wystygnięciu twardnieją, stając się kruche na wierzchu i lekko ciągnące w środku</li><li>powtarzamy opisane w punktach 6-8 czynności, jeśli ciastek było więcej niż na jedną blaszkę</li><li>ciastka można przechowywać w szczelnie zamkniętym opakowaniu przez kilka dni, ale będzie to trudne, bo są takie dobre :-)</li></ol>Smacznego :-)<p></p>Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-25047124719726469032021-05-02T21:50:00.003+02:002021-05-02T21:53:30.680+02:00Dal znad Wisły, czyli bardzo gęsta grochówka<p>O dal, czyli bardzo gęstej zupie z soczewicy rodem z Indii, <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2020/01/dal-na-bazie-przepisu-alicji.html" target="_blank">pisałam</a> na początku 2020 roku. Dziś mam dla Was przepis na "dal znad Wisły", czyli bardzo gęstą zupę z... grochu, rodem z Polski :-) W smaku przypomina grochówkę, a więc można też nazywać to danie po prostu bardzo gęstą grochówką, ale dal wydał mi się bardziej... marketingowy :-)</p><p>Ten "dal znad Wisły" to sycące i rozgrzewające danie, idealne na taką majówkę, jaką w Warszawie mamy w tym roku - pochmurną, wietrzną i deszczową. Robi się go z prostych składników, a samo gotowanie nie jest pracochłonne. Zachęcam do wypróbowania przepisu póki na takie "ciężkawe" dania nie jest jeszcze za ciepło :-) Albo do wetknięcia tego przepisu pomiędzy pomysły na jesienno-zimowe specjały.</p><p><b>Dal znad Wisły, czyli bardzo gęsta grochówka</b><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjahmlSQqbR8xLcH-ZhX0k9y1yS6I0Gp1Jddqd7otFOQzFzwsZZLEV_O3LrPJjNUY54D_Ul8-zmiwZNDlrvOSGnwUwTGhScpsEKyjbOBHRLH_elztpGcHLfhiMH_IAJaOh7mRO9T756_9gS/s2048/IMG_4060.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1470" data-original-width="2048" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjahmlSQqbR8xLcH-ZhX0k9y1yS6I0Gp1Jddqd7otFOQzFzwsZZLEV_O3LrPJjNUY54D_Ul8-zmiwZNDlrvOSGnwUwTGhScpsEKyjbOBHRLH_elztpGcHLfhiMH_IAJaOh7mRO9T756_9gS/s320/IMG_4060.jpg" width="320" /></a></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><p><u><br /></u></p><p><u>Składniki (na 4-6 porcji zupy):</u></p><p></p><ul style="text-align: left;"><li>400g suchego grochu</li><li>150g wędzonego boczku (mieszkańcom Warszawy i okolic serdecznie polecam boczek wędzony dostępny w sklepie Rzeźnik Falenica)</li><li>4 łodygi selera naciowego</li><li>3 średniej wielkości marchewki</li><li>1 średniej wielkości biała cebula</li><li>1,5l wody</li><li>2 łyżki suszonego majeranku</li><li>2 nieduże suszone liście laurowe</li><li>3 ziarenka ziela angielskiego</li><li>sól i pieprz do smaku</li></ul><u>Przygotowanie:</u><p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li>Marchew myjemy i obieramy, kroimy w niedużą kostkę</li><li>Selera myjemy, kroimy w niedużą kostkę</li><li>Cebulę myjemy, obieramy, drobno siekamy</li><li>Boczek kroimy w drobną kostkę i wrzucamy na patelnię (jeśli boczek jest chudy, na patelnię dodajemy 1 łyżkę oleju, a jeśli jest tłusty to wystarczy tłuszcz, który wytopi się z boczku) i smażymy na niedużym ogniu przez kilka minut</li><li>Na patelnię do boczku dorzucamy cebulę, mieszamy i podsmażamy</li><li>Gdy boczek i cebula się zrumienią, dorzucamy na patelnię suchy groch, mieszamy</li><li>Następnie dodajemy pokrojoną marchew i seler naciowy, wlewamy wodę, wsypujemy majeranek, dorzucamy liście laurowe i ziele angielskie i gotujemy na niedużym ogniu aż groch się rozpadnie</li><li>Jeśli w trakcie gotowania wyparuje za dużo wody, można dolać 1 szklankę</li><li>Zupę trzeba zamieszać od czasu do czasu, bo grochowa "pulpa" ma tendencję do osadzania się na dnie garnka i przywierania</li><li>Przed podaniem doprawiamy solą i pieprzem, serwujemy na gorąco, np. z kromką dobrego chleba</li></ol>Smacznego :-)<p></p><p><br /></p>Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-75995939360516980222021-01-10T13:28:00.002+01:002021-05-02T21:54:21.513+02:00Forszmak lubelski<p>Forszmak lubelski to danie, o którym moja Mama, rodowita Lublinianka, wspominała wielokrotnie, za każdym razem w samych superlatywach. Nie przypominam sobie natomiast, żeby to danie kiedykolwiek pojawiło się na naszym rodzinnym stole lub było to tak dawno, że nie jestem sobie w stanie tego przypomnieć. Gdy postanowiłam, że to godne danie, aby uczcić 90. urodziny Dziadka, miałam pewien problem - nie wiedziałam, jak powinno smakować :-) Na tyle, na ile pożądany smak można sobie próbować wyobrazić, czytając o składnikach i metodach ich obróbki i zderzając to z doświadczeniami z gotowania innych zupo-gulaszy, starałam się to właśnie zrobić. Efekt był zadowalający, forszmak (zaserwowany w towarzystwie cebularzy zakupionych w Piekarni-Cukierni Marcin Orlikowski, które były znacznie lepsze, bo bardziej miękkie i z większą warstwą cebuli niż te z piekarni Kuźmiuk, które jakiś czas temu kupiłam na bazie odpowiedzi udzielonych mi przez Google na pytanie o najlepsze cebularze w Lublinie) zniknął bardzo szybko i był komplementowany przez uczestników skromnej uroczystości (gdyby nie koronawirus, pewnie byłby bal).</p><p>Jak wspomniałam powyżej, forszmak to danie w postaci zupo-gulaszu, konsystencją powinno przypominać bardzo gęste flaczki. To, co jest w tym daniu wyjątkowe to dodatek kiszonych ogórków i wody z tych ogórków. Poszukując dobrego przepisu, trafiłam na przepis <a href="https://www.youtube.com/watch?v=RCB3H4Ym9vY" target="_blank">Tomasza Strzelczyka z kanału Oddasz Fartucha</a>, który wydał mi się sensowny. Trochę go zmodyfikowałam i voila :-)</p><p><b>Forszmak lubelski<br /></b></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1eJG7PQ-kc3ftoIB4Ri4d0nSdWVurVh6BiU67vnUBc99x5-0wr9KSzA14Q4BWxFWeYFZRxFywL-YCkxo6geJmJgOtaf8c369h_Fzzk12X1ktNsf_UGjrtTnt7z8y2iv5RpQgnEU1nxW-1/s1989/IMG_3343+%25281%2529.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1765" data-original-width="1989" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1eJG7PQ-kc3ftoIB4Ri4d0nSdWVurVh6BiU67vnUBc99x5-0wr9KSzA14Q4BWxFWeYFZRxFywL-YCkxo6geJmJgOtaf8c369h_Fzzk12X1ktNsf_UGjrtTnt7z8y2iv5RpQgnEU1nxW-1/s320/IMG_3343+%25281%2529.jpg" width="320" /></a></div><p></p><p><u><br /></u></p><p><u><br /></u></p><p><u><br /></u></p><p><u><br /></u></p><p><u><br /></u></p><p><u><br /></u></p><p><u><br /></u></p><p><u><br /></u></p><p><u><br /></u></p><p><u><br /></u></p><p><u>Składniki (dla 5-6 osób)</u><br /></p><ul style="text-align: left;"><li>800g karkówki wieprzowej (im chudsza tym lepsza, im młodsze zwierzę tym lepiej - ja swoją kupiłam w moim ulubionym sklepie mięsnym w Warszawie, Befsztyku na Mokotowie)</li><li>250g boczku wędzonego (ja miałam genialny boczek ze sklepu Rzeźnik Falenica, bardzo polecam(</li><li>150g kiełbasy (ja miałam taką w stylu kiełbasy wiejskiej, również ze sklepu Rzeźnik Falenica)</li><li>2 nieduże czerwone papryki (Tomasz Strzelczyk używa papryki a stylu ramiro, ale ja wzięłam inną, mniej podłużną i bardziej mięsistą, bo bałam się, że ramiro się szybko rozpadnie)</li><li>5 średniej wielkości ogórków kiszonych</li><li>1 szklanka wody z ogórków kiszonych</li><li>2 szklanki bulionu (u mnie był wołowy; Tomasz Strzelczyk mówi, że można też dolać wody, ale ja wolę bulion)</li><li>2 łyżki koncentratu pomidorowego</li><li>1 puszka pomidorów (ja miałam krojone)</li><li>2 łyżki mąki pszennej</li><li>1 łyżka słodkiej mielonej papryki</li><li>2 liście laurowe</li><li>3 ziarenka ziela angielskiego</li><li>sól i pieprz do smaku</li><li>Opcjonalnie: olej roślinny, świeża natka</li></ul><p></p><p><u>Przygotowanie (dla 4-6 osób)</u></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li>Karkówkę opłukujemy zimną wodą, osuszamy, oczyszczamy z twardych błon i kroimy na plastry, a następnie plastry na paski (kostka nie wchodzi w grę w forszmaku ;-)</li><li>Boczek kroimy na grubsze plastry, a plastry w paski</li><li>Kiełbasę kroimy w półplasterki (ja nie obierałam ze skóry, ale można)</li><li>Paprykę myjemy, usuwamy gniazdo nasienne i kroimy w paski</li><li>Ogórki kiszone odsączamy (ja nie obieram ze skórki, ale pewnie można), kroimy w paski</li><li>Cebulę obieramy i kroimy w drobną kostkę</li><li>Pokrojony boczek wrzucamy na suchą patelnię i smażymy, a po usmażeniu zdejmujemy z patelni i odstawiamy</li><li>Na tej samej patelni i na tłuszczu, który wytopił się z boczku podsmażamy kiełbasę</li><li>W międzyczasie doprawiamy karkówkę dużą szczyptą soli, dużą szczyptą pieprzu i mieloną papryką, posypujemy mąką i mieszamy</li><li>Usmażoną kiełbasę zdejmujemy z patelni i odstawiamy, a na patelnię wrzucamy doprawioną karkówkę - na raty, nie całą na raz, żeby mięso ładnie się zrumieniło (jeśli wrzucimy całość na raz, kawałki mięsa będą stłoczone i zamiast się usmażyć, uduszą się w sosie własnym)</li><li>Jeśli z boczku i kiełbasy nie wytopiło się wystarczająco dużo tłuszczu (u mnie tak właśnie było), dolewamy olej</li><li>Po usmażeniu mięsa na tą samą patelnię i tłuszcz ze smażenia wrzucamy pokrojoną cebulę i smażymy</li><li>Do cebuli dodajemy koncentrat pomidorowy i chwilę razem smażymy</li><li>Na patelnię wrzucamy usmażoną karkówkę, kiełbasę i boczek<br /></li><li>Wlewamy bulion (lub wodę), wodę z ogórków i pomidory z puszki, mieszamy</li><li>Dorzucamy ziele angielskie i liście laurowe, przykrywamy i dusimy przez ok 45 minut na średnim ogniu, mieszając od czasu do czasu</li><li>Po upływie 45 minut dorzucamy pokrojoną paprykę i ogórka kiszonego, mieszamy, przykrywamy i dusimy dalej, do momentu, gdy zarówno mięso, jak i warzywa będą miękkie</li><li>Na koniec próbujemy i dodajemy więcej soli, jeśli forszmak nie jest wystarczająco słony</li></ol>Forszmak dobrze jest ugotować z wyprzedzeniem, dzień przed planowanym serwowaniem lub chociaż kilka godzin wcześniej. Dzięki temu wszystkie smaki lepiej się "przegryzą", a pod odgrzaniu danie będzie lepsze :-) Serwujemy na ciepło, przed podaniem można posypać drobno posiekaną świeżą natką, w towarzystwie świeżego pieczywa (np. cebularzy :-).<p></p><p>Smacznego!</p>Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-75394611637311496832021-01-03T21:41:00.003+01:002021-01-06T10:03:38.414+01:00Pieczone pierogi a la empanady<p>Jak co roku Sylwestra spędziłam w domu, robiąc "kluchy". W 2020 przynajmniej nie musieliśmy z Wybrankiem tłumaczyć się, dlaczego jako stosunkowo młodzi ludzie nie idziemy na żadną imprezę, tylko siedzimy we dwoje w domu. Naszym sylwestrowym domówkom towarzyszą zawsze transmisje z plenerowych imprez organizowanych przez różne stacje telewizyjne, których śledzenie umożliwia nam nadrabianie całorocznych zaległości w dziedzinie muzyki popularnej. Nieco obawialiśmy się, że w tym roku tego ważnego elementu oczekiwania na nadejście Nowego Roku może zabraknąć. Zakładaliśmy bowiem, że skoro obowiązuje pandemiczny zakaz zgromadzeń, żadna tego typu impreza się nie odbędzie. Życie pokazało, że mało je znamy i impreza się odbyła, a zorganizowała ją stacja telewizyjna kontrolowana przez rząd, który sam te restrykcje nałożył. Cóż. </p><p>"Kluchy" to bardzo szeroka kategoria, do której należą różnego rodzaju potrawy mączne typu kluski czy pierogi. Tym razem Wybranek zarządził empanady, a ja nie oponowałam. Wybranek zawsze gruntownie się przygotowuje do nowych przedsięwzięć (nigdy wcześniej empanad nie robiliśmy), nie inaczej było tym razem. Ja natomiast mam tendencję do korzystania z wiedzy, którą mam pod ręką i bardzo rzadko robię tzw. "research". Nie inaczej było tym razem ;-) Uzbrojeni w wiedzę pochodzącą z pogłębionej analizy źródeł internetowych (Wybranek) i podręczną (ja), ustaliliśmy, że robimy empanady z przepisu na Empanadas del Chucao, pochodzącego z książki pt. "Ameryka", którą napisali Monika Mądra-Pawlak i Jan Pawlak, podróżnicy i właściciele kultowej poznańskiej knajpki Cafe La Ruina i Raj.</p><p>Empanady to pieczone lub smażone pierogi, popularne w krajach Europy Południowej, Ameryki Łacińskiej i (jak twierdzi Wikipedia) na Filipinach. Nazwa pochodzi podobno od hiszpańskiego słowa "empanar", które ma oznaczać "otoczony chlebem" :-)</p><p>Przepis ten dotyczy empanad z warzywnym nadzieniem i smażonych w głębokim tłuszczu. My swoje pieczone pierogi nadzialiśmy dwoma rodzajami farszu, który powstał "na freestyle'u": wegetariańskim na bazie czerwonej fasoli oraz mięsnym z mieloną wołowiną. Nasze empanady upiekliśmy w piekarniku, dopierając czas i temperaturę pieczenia na oko. Tym razem życie pokazało, że gromadzone latami kuchenne doświadczenie na coś się przydaje, bo to "na oko" się sprawdziło - wyszły nam bardzo przyjemne pierogi, które na pewno jeszcze kiedyś zrobimy, np. na jakieś spotkanie z rodziną czy przyjaciółmi, jak już będzie to legalne (w przeciwieństwie do telewizji publicznej staramy się stosować zasady bezpieczeństwa w zakresie zgromadzeń). Nasze pierogi zaserwowaliśmy z klasycznym guacamole oraz z salsą pomidorową (1 duży pomidor pokrojony w bardzo drobną kostkę, wymieszany z również bardzo drobno posiekaną małą szalotką, świeżą kolendrą, oliwą, solą, pieprzem i odrobiną sosu sriracha). Największym wyzwaniem było wałkowanie ciasta, które było dość twarde. Na szczęście przypomniałam sobie o przystawce do robienia makaronu do Kitchen Aid'a, którą dostałam jakiś czas temu od Mamy i wydobyłam ją z odmętów mojej kuchni. Okazała się bardzo przydatna :-) (dziękuję Mamo :-)</p><p>Im jestem starsza, tym jestem ostrożniejsza z "wkładaniem do szufladek", także w kuchni. Jeśli w jakimś oryginalnym przepisie wprowadzam zmiany, wolę dodać "a la" lub "w stylu" niż prezentować jakieś danie jako zgodne z oryginałem. A więc nasze pieczone pierogi nazywam "a la empanady", aby uniknąć ryzyka ataku ze strony empanadowych purystów. "Dodaj jeszcze milion disclaimerów", skomentował Wybranek :-)</p><p><b>Pieczone pierogi a la empanady</b><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKeCsMOCNyaUxIj5GCkx1Sf20XQb_kVkVFJSkpNVM7yxiC94Ixr2_zXVdbw8fAFBjdgk3fJRPLLjyOVSVONbaG9bVx_AasOqse4jBVxsjgNGuWfzXH1yRtUXodtrYANx1VOQyb-vm2CD09/s1942/IMG_3336.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1942" data-original-width="1768" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKeCsMOCNyaUxIj5GCkx1Sf20XQb_kVkVFJSkpNVM7yxiC94Ixr2_zXVdbw8fAFBjdgk3fJRPLLjyOVSVONbaG9bVx_AasOqse4jBVxsjgNGuWfzXH1yRtUXodtrYANx1VOQyb-vm2CD09/s320/IMG_3336.jpg" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><br /></p><p><u><br /></u></p><p><u>Składniki (na 24 sztuki)</u>:</p><p>CIASTO</p><p></p><ul style="text-align: left;"><li>500g mąki pszennej (w oryginalnym przepisie jest mąka typu 450 lub 500, u mnie była poznańska typu 500)</li><li>200-220 ml letniej wody</li><li>80 ml oleju roślinnego (u mnie słonecznikowy)</li><li>10g soli</li><li>1 roztrzepane jajko (to mój dodatek, nie ma tego w oryginalnym przepisie - posłużyło mi jako spoiwo do raczej suchego ciasta oraz jako glazura do pierogów)</li></ul>FARSZ<p></p><p>Wersja mięsna</p><p></p><ul style="text-align: left;"><li>250g mielonej wołowiny (chuda w naszym przypadku)</li><li>1 mała puszka kukurydzy</li><li>1 mała cebulka</li><li>1 czubata łyżka koncentratu pomidorowego</li><li>1 łyżka oliwy</li><li>1 łyżeczka mielonego kminu rzymskiego</li><li>1/2 łyżeczki suszonego oregano</li><li>duża szczypta mielonego cynamonu</li><li>duża szczypta mielonego chili</li><li>sól i pieprz do smaku</li></ul>Wersja warzywna<p></p><p></p><ul style="text-align: left;"><li>1 puszka czerwonej fasoli</li><li>1 szalotka</li><li>1/2 pora (biała części)</li><li>1/2 czerwonej papryki</li><li>3 łyżeczki koncentratu pomidorowego</li><li>2 czubate łyżki świeżej kolendry drobno posiekanej</li><li>1 łyżeczka chili</li><li>1 łyżeczka kminu rzymskiego</li><li>1 łyżeczka mielonej kolendry</li><li>1 łyżka oliwy</li><li>sól i pieprz do smaku</li></ul><u>Przygotowanie</u>:<p></p><p>CIASTO</p><p></p><ol style="text-align: left;"><li>składniki ciasta mieszamy i wyrabiamy gładkie, miękkie i elastyczne ciasto - autorzy oryginalnego przepisu radzą, żeby nie dodawać od razu całej wody, ale wlać na początek 180 ml, wyrobić i zobaczyć, czy trzeba dodać więcej wody</li><li>wyrobione ciasto owijamy folią spożywczą i wkładamy do lodówki, "aby odpoczęło" (cytat) - autorzy przepisu nie precyzują, na jak długo, w moim przypadku do było ok 30 min</li><li>"odpoczęte" ciasto dzielimy na 2 części, każdą z nich (po kolei) rozwałkowujemy na ok 2 milimetry i wycinamy kwadraty (wersja mięsna) lub prostokąty (wersja bezmięsna) lub jakikolwiek inny kształt - w oryginalnym przepisie przed wycinaniem pojawia się długi opis postępowania z ciastem, który ja pominęłam, po prostu potraktowałam jej jak ciasto pierogowe ;-)</li><li>na trójkąty lub prostokąty (lub innego kształtu kawałki) ciasta nakładamy farsz - u mnie to były 2 łyżeczki na kawałek, smarujemy brzegi roztrzepanym jajkiem i składamy na pół, zlepiając brzegi dookoła farszu palcami lub za pomocą widelca (jak u mnie)</li><li>zlepione pierogi układamy na wyścielonej papierem do pieczenia blaszce, smarujemy roztrzepanym jajkiem i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusza na 30 min (do uzyskania złotego koloru)</li><li>podajemy na ciepło, same lub z sosami (jak u mnie)</li></ol>FARSZ MIĘSNY<p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li>na patelnię wlewamy oliwę i wrzucamy wszystkie suche przyprawy poza solą i pieprzem, mieszamy</li><li>dodajemy mielone mięso, smażymy mieszając</li><li>dodajemy drobno posiekaną cebulę, smażymy mieszając</li><li>odsączamy kukurydzę z puszkowego płynu i dodajemy ziarenka do mięsa, mieszamy</li><li>dodajemy przecier pomidorowy, mieszamy</li><li>doprawiamy całość solą i pieprzem do smaku</li></ol>FARSZ WARZYWNY<p></p><p></p><ol style="text-align: left;"><li>na patelnię wlewamy oliwę i wrzucamy wszystkie suche przyprawy poza solą i pieprzem, mieszamy</li><li>drobno posiekaną cebulę i pora wrzucamy na patelnię, mieszamy, smażymy</li><li>drobno posiekaną paprykę wrzucamy na patelnię, mieszamy, smażymy</li><li>fasolę odsączamy z puszkowego płynu, dorzucamy na patelnię, mieszamy</li><li>dodajemy przecier pomidorowy, mieszamy</li><li>drobno posiekaną kolendrę dorzucamy na patelnię, mieszamy</li><li>doprawiamy solą i pieprzem do smaku</li></ol><p></p><p>Smacznego :-)</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsMZizzPVrPXCkbMufM3K93OepNA2X_5lq9zK5WmW_LWyMF8cwKz2HdKPJUyMGC6kYD7Ek6EcDt1bwLDC3NphXakUr1PNVExVxZp7CelKtcEr8kC7m8OeOhyo4Z0U_nMPeQfozqHXozIGV/s2048/IMG_3328.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1658" data-original-width="2048" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsMZizzPVrPXCkbMufM3K93OepNA2X_5lq9zK5WmW_LWyMF8cwKz2HdKPJUyMGC6kYD7Ek6EcDt1bwLDC3NphXakUr1PNVExVxZp7CelKtcEr8kC7m8OeOhyo4Z0U_nMPeQfozqHXozIGV/s320/IMG_3328.jpg" width="320" /></a></div><br /><p><br /></p><p><br /></p>Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-36957469112314509902020-09-13T21:34:00.009+02:002021-01-06T10:04:37.493+01:00Moja gastro-Gdynia, czyli co i gdzie zjeść w GdyniJako mała dziewczynka (i całkiem już duża kobieta) zawsze chciałam mieć starszego brata. Z rozmów z moimi bliższymi i dalszymi znajomymi wynika, że nie jestem w tym pragnieniu odosobniona. Nie było mi to jednak dane, a w dodatku z rodzeństwa jestem najstarsza, czyli mam najgorzej ;-) <div><br /></div><div>Biologicznie się nie udało, ale udało się dzięki innym więzom niż więzy krwi. Pewnego dnia w pracy pojawił się R. (bardzo zresztą wyczekiwany, bo ma ważne dla funkcjonowania firmy kompetencje). Dość szybko się okazało, że operujemy na tym samym poziomie absurdu. A potem okazało się też, że oprócz obśmiewania otaczającej nas rzeczywistości możemy też porozmawiać o całkiem poważnych sprawach. I że oboje kochamy pizzę. Doszła do tego jeszcze fizyczne podobieństwo (bujne grzywy i wyraźne oprawki okularów) i w ten oto sposób staliśmy się rodzeństwem z wyboru :-) Zwanym także "koszmarnymi bliźniakami" (co nie wyklucza traktowania go jak starszego brata, w końcu któreś z bliźniąt musi wyjść na świat pierwsze).</div><div><br /></div><div>Mój (koszmarny) brat bliźniak pałał jakąś niezrozumiałą dla mnie w owym czasie miłością do Gdyni. To było rok temu. Jeździł tam - jak mi się wydawało - niemal tam i z powrotem, co mnie dziwiło, bo niby co takiego jest w tej Gdyni?</div><div><br /></div><div>Rok później siedzimy z moją przyjaciółką E. i zastanawiamy się, gdzie pojechać na urodzinowy weekend (zamiast kupować sobie nawzajem prezenty). Stanęło na Trójmieście. Sprawdzamy Sopot, sprawdzamy Gdańsk. Jakoś tak bez ekscytacji. I w końcu pojawia się jakieś fajne miejsce noclegowe w centrum Gdyni. "Czemu nie?" - pomyślałam. "Może w końcu zrozumiem, o co R. chodziło z tym, że to takie fajne miejsce?". No więc pojechałyśmy do Gdyni. I wtedy zobaczyłam Orłowo, gdzie z jakiegoś powodu nigdy wcześniej nie byłam. I włóczyłam się po mieście, które ma ten super spokojny charakter, który ja odbieram jako skandynawski. Nie tak kurortowym jak Sopot, nie tak zabytkowym jak Gdańsk. </div><div><br /></div><div>Skończyło się to tak, że już się nie zastanawiam, o co R. chodziło z tą Gdynią. Od maja byłam tam 3 razy (raz z przyjaciółką, raz z Wybrankiem przez cały tydzień na "workation" i raz z Wybrankiem na weekend z okazji rocznicy ślubu), za trzecim razem mogłam już chodzić bez Google Maps ;-) Zjadłam tam sporo dobrego jedzenia i pomyślałam, że podzielę się kilkoma spostrzeżeniami na blogu, gdybyście wybierali się do Gdyni lub mieszkali tam na stałe (szczęściarze!) i chcieli coś dobrego gdzieś zjeść.</div><div><br /></div><div>Zacznę od <a href="https://www.sztuczka.com/" target="_blank">restauracji "Sztuczka"</a>. To była jedna z pierwszych miejsc "fine dining", w których byłam. Jak zaczęliśmy z Wybrankiem zastanawiać się, kiedy byliśmy tam pierwszy raz, wyszło nam, że prawie 10 lat temu. Za każdym razem było to dobre doświadczenie i z całego serca to miejsce polecamy, jeśli chcecie spróbować sezonownych składników obrobionych w kreatywny sposób i podanych w elegancki sposób. To dobre miejsce zarówno na romantyczną kolację, jak i na nieromantyczne spotkanie, jeśli chcecie zrobić na kimś wrażenie. Tym kimś możecie być Wy sami :-) Wizyta w Trójmieście bez wizyty w tej restauracji lub w jej siostrzanym <a href="https://www.sztuczkabistro.com/" target="_blank">bistro "Sztuczka"</a> to nie wizyta w Trójmieście. I tyle.</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTu2xv8-i37C8HBxKe6OJNdKAyA-UwRKbp1ZOJZs0P0gjm2h3Z11gLORUJ-AgZHJPTPwU_dzm5_zE8eBNcWAqm_0CVSsuiG_bqDp0IvLDaS2PzLWPZLE01FhiPqY2neoRhMWrzqK1FFPzR/s1280/IMG_2408.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1095" data-original-width="1280" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTu2xv8-i37C8HBxKe6OJNdKAyA-UwRKbp1ZOJZs0P0gjm2h3Z11gLORUJ-AgZHJPTPwU_dzm5_zE8eBNcWAqm_0CVSsuiG_bqDp0IvLDaS2PzLWPZLE01FhiPqY2neoRhMWrzqK1FFPzR/s320/IMG_2408.jpg" width="320" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgz7NUO-mCrqZf1g60qhtE-yFCC8GrQzF8rubnH-qEST6bMWuFYwLMuhryvRcZPEQFyVZpGqasjZrkw6sHISDuBLVddgGOosY4P6mMS9ehaG_t60FbsN7LCK1rsIvxzw6hqy2XCWaeS9FjG/s1430/IMG_2412.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1428" data-original-width="1430" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgz7NUO-mCrqZf1g60qhtE-yFCC8GrQzF8rubnH-qEST6bMWuFYwLMuhryvRcZPEQFyVZpGqasjZrkw6sHISDuBLVddgGOosY4P6mMS9ehaG_t60FbsN7LCK1rsIvxzw6hqy2XCWaeS9FjG/s320/IMG_2412.jpg" width="320" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgmeFfzm_CkHZYvgARxf5QROKTPGPZ4i3TPLcrRKb9NkMdxauzG_y5KCeT2fDPb4nRBnFwKTuniLLXvO_mzMnoS0BfOjr2zo9m9o0-sHnmhTEP7oi8LDEgsSVO2sMlPw-uNcre1OE3NjKNd/s1470/IMG_2413.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1466" data-original-width="1470" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgmeFfzm_CkHZYvgARxf5QROKTPGPZ4i3TPLcrRKb9NkMdxauzG_y5KCeT2fDPb4nRBnFwKTuniLLXvO_mzMnoS0BfOjr2zo9m9o0-sHnmhTEP7oi8LDEgsSVO2sMlPw-uNcre1OE3NjKNd/s320/IMG_2413.jpg" width="320" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div>Kontynuując rozważania nt. oferty "fine dining" Gdyni, nie mogłabym nie wspomnieć o <a href="https://quadrille.pl/bialy-krolik/" target="_blank">restauracji "Biały Królik"</a>, funkcjonującej pod dachem hotelu Quadrille. To miejsce zachwyciło mnie wyglądem (znajduje się na terenie zespołu parkowo-pałacowego z XVIII wieku, odrestaurowanego w stylu "Alicji w Krainie Czarów"), ale przede wszystkim smakiem, a konkretnie smakiem wegańskiego menu degustacyjnego. Jak tylko zobaczyłam, że ta restauracja coś takiego oferuje, od razu chciałam spróbować - nie mam niestety najlepszych doświadczeń z daniami wegańskimi, brak produktów pochodzenia zwierzęcego sprawia, że często są po prostu ubogie w smaku. Uznałam, że to szansa, żeby zmienić ten pogląd. Nie tylko się to udało, ale wręcz menu degustacyjne, którego z Wybrankiem mieliśmy okazję próbować, było jednym z najlepszych posiłków, jakie jedliśmy od wielu miesięcy. Bez produktów pochodzenia zwierzęcego, a jednak pełne smaku. Wróciliśmy do "Białego Królika", żeby spróbować menu a la carte, i również tym razem się nie zawiedliśmy. Jadłam pyszną "zupę dziadowską", wegańskie (a jednak!) gołąbki i wegański (ciągnie) sernik z mirabelką (smak dzieciństwa!). Wybranek jadł wegański kapuśniak, halibuta i zestaw 3 "wybitnych polskich serów", które mógł wybrać z "serowego baru" na kółkach, który pani kelnerka przytoczyła do naszego stolika. Co więcej, restauracja prowadzi najwyraźniej rejestr gości (mam gdzieś RODO ;-), a obsługująca nas kelnerka wiedziała, co jedliśmy i piliśmy przy wcześniejszej wizycie, co jest miłe. Chciałabym też pochwalić pieczywo, które jest serwowane jako tzw. "czekadełko", razem z masłem (w przypadku menu wegańskiego było to masło orzechowe) oraz z olejem z maku.</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXOVACics4mCup0m1m7kLtGgzYquFaeZ263MwQWbxvdS6MVaH5Wx1C4YSTsOnPaGdoDWd6ZhTvtZ3DoPEQyrQd5G3gq8coYxMygdsH7PC7hZy1kaDvPtsc6_wa-VKhoHU-MBZU_RFTdS-b/s1440/1CCAE5F6-DC8D-42A9-9ADF-E8E674BC8499.JPG" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1440" data-original-width="1440" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXOVACics4mCup0m1m7kLtGgzYquFaeZ263MwQWbxvdS6MVaH5Wx1C4YSTsOnPaGdoDWd6ZhTvtZ3DoPEQyrQd5G3gq8coYxMygdsH7PC7hZy1kaDvPtsc6_wa-VKhoHU-MBZU_RFTdS-b/s320/1CCAE5F6-DC8D-42A9-9ADF-E8E674BC8499.JPG" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiRVXcMbZ68sjQDIpg348usK0Uz2ZCze1rRxRneLoF4Ev8N29Xv4mKzOIW4w10FMOMOjasGS7GYkl1CLEHTSeBENjo4pdfLdCuQoZ3y7sEHpDHT0HATv9nPTr8gjrq1RYa6YJ_YVBmsJPYe/s1440/34B5A9E7-5F2C-4FF8-998A-0B02871A91B2.JPG" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1440" data-original-width="1440" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiRVXcMbZ68sjQDIpg348usK0Uz2ZCze1rRxRneLoF4Ev8N29Xv4mKzOIW4w10FMOMOjasGS7GYkl1CLEHTSeBENjo4pdfLdCuQoZ3y7sEHpDHT0HATv9nPTr8gjrq1RYa6YJ_YVBmsJPYe/s320/34B5A9E7-5F2C-4FF8-998A-0B02871A91B2.JPG" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfN0fkivfHMVI68UKa6iOxRcQCrNkw0hSYpOOlEHVHBuqQkYKZem0KqQoNNqPXvB9wXT5Ti9W7JzAMowhVhxqrTTtx54reBCVX5VOIiOW5KmyemXVIf2bGId4yOId_52vltsRKi-iyxLUl/s1440/DB53562F-157F-4857-9DE9-A642805F87EC.JPG" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1440" data-original-width="1440" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfN0fkivfHMVI68UKa6iOxRcQCrNkw0hSYpOOlEHVHBuqQkYKZem0KqQoNNqPXvB9wXT5Ti9W7JzAMowhVhxqrTTtx54reBCVX5VOIiOW5KmyemXVIf2bGId4yOId_52vltsRKi-iyxLUl/s320/DB53562F-157F-4857-9DE9-A642805F87EC.JPG" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEubqIYRw5q7gbqTII-k1w3OlRDj_e3WQHXy74AQ0nS7D_mEpag_n1pCJsgVqlRiFEWTrL-zN7wWRiWHuwwQ9neALUTmbkonu1r8MgEf6KHe9Ue87hTnQQvGyHv7uz9xRqBAameyg_Z5QO/s1440/3E49CB1B-6D00-4F49-8938-ED8EC191B1EE.JPG" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1440" data-original-width="1440" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEubqIYRw5q7gbqTII-k1w3OlRDj_e3WQHXy74AQ0nS7D_mEpag_n1pCJsgVqlRiFEWTrL-zN7wWRiWHuwwQ9neALUTmbkonu1r8MgEf6KHe9Ue87hTnQQvGyHv7uz9xRqBAameyg_Z5QO/s320/3E49CB1B-6D00-4F49-8938-ED8EC191B1EE.JPG" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGNbcwE8PcXFWP1aowxIIHg8Yeo3KTdy-UdkSmAajH-bWDytwStg3ztK105DRaOcL6isljH8fwkTLCiSHEKLCl7SxOI3K1oONr6oTb_TVYPy1RTj6X-1nCecIIuzViVYt4-8Ulii57HDYY/s1440/5D1428CE-488C-4494-BE06-21031AED0DEB.JPG" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1440" data-original-width="1440" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjGNbcwE8PcXFWP1aowxIIHg8Yeo3KTdy-UdkSmAajH-bWDytwStg3ztK105DRaOcL6isljH8fwkTLCiSHEKLCl7SxOI3K1oONr6oTb_TVYPy1RTj6X-1nCecIIuzViVYt4-8Ulii57HDYY/s320/5D1428CE-488C-4494-BE06-21031AED0DEB.JPG" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div>Innym miejscem pełnym smaku, jest <a href="http://www.restauracjamalika.pl/restauracja.php?pid=9" target="_blank">restauracja "Malika"</a>, która znajduje się w centrum Gdyni. Byłoby super mieć takie miejsce w Warszawie. Jedzenie jest pyszne, atmosfera przyjazna, rodzinna, bez zadęcia. Dania orientalne, a jednocześnie bardzo mi bliskie, w jakimś sensie domowe - zapewne dzięki intensywności smaków (co bardzo cenię) i odpowiadającemu mi stopniowi "dosolenia". O tym miejscu pierwszy raz usłyszałam oglądając ładnych parę lat temu program "Top Chef" w telewizji Polsat, w którym występowała szefowa kuchni tej restauracji. W menu można znaleźć sporo dań wegetariańskich, jak i mięsnych. Zachwycił nas tajine z kurczakiem i kiszonymi cytrynami, a Wybranek stwierdził, że tutejsza kaczka przydymiona (wędzona pierś z kaczki) jest absolutnym sztosem. Przystawki (hummus, pieczony batat z owczym serem, tabbouleh) też super. Jeśli planujecie wizytę w tym miejscu w weekend, dobrze jest zarezerwować wcześniej stolik, bo jest pełno :-) Uwaga na menu, bo to na stronie www jest częściowo nieaktualne - nie przywiązujcie się do niego więc za bardzo.</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEibhzvqapMibdUHAaoaVBtzMbHl3U1ZsNFLenfMmFfR0svafTDDsHK6czky1DNvvdc4-bNCB77ydRWGAcUv0P90ZJWpfXxQZJFVeAPzVW7okWA50eQzB2TzuAKLOxl5sxbKk_n1enZGvlPA/s1512/IMG_1542.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1493" data-original-width="1512" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEibhzvqapMibdUHAaoaVBtzMbHl3U1ZsNFLenfMmFfR0svafTDDsHK6czky1DNvvdc4-bNCB77ydRWGAcUv0P90ZJWpfXxQZJFVeAPzVW7okWA50eQzB2TzuAKLOxl5sxbKk_n1enZGvlPA/s320/IMG_1542.jpg" width="320" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDRmQ5zcYl0aM4eRAvOy1FTiJTYs2Md1o7A5QeXmxm_QXUqsB4BX2RfqOU2LJimqMdEoT1P0DZF7_n4C27uLRrGaaA39tXb3I7MQEsnRK46oHtK6SP7wCKmQ9dOF8yHnv4XBgxW06DAxsV/s1430/IMG_1548.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1330" data-original-width="1430" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDRmQ5zcYl0aM4eRAvOy1FTiJTYs2Md1o7A5QeXmxm_QXUqsB4BX2RfqOU2LJimqMdEoT1P0DZF7_n4C27uLRrGaaA39tXb3I7MQEsnRK46oHtK6SP7wCKmQ9dOF8yHnv4XBgxW06DAxsV/s320/IMG_1548.jpg" width="320" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7CJjlxmECKmOAt7y32nSGWe9wkeXxk2pqcHPcIsQI9eN2K0gQcyCrTf8gw9WvP-B1OoOouu8chYLBxtZgERZWaZLvnexbPTvcz4iN7ENr_gB94sLtF25XIH1G1Icmh2mTjemsCKlmByfF/s1280/IMG_2422.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1264" data-original-width="1280" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7CJjlxmECKmOAt7y32nSGWe9wkeXxk2pqcHPcIsQI9eN2K0gQcyCrTf8gw9WvP-B1OoOouu8chYLBxtZgERZWaZLvnexbPTvcz4iN7ENr_gB94sLtF25XIH1G1Icmh2mTjemsCKlmByfF/s320/IMG_2422.jpg" width="320" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div>Dwa kolejne miejsca są również "na luzie" i w centrum Gdyni. Zacznę od tego, które polecał mi mój "bliźniak", a mianowicie <a href="https://www.facebook.com/pages/category/Restaurant/Vertigo-Restobar-1611221065814374/" target="_blank">Vertigo</a> z filmowym klimatem (na ścianach znajduje się sporo zdjęć z autografami ludzi ze świata kinematografii). Fajna lokalizacja (w budynku Gdyńskiego Centrum Filmowego, z widokiem na trawiasty skwer przy Teatrze Muzycznym, kilka kroków od plaży), dość różnorodne (każdy znajdzie coś dla siebie) menu z sezonowymi pozycjami. My trafiliśmy tam przy okazji naszego lipcowego "workation" (a więc pracy zdalnej z turystycznie atrakcyjnej lokalizacji), gdy "grane" były orzeźwiające chłodniki i sałatki.</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0YntpxoPamQANCUR3axFF2zfP_44FVJlDbofkJUmrE0IzbegBMF5YP2UKi3XAkMJRLz9by9VXeO2W4YhmL5G5ap2zjXhjsziLNqF9nmQW1V74VGIKxUOIbN7lE_EoXlVrzljfjDF5hG1y/s1536/IMG_1529.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="1449" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0YntpxoPamQANCUR3axFF2zfP_44FVJlDbofkJUmrE0IzbegBMF5YP2UKi3XAkMJRLz9by9VXeO2W4YhmL5G5ap2zjXhjsziLNqF9nmQW1V74VGIKxUOIbN7lE_EoXlVrzljfjDF5hG1y/s320/IMG_1529.jpg" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4oqSt__vxGvLR6eMDG6zVnv-utS9XnRpVZvDpG0ePsEd8yEog2KR7jnom-PsXSqPq1J37mwiHkZmCjXIYsNSEJ1LlSkzNzD7R0tVlmqTox-iLY_HXaiPU14oVzMDOcTaqZ_WnaLlJg48j/s1586/IMG_1531.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1586" data-original-width="1408" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4oqSt__vxGvLR6eMDG6zVnv-utS9XnRpVZvDpG0ePsEd8yEog2KR7jnom-PsXSqPq1J37mwiHkZmCjXIYsNSEJ1LlSkzNzD7R0tVlmqTox-iLY_HXaiPU14oVzMDOcTaqZ_WnaLlJg48j/s320/IMG_1531.jpg" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div>Dosłownie trzy kroki od "Vertigo" znajduje się <a href="https://www.facebook.com/muszlagdynia/" target="_blank">"Muszla"</a>, bar restauracyjny (restobar) znajdujący się w byłej muszli koncertowej, serwujący smaczne i kreatywne dania. Urzekła mnie zupa z pieczonego batata z masłem orzechowym, a Wybranek chwalił ceviche. Sałatka z pomarańczą była trochę za bardzo "trawiasta" (duuużo liści, mało innych składników), ale ok ;-)</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyqxgQ1mQW1uCqhoNC4kvmMGoH70-gBnLbGCMdxP1cytxwQbBeK_3cV-YSoIgVtGr69WxSP1Ys5L5f9EN7F2jBC-0UwZAxhbu27_9Ex6lAvHp3CiNYDqB4ub55P3CGr_c9GjGSs34heQLx/s1483/IMG_2443.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1456" data-original-width="1483" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyqxgQ1mQW1uCqhoNC4kvmMGoH70-gBnLbGCMdxP1cytxwQbBeK_3cV-YSoIgVtGr69WxSP1Ys5L5f9EN7F2jBC-0UwZAxhbu27_9Ex6lAvHp3CiNYDqB4ub55P3CGr_c9GjGSs34heQLx/s320/IMG_2443.jpg" width="320" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWJuVPqcuvyPkLKT87g3Gt0SK2lwda9QdMLdaQMRPAZXAh5rYAhxnUS5klE7D7Fl_2cG6zo5LEJJHaDlfI06JChKJPcJN-2_Tqb0jAxfzoammYnM4q2vpBV5xjllOf9XSi3-jkk7Xk71aP/s1461/IMG_2437.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1429" data-original-width="1461" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWJuVPqcuvyPkLKT87g3Gt0SK2lwda9QdMLdaQMRPAZXAh5rYAhxnUS5klE7D7Fl_2cG6zo5LEJJHaDlfI06JChKJPcJN-2_Tqb0jAxfzoammYnM4q2vpBV5xjllOf9XSi3-jkk7Xk71aP/s320/IMG_2437.jpg" width="320" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTA3loyeDr6zfXI-nAbo4MX0mDHc62uJQNiPzvJq10SQf6167IxJHHMOQU6tL6jvmWt8TcTXd6Opst9ScB6TBVrQrK6Et_yEykS5G0pZ7HqmSP-RShisykiqqqVvDavbCWMNDJ1yjfL0Id/s1422/IMG_2440.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1422" data-original-width="1363" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTA3loyeDr6zfXI-nAbo4MX0mDHc62uJQNiPzvJq10SQf6167IxJHHMOQU6tL6jvmWt8TcTXd6Opst9ScB6TBVrQrK6Et_yEykS5G0pZ7HqmSP-RShisykiqqqVvDavbCWMNDJ1yjfL0Id/s320/IMG_2440.jpg" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div>Na koniec zostawiłam sobie <a href="https://www.facebook.com/aleja40/" target="_blank">"Aleja 40"</a>, miejsce, w którym wraz z Wybrankiem byliśmy w trakcie naszych wspólnych pobytów w Gdyni najwięcej razy. To chyba najlepsze w Gdyni miejsce na śniadanie i na lunch. Menu śniadaniowe zawiera m.in. dobry omlet (dodatki do wyboru, ja ledwo wstałam od stołu po wersji z serem i pieczarkami) i smaczną szakszukę czy jajka w innych formach, a lunchowe to zbiór smacznych dań fusion. A na dokładkę Kuba Wojewódzki, którego często tam widywaliśmy, jeśli dla kogoś ma znaczenie, kto jada w danym miejscu.</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJ77Mnsq2hn1cWyghBMTu9YU1ea1hkerObN78imOIBBk7Gtfrd-YET8qVSXOcfOWKUdsqzqk66sZ_kd68OiWJQV-L9WGH7VdgGkiI-OTnNoQRy2jrRWoSP98qNVnvhkJggFHwU9Bd_gJoJ/s1393/IMG_1537.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1381" data-original-width="1393" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJ77Mnsq2hn1cWyghBMTu9YU1ea1hkerObN78imOIBBk7Gtfrd-YET8qVSXOcfOWKUdsqzqk66sZ_kd68OiWJQV-L9WGH7VdgGkiI-OTnNoQRy2jrRWoSP98qNVnvhkJggFHwU9Bd_gJoJ/s320/IMG_1537.jpg" width="320" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiffkcaJnsLd7zXElvamf3uOdvyUdl-YouqnCiz9sb9dq25NtjZtqcnbAUDu0hYx6WyFOHjUJ_Tzs578Tz1mntesMF5hQoLnGD5wUN7MxArsFussmJm35yvIqpGp21rzsZvaLVWF1WTBORJ/s1024/c1ca514a-b992-4bde-9686-76495b288bbc.JPG" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="768" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiffkcaJnsLd7zXElvamf3uOdvyUdl-YouqnCiz9sb9dq25NtjZtqcnbAUDu0hYx6WyFOHjUJ_Tzs578Tz1mntesMF5hQoLnGD5wUN7MxArsFussmJm35yvIqpGp21rzsZvaLVWF1WTBORJ/s320/c1ca514a-b992-4bde-9686-76495b288bbc.JPG" /></a></div><br /><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div><br /></div><div>Nie polecam natomiast miejsca, które nazywa się "Marmolada Chleb i Kawa" w Gdyni. Masa zmarnowanego potencjału niestety. No ale jeśli śniadaniowa knajpa podaje gofry o stopniu wypieczenia bliskim spaleniźnie i jajka w koszulce ugotowane na twardo, to trudno silić się na komplementy...</div><div><br /></div><div>Z nierestauracyjnych gastro-miejsc polecam <a href="http://www.piekarniapg.pl/" target="_blank">Piekarnię Piotr Gotowała</a> oraz delikatesy <a href="https://kulturasmaku.pl/" target="_blank">"Kultura Smaku - TheLikatesy"</a>. Można tam kupić pyszne lokalne pieczywo (piekarnia) oraz masę innych pysznych rzeczy z Polski i innych krajów/części świata (Kultura Smaku).</div>Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-88337903531290245422020-05-31T10:06:00.000+02:002020-05-31T10:06:16.786+02:00Gnocchi z ricotty ze szparagami i zielonym groszkiemW tym roku jakoś nie bardzo mi idzie szukanie pomysłów na nowe dania ze szparagami. Raczej wykorzystuję przepisy z poprzednich lat, ostatnio np. na <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2018/05/zapiekanki-z-zielonymi-szparagami.html">zapiekanki z zielonymi szparagami</a>, albo dorzucam szparagi do dań, w których w oryginalnym przepisie ich nie ma, np. do <a href="https://www.bonappetit.com/recipe/ricotta-gnocchi">gnocchi z ricotty</a>, które wpadło mi w oko na instagramowym profilu magazynu Bon Appetit. I to właśnie ten ostatni pomysł chciałabym Wam dziś pokazać. Nie jest to danie szybkie (zagniatanie ciasta, formowanie wałków, wykrawanie gnocchi, a potem pilnowanie, żeby się nie rozgotowały, zajmuje trochę czasu), ale raczej proste i satysfakcjonujące w smaku :-) Trochę jak kopytka, więc polecam wszystkim fanom kluchów. W tym przepisie kluchom towarzyszy maślano-cytrynowo-miętowy sos, który bardzo dobrze sprawdza się wiosenną porą (myślę, że na lato też będzie super) i dobrze komponuje się z zielonym groszkiem i zielonymi szparagami.<br />
<br />
<b>Gnocchi z ricotty ze szparagami i zielonym groszkiem</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj33Kaj69Kcdmc-Iw7YXKByDKgg0XgNe6Oe08MONh9bYlLiRbIb04YuJzf6CUgrdPcYLgLq0822Wpwt4PKoJ7da6yhxpn_JleEhlReuCHxrUvr9v1AT06RjEpMOT5lynytCgr8ew0F__7pP/s1600/Gnocchi.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1542" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj33Kaj69Kcdmc-Iw7YXKByDKgg0XgNe6Oe08MONh9bYlLiRbIb04YuJzf6CUgrdPcYLgLq0822Wpwt4PKoJ7da6yhxpn_JleEhlReuCHxrUvr9v1AT06RjEpMOT5lynytCgr8ew0F__7pP/s320/Gnocchi.jpg" width="308" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<u>Składniki (dla 4-6 osób):</u><br />
<br />
<ul>
<li>4 łyżki masła (w oryginale jest 6)</li>
<li>1 ząbek czosnku</li>
<li>1/2 szklanki miękkich ziół (u mnie posiekane listki mięty)</li>
<li>2 łyżeczki soli</li>
<li>ok. 450g ricotty (w oryginalnym przepisie było trochę mniej, ja wzięłam tyle, żeby całkowicie wykorzystać 2 opakowania ricotty, które kupiłam)</li>
<li>1 całe jajko</li>
<li>2 żółtka</li>
<li>1,5 łyżeczki pieprzu</li>
<li>1/2 szklanki (ok 75g) startego parmezanu</li>
<li>150g mąki pszennej + do posypania blatu przy formowaniu</li>
<li>skórka i sok z 1/2 cytryny</li>
<li>2 szklanki mrożonego zielonego groszku</li>
<li>pół pęczka zielonych szparagów (6 sztuk)</li>
</ul>
<u>Przygotowanie:</u><br />
<br />
KLUSKI<br />
<br />
<ol>
<li>masło kroimy ma małe kawałeczki, wrzucamy do małej miski i wstawiamy do lodówki, żeby dobrze się schłodziło (według autorki oryginalnego przepisu schłodzenie masła sprawi, że łatwiej utworzy z pozostałymi składnikami sosu emulsję)</li>
<li>odciskamy ricottę z płynu (ja przełożyłam na metalowe sitko z bardzo drobnymi oczkami, przyłożyłam kawałek ręcznika papierowego od góry i przygniotłam miską od góry)</li>
<li>odciśniętą ricottę łączymy z jajkiem, żółtkami, solą i kilkoma szczyptami pieprzu, mieszamy (ja korzystałam z robota kuchennego)</li>
<li>dodajemy parmezan i mąkę, mieszamy</li>
<li>jeśli ciasto jest zbyt lepkie (bardzo klei się do rąk), można dosypać więcej mąki</li>
<li>ciasto dzielimy na 6 części, z każdej formujemy wałek, lekko spłaszczamy i ostrym nożem wykrawamy kluski</li>
<li>wykrojone kluski odkładamy na bok na ściereczkę</li>
<li>gotujemy duży garnek osolonej wody, wrzucamy partiami kluski, mieszamy, żeby oderwały się od dna, czekamy aż wypłyną na powierzchnię i gotujemy przez ok 1 minutę od wypłynięcia</li>
<li>odcedzamy i przekładamy do naczynia, w którym będą czekały na przygotowanie sosu</li>
</ol>
SOS (najlepiej przygotować go na dużej patelni, na którą następnie wrzucimy kluski)<br />
<br />
<ol>
<li>przygotowujemy szparagi: myjemy, odłamujemy zdrewniałe końcówki, siekamy na na małe kawałki</li>
<li>czosnek obieramy, drobno siekamy</li>
<li>na patelnię wlewamy 1/2 szklanki wody z gotowania gnocchi, dodajemy pieprz i wrzucamy groszek i szparagi, gotujemy ok 3 minuty </li>
<li>dodajemy schłodzone kawałki masła i mieszamy, żeby dobrze rozprowadziło się w sosie</li>
<li>dodajemy sok i startą skórkę z cytryny oraz drobno posiekany czosnek, mieszamy</li>
<li>dodajemy drobno posiekaną miętę, mieszamy</li>
</ol>
Na koniec dorzucamy na patelnię kluski, mieszamy, żeby dokładnie obtoczyły się w sosie i podajemy posypane dodatkową porcją mięty i startego parmezanu.<br />
<br />
Jeśli chcecie zjeść to danie na dwie tury, proponuję nie wykorzystywać od razu wszystkich gnocchi, a schować je do lodówki bez sosu, a gdy będziecie chcieli je zjeść, po prostu wyjmijcie z lodówki i odsmażcie je na patelni - nie będą już takie miękkie i puszyste jak świeże, ale też będą smaczne.<br />
<br />
Smacznego :-)<br />
<br />Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-8472736766144140282020-04-07T08:00:00.000+02:002020-04-07T21:22:25.492+02:00Curry z ziemniakami i kalafiorem w stylu aloo gobiAloo gobi to wegetariańskie curry składające się głównie z ziemniaków (aloo) oraz kalafiora (gobi), rodem z Pendżabu, jednego ze stanów w Indiach. Jednocześnie jest to moje ulubione danie zamawiane na wynos/z dostawą z hinduskich restauracji (prawie zawsze zamawiam aloo gobi i samosy).<br />
<br />
Gdy jadłam je pierwszy raz (dawno temu) byłam zdziwiona, że takie zwykłe warzywa jak ziemniaki i kalafior są popularne w Indiach, wydawały mi się bardzo europejskie, mało egzotyczne. Dodatek korzennych przypraw sprawia, że nabierają innego charakteru, robią się niezwykłe :-)<br />
<br />
Aloo gobi to bardzo proste w przygotowaniu danie, większość składników powinniście znaleźć w Waszych osiedlowych sklepach (do jeżdżenia do większych w dzisiejszych czasach nie namawiam, sama od 3 tygodni zaopatruję się w sklepiku oddalonym od mojego domu o 50m, a na dostawę z niektórych sklepów internetowych czeka się tygodniami). Pewnie najtrudniej będzie ze świeżym imbirem, świeżą papryczką chili oraz z przyprawą garam masala. Ale jeśli przypadkiem macie te składniki w domu (ja np. myślałam, że nie mam świeżego imbiru po czym odkryłam spory kawałek podsuszonego korzenia na dnie misy z owocami - poda podsuszeniem wszystko było z nim ok), a na dodatek macie pandemiczny zapas ziemniaków i puszek z pomidorami oraz udało Wam się kupić kalafiora (mrożony też będzie ok), jesteście na dobrej drodze do delektowania się tym pysznym daniem.<br />
<br />
Moja wersja bazuje na przepisie z książki pt. "Food of the Grand Trunk Road", której autorami są Anirudh Arora oraz Hardeep Singh Kohli. Tą książkę dostałam od mojej przyjaciółki-globtrotterki Asi w prezencie z jej pierwszej wyprawy do Indii. Przepis z tej książki nie zawiera kalafiora, jest wersją bardzo gęstego curry z ziemniakami, na tyle gęstego, że zamiast łyżką nabiera się go kawałkami chlebka puri. W oryginalnym przepisie są świeże pomidory, które wiosną w Polsce nie są najlepsze, więc wzięłam pomidory z puszki. Dodałam też mrożony zielony groszek, bo moim zdaniem fajnie urozmaica wygląd i smak. Dodałabym jeszcze świeżą kolendrę lub natkę, ale te rzadko bywają w moim osiedlowym sklepiku.<br />
<br />
<b>Curry z ziemniakami i kalafiorem w stylu aloo gobi</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJS1eFKMenDTwRb9OHu7VO4GlbAqJJLycYr7Hw4WF-1W27iJdkbMrbaT_i_9CdvHnqmZ5FN1CWFtXUSUidO5USjLvnn6dUlSsABcA4sp1Gr6YnS1DkDw5zs6SSUzcYqImsjBr33PktvwjI/s1600/IMG_0189.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1540" data-original-width="1600" height="307" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJS1eFKMenDTwRb9OHu7VO4GlbAqJJLycYr7Hw4WF-1W27iJdkbMrbaT_i_9CdvHnqmZ5FN1CWFtXUSUidO5USjLvnn6dUlSsABcA4sp1Gr6YnS1DkDw5zs6SSUzcYqImsjBr33PktvwjI/s320/IMG_0189.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<u><br /></u>
<u>Składniki (dla 4-6 osób):</u><br />
<ul>
<li>4 średniej wielkości ziemniaki</li>
<li>1 mały świeży kalafior lub 1 opakowanie mrożonego</li>
<li>1 szklanka mrożonego zielonego groszku</li>
<li>2 puszki pomidorów</li>
<li>1 średnia cebula (w oryginale jest asafetyda zamiast cebuli, ale zakładam, że w obecnych warunkach będzie raczej trudna do zdobycia)</li>
<li>2,5-centymetrowy kawałek świeżego imbiru</li>
<li>2 ząbki czosnku</li>
<li>2 łyżki oleju roślinnego</li>
<li>1/2 łyżeczki ziaren kminu rzymskiego</li>
<li>1/2 łyżeczki mielonej kurkumy</li>
<li>1 łyżeczka mielonej chili</li>
<li>1 łyżeczka mielonych ziaren kolendry</li>
<li>1 łyżeczka przyprawy garam masala</li>
<li>sól do smaku</li>
</ul>
<u>Przygotowanie</u>:<br />
<ol>
<li>ziemniaki myjemy, obieramy i kroimy w dużą kostkę</li>
<li>kalafiora myjemy, obieramy i dzielimy na nieduże różyczki</li>
<li>cebulę i czosnek obieramy, drobno siekamy</li>
<li>korzeń imbiru obieramy i ścieramy na tarce lub drobno siekamy</li>
<li>na patelnię wlewamy olej i wsypujemy ziarna kminu, chwilę podsmażamy na niedużym ogniu</li>
<li>dodajemy cebulę, czosnek, imbir i chwilę podsmażamy na niedużym ogniu</li>
<li>dodajemy kurkumę, kolendrę i chili, mieszamy, chwilę podsmażamy na niedużym ogniu</li>
<li>dodajemy pomidory z puszki i garam masalę, mieszamy, chwilę razem dusimy na niedużym ogniu</li>
<li>dodajemy pokrojone ziemniaki, jeśli jest za mało płynu, żeby ziemniaki były w nim zamoczone, dolewamy pół puszki wody, gotujemy ok 10 minut</li>
<li>dodajemy różyczki kalafiora i dalej gotujemy, aż ziemniaki i kalafior będą miękkie</li>
<li>doprawiamy solą do smaku</li>
<li>w ostatniej chwili przed podaniem dosypujemy mrożony zielony groszek, mieszamy, dusimy go w curry kilka minut i podajemy</li>
</ol>
<div>
Moim zdaniem to danie jest pełne w takiej postaci, ale jeśli chcecie konsumować go z którymś z hinduskich chlebków, nie widzę przeciwwskazań. Jeśli macie świeże zioła (natkę lub kolendrę), warto posypać przed podaniem. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Danie można wielokrotnie odgrzewać (sprawdziłam), uważajcie tylko, żeby nie przywierało Wam do dna garnka/patelni.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Smacznego :-)</div>
<div>
<br /></div>
<br />Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-65691604391879148072020-04-05T16:25:00.000+02:002020-04-05T16:26:49.989+02:00Foccacia z ziemniakami i rozmarynem<div>
Tym razem będzie przepis, który może wydawać się nieco bizarny. No bo jak to tak? Foccacia z ziemniakami? Bez sosu? Bez sera? Dokładnie. Ciasto smaczne i chrupiące, przyrumienione, ziemniaki zachowują wilgotność i stanowią fajne urozmaicenie nieco suchej powierzchni ciasta, plus rozmaryn, nadający całości fajnego aromatu. Poza świeżym rozmarynem, wszystkie składniki macie najpewniej w pandemicznych zapasach. Świeże zioła możecie spróbować zastąpić suszonymi, 1/4 łyżeczki połączcie z 3 łyżkami oliwy, przez 10-15 minut potrzymajcie suszone zioła w oliwie, a następnie rozprowadźcie zioła z oliwą na wierzchu ziemniaków.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Przepis pochodzi z książki pt. "Italia do zjedzenia", której autorem jest Bartek Kieżun. Książka jest pełna apetycznych, a jednocześnie prostych pomysłów, składających się z kilku składników. Próbowałam już <a href="http://jakuma-gdy.blogspot.com/2020/02/makaron-z-fasola.html">makaronu z fasolą</a> z tej samej książki, bardzo mi się spodobał. Makaron z fasolą to przepis na dużą ucztę, dla kilku osób lub na kilka posiłków dla 1-2. Foccacią z ziemniakami i rozmarynem nakarmicie do syta 2 osoby, może też służyć jako przystawka lub przekąska dla 4-6.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Robiąc to danie, myślałam o Włochach, ojczyźnie moich ulubionych dań, która tak dotkliwie doświadczyła pandemii. Niezależnie od tego, czy z przyczyn niezależnych, czy ze względu na zbyt późne działania władz i zbyt małą ostrożność Włochów na początkowym etapie tego kryzysu, nikt nie zasługuje na taki los. Obyśmy w Polsce go nie podzielili. Zostańcie w domu.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<b>Foccacia z ziemniakami i rozmarynem</b></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-pqhOzRraNoP745afCBEcvzvDt2zR7Rl2zPOdlQAAyqqkb857UgY2Hz4C6jUBW-4MN-KsPHX1dlMeJnDgSLsuYkhoDbG_6KeYt-X_dY8rsDZxo6mI61Zuxnpi5bx8yG_mVCoXGf_ZR9-z/s1600/Foccacia+con+patete+e+rosmarino.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="910" data-original-width="1025" height="283" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-pqhOzRraNoP745afCBEcvzvDt2zR7Rl2zPOdlQAAyqqkb857UgY2Hz4C6jUBW-4MN-KsPHX1dlMeJnDgSLsuYkhoDbG_6KeYt-X_dY8rsDZxo6mI61Zuxnpi5bx8yG_mVCoXGf_ZR9-z/s320/Foccacia+con+patete+e+rosmarino.jpg" width="320" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<u>Składniki</u>:</div>
<ul>
<li>400g mąki pszennej</li>
<li>1 duży ziemniak (w oryginalnym przepisie jest tylko 130g, ale ja wzięłam całe warzywo, które ważyło ponad 2x więcej i było ok)</li>
<li>200ml ciepłej wody</li>
<li>1 saszetka (7g) suchych drożdży (w przepisie są tylko 4g, ale dodałam 7g, bo nie chciałam zostawiać napoczętej saszetki)</li>
<li>szczypta cukru</li>
<li>1 łyżeczka soli (w oryginale jest szczypta)</li>
<li>Oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia</li>
<li>1 gałązka świeżego rozmarynu (same igiełki, drobno posiekane)</li>
<li>Świeżo zmielony pieprz</li>
</ul>
<div>
<u>Przygotowanie</u>:</div>
<ol>
<li>Drożdże i cukier wsypujemy do ciepłej wody, mieszamy, przykrywamy ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na ok 15 min</li>
<li>Ziemniaka obieramy, płuczemy, kroimy w grubsze plastry (3mm) i gotujemy w osolonej wodzie (trwa to ok 10 min), a następnie odcedzamy i przykrywamy, żeby nie obsychały</li>
<li>Bierzemy 30g ugotowanych ziemniaków i rozgniatamy dokładnie widelcem</li>
<li>Ziemniaki łączymy z mąką, solą i drożdżowym zaczynem, wyrabiamy ciasto, aż przestanie się kleić do rąk (można dodać więcej mąki, jeśli jest za wilgotne lub łyżkę oliwy, jeśli jest za suche), przykrywamy ściereczką i odstawiam w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (powinno podwoić objętość)</li>
<li>Wyrośnięte ciasto chwilę wyrabiamy, następnie wykładamy na blachę wyłożoną pergaminem i formuujemy duży, cienki placek</li>
<li>Ugotowane ziemniaki okraszamy 2-3 łyżkami oliwy wymieszanej z rozmarynem, a następnie rozkłądamy plastry na wierzchu ciasta</li>
<li>Posypujemy solą i świeżo zmielonym pieprzem</li>
<li>Pieczemy w 200 stopniach Celsjusza, grzanie od góry i od dołu, przez 25 min (do momentu, aż ciasto się zrumieni)</li>
</ol>
<div>
Smacznego :-)</div>
<div>
<br /></div>
Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-5925402607201069682020-03-22T14:17:00.000+01:002020-04-05T15:51:06.331+02:00Dutch baby, czyli omlet pieczony w piekarniku<div>
Dutch baby to omlet pieczony w piekarniku, a więc - moim skromnym zdaniem - prostszy w przygotowaniu niż tradycyjny omlet z patelni, którego trzeba w odpowiednim momencie <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2014/09/omlet-z-serem-i-mieta-po-korsykansku.html">obrócić</a> lub <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2011/08/nie-ma-to-jak-omlet-na-dobry-poczatek.html">zwinąć</a>, żeby wyszedł dobry. Dla tych z Was, którzy nie robią omletów, bo boją się, że nie ogarną tego zwijania, Dutch baby może więc być przepustką do świata omletów pozbawionego tego typu lęku ;-) Inną zaletą tego dania jest to, że w zasadzie robi się samo (nie trzeba nad nim stać i pilnować, żeby zrobiło się dobrze): mieszamy składniki, wylewamy na patelnię, którą można wstawiać do piekarnika, lub naczynie żaroodporne, i do mocno rozgrzanego pieca na 20 min.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Zanim przeczytałam cokolwiek na temat nazwy tego dania ("holenderski bobas"?), założyłam, że jest to omlet przygotowywany zgodnie z jakąś wielowiekową tradycją rodem z krainy tulipanów i ser. Otóż nie. Wyczytałam, że danie to jest pochodzenia... niemieckiego i figuruje w niektórych źródłach pod nazwą "niemiecki naleśnik" lub "naleśnik Bismarck". Podobno nazwę "Dutch baby" zawdzięcza restauracji typu "diner", która nazywała się Manca's i działała w Seattle od początku XXI wieku do lat 50-tych minionego stulecia. Legenda głosi, że córka właściciela tego przybytku zamerykanizowała nazwę "Deustch" (ozn. "niemiecki" w języku niemieckim) na Dutch.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Najpopularniejsza wersja Dutch baby to wersja na słodko, z cukrem i esencją waniliową w składzie, serwowana z owocami lub konfiturami, obsypana cukrem pudrem. Zrobiłam na słodko i po pierwszym kęsie pomyślałam, że to danie byłoby super z wędzonym boczkiem i startym serem ;-) Ma w sobie coś takiego, co sprawia, że moim zdaniem bardziej nadaje się na wytrawną potrawę. Ale może to kwestia proporcji, a w szczególności ilości cukru i soli. Nie zrozumcie mnie źle, wersja na słodko była bardzo w porządku, ale na pewno wypróbuję na słono. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
I w końcu miałam szansę wykorzystać moją żeliwną patelnię, która zalegała w kącie spiżarni od jakichś dwóch lat... Kupiłam ją, żeby zrobić placki socca, którymi zachwyciłam się w trakcie pobytu w Nicei dawno temu. Ale jak dotąd ich nie zrobiłam... Może ten czas zarazy, który przewraca wszystko do góry nogami i udowadnia, jak nieprzewidywalne jest jutro, sprawi, że będę mniej rzeczy odkładała na mityczne "kiedyś". Trzymajcie się dzielnie i zostańcie w domu.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<b>Dutch baby</b></div>
<div>
(na bazie przepisu Marthy Stuart, nieco zmienionego)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_GMNX5GZZBosqpvs9oJ4djUKsL5BE8IDdmHxDs4ui3_uP2WW8oHperA8ENDZRMlXKZap2yakhncA8DSZoSkUEYtNzCACqAusds-p3tJS5Gng78wqSX1wpNtpdJmOL7lVzLX8wL1xOCLFZ/s1600/IMG_0105.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1517" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_GMNX5GZZBosqpvs9oJ4djUKsL5BE8IDdmHxDs4ui3_uP2WW8oHperA8ENDZRMlXKZap2yakhncA8DSZoSkUEYtNzCACqAusds-p3tJS5Gng78wqSX1wpNtpdJmOL7lVzLX8wL1xOCLFZ/s320/IMG_0105.jpg" width="303" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<u>Składniki</u> (porcja dla 2 osób, z patelni o średnicy 25 cm lub naczynia żaroodpornego podobnej wielkości):</div>
<div>
<ul>
<li>2 łyżki masła</li>
<li>3 jajka (w temperaturze pokojowej)</li>
<li>3/4 szklanki mleka</li>
<li>1/2 szklanki mąki pszennej (uniwersalna będzie ok - tu pozdrowienia dla kolegi, który twierdzi, że w uniwersalne nie wierzy ;-)</li>
<li>duża szczypta soli </li>
<li>3 łyżki białego cukru</li>
<li>1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii</li>
<li>1/2 średniej wielkości jabłka (można zastąpić innymi soczystymi owocami lub pominąć, jeśli planujecie zjeść z konfiturą)</li>
</ul>
</div>
<div>
<u>Przygotowanie</u>:</div>
<div>
<ol>
<li>rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni Celsjusza, grzanie od góry i od dołu</li>
<li>jajka, mleko, mąkę, sól, cukier i ekstrakt łączymy w misce, miksujemy na gładką masę (jak na naleśniki)</li>
<li>jabłko, myjemy, obieramy, kroimy na 8-10 "cząstek"</li>
<li>masło wrzucamy na patelnię, a patelnię wstawiamy do rozgrzanego piekarnika (na środkową półkę) i trzymamy w piecu do momentu, aż masło się rozpuści</li>
<li>wyjmujemy patelnię z rozpuszczonym masłem z pieca, wlewamy na nią ciasto, układamy na wierzchu jabłka i wstawiamy z powrotem do piekarnika, na 20 minut</li>
<li>po upieczeniu wyjmujemy i od razu serwujemy</li>
</ol>
Można dodatkowo posypać cukrem pudrem, jeśli boicie się, że 3 łyżki cukru + jabłko to za mało słodyczy ;-)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Smacznego :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEibKbY4JVpS01rul2DqTZzAa6jZ2B8rzjmLUJ-Q-mAvFjZ6G1MFCrOOiqjDoDgISB9OOwgT3n5mC07oFNWkEN31QZMxQtXAnztfcdijTHRYyM7eWhKzvBnmRKaTvn-0lRfk0QHe52MuhYqX/s1600/IMG_0109.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1580" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEibKbY4JVpS01rul2DqTZzAa6jZ2B8rzjmLUJ-Q-mAvFjZ6G1MFCrOOiqjDoDgISB9OOwgT3n5mC07oFNWkEN31QZMxQtXAnztfcdijTHRYyM7eWhKzvBnmRKaTvn-0lRfk0QHe52MuhYqX/s320/IMG_0109.jpg" width="316" /></a></div>
<br /><br /><div>
Edycja 05/04/2020: a tak wygląda wersja wytrawna, z pokrojonym drobno wędzonym boczkiem (2 duże plastry), startym serem żółtym (2 łyżki) oraz solą i pieprzem. Do ciasta nie dodajemy cukru ani jabłek, dodajemy za to 1/2 łyżeczki soli. Boczek i ser wsypujemy do naczynia po wlaniu do niego masy jajecznej. Można dodać też np. drobno posiekaną cebulkę lub szczypiorek, a zamiast boczku inną wędlinę. </div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi7vtOtP4VZKPewyR2CH_BbGsDhnZP-WOiL0lt0IHzEygSe4MM-RPFF92fRZaWF8aDi19HABMcWKvjG8m1ZRc717MvFiR_gpAkyrr4t6rEE6SFBfkXIN-jZwZsLDuMF0FltSYIDt5VCoFtF/s1600/IMG_0148.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1471" data-original-width="1600" height="294" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi7vtOtP4VZKPewyR2CH_BbGsDhnZP-WOiL0lt0IHzEygSe4MM-RPFF92fRZaWF8aDi19HABMcWKvjG8m1ZRc717MvFiR_gpAkyrr4t6rEE6SFBfkXIN-jZwZsLDuMF0FltSYIDt5VCoFtF/s320/IMG_0148.jpg" width="320" /></a></div>
<div>
</div>
Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-31333073826699600252020-02-29T23:04:00.000+01:002020-02-29T23:05:08.877+01:00Makaron z fasoląBardzo lubię dostawać w prezencie książki kucharskie. To jeden z niewielu rodzajów książek, które moim zdaniem zupełnie nie sprawdzają się w formie e-booków. Lubię przewracać strony papierowego wydania, oglądać zdjęcia, czytać opisy i historie (książki kucharskie z historiami, a nie tylko z przepisami, to moje ulubione, lubię, gdy dany przepis jest osadzony w jakimś szerszym kontekście, jest częścią jakiejś opowieści). Zdarza się, że przy gotowaniu książka się zabrudzi, ale to nadaje jej wartości - jest używana to znaczy, że są w niej dobre przepisy.<br />
<br />
Lubię dostawać książki kucharskie w prezencie także dlatego, że nie ja jestem wówczas winna "zagracaniu" mieszkania ;-) Przyznaję, że pakowanie tego całego dobytku, a potem przewożenie go do nowego miejsca w przypadku przeprowadzki, nie należy do najfajniejszych zajęć na świecie, ale są też gorsze zajęcia ;-)<br />
<br />
Dostałam w tym roku na urodziny kilka fajnych książek, zaznaczyłam w nich kilkanaście przepisów do wypróbowania, dziś chciałabym pokazać Wam pierwszy z nich: makaron z fasolą. Przepis na to danie pochodzi z książki pt. "Italia do zjedzenia", a jej autorem jest Bartek Kieżun. W takiej wersji, w jakiej został zaprezentowany w książce, przepis ten jest raczej przepisem na późne lato, bo na liście składników znajduje się świeża fasola, dojrzałe pomidory, świeże zioła. Do lata jeszcze trochę czasu zostało (acz kto wie, kiedy dokładnie przyjdzie, zważywszy na to, że zamiast zimy mieliśmy jesienio-wiosnę), więc ja zrobiłam wersję bardziej niezależną od pory roku, z suszonej fasoli i ziół oraz z pomidorów z puszki. Danie wyszło bardzo fajne - smaczne i sycące, dobre na wciąż jeszcze zimne (acz nie zimowe) wieczory.<br />
<br />
<b>Makaron z fasolą</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJ6KK1qjowgyx94-D31HKU5oXDiLZ-sl279GJRq5r-GzQv9Y2tQt2l-lonvxVWOLI4qZJeB0pWMI88_nqQF8A-9JiKwfUie-Msh9srzzj2rtTOI3OyGBCni8RbtAOvRJ1O0aB5F2bDqcub/s1600/Pasta+e+fagioli.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1533" data-original-width="1600" height="306" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJ6KK1qjowgyx94-D31HKU5oXDiLZ-sl279GJRq5r-GzQv9Y2tQt2l-lonvxVWOLI4qZJeB0pWMI88_nqQF8A-9JiKwfUie-Msh9srzzj2rtTOI3OyGBCni8RbtAOvRJ1O0aB5F2bDqcub/s320/Pasta+e+fagioli.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<u></u><br />
<u>Składniki (dla 6-8 głodnych osób, wychodzi z tego duży gar)</u><br />
<ul>
<li>400-500g suszonej fasoli typu piękny jaś</li>
<li>500g krótkiego makaronu (u mnie kokardki)</li>
<li>2 duże marchewki</li>
<li>4 łodygi selera naciowego (w oryginale są 2, ale skoro już kupiłam całego selera naciowego, zależało mi na tym, żeby jak najwięcej go zużyć)</li>
<li>3 puszki pomidorów pelati</li>
<li>2 łyżeczki suszonego rozmarynu</li>
<li>100g pancetty (może być boczek wędzony, jeśli nie uda Wam się kupić pancetty, acz smak dania będzie wówczas inny) </li>
<li>4 ząbki czosnku</li>
<li>oliwa do smażenia</li>
<li>sól i pieprz do smaku</li>
</ul>
<div>
<u>Przygotowanie:</u></div>
<ol>
<li>fasolę zalewamy wodą dzień wcześniej i namaczamy przez noc, żeby spęczniała</li>
<li>następnego dnia wylewamy wodę, w której stała, płuczemy fasolę pod bieżącą wodą, wrzucamy do garnka i wlewamy świeżą wodę</li>
<li>do wody, w której gotuje się fasola, wsypujemy 2 łyżeczki rozmarynu i wrzucamy skórkę odciętą od pancetty, gotujemy, aż fasola będzie miękka</li>
<li>marchew myjemy, obieramy i kroimy w plasterki</li>
<li>selera myjemy, odcinamy końcówkę, kroimy w plasterki</li>
<li>pancettę kroimy na cienkie paski, wrzucamy na patelnię z 1 łyżką oliwy i podsmażamy</li>
<li>czosnek obieramy, drobno siekamy i dorzucamy do pancetty, chwilę podsmażamy</li>
<li>na patelniię dodajemy pokrojoną marchew i selera, mieszamy, chwilę podsmażamy</li>
<li>dodajemy pomidory z puszki, chwilę razem podduszamy</li>
<li>dodajemy na patelnię ugotowaną fasolę i pół szklanki wody z gotowania fasoli</li>
<li>doprawiamy solą i pieprzem, a następnie przykrywamy i dusimy aż wszystkie warzywa będą miękkie</li>
<li>w osobnym garnku gotujemy makaron</li>
<li>ugotowany makaron łączymy z sosem, a następnie serwujemy</li>
</ol>
Smacznego :-)<br />
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<br />Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-16700701225846105582020-01-25T16:24:00.000+01:002020-01-25T16:24:40.015+01:00Chałka z kruszonkąCzy czujecie się już "szczuci chałką" po tym, jak w ciągu nieco ponad 2 tygodni publikuję trzeci z kolei przepis na ten wypiek? Mam nadzieję, że jeszcze nie ;-)<br />
<br />
Tym razem mam dla Was przepis na słodką, drożdżówkową chałkę z kruszonką. Bardzo dobrze sprawdza się w roli śniadaniowego pieczywa lub słodkiej przekąski. Jak już zaczniecie odrywać kawałki lub odkrajać kromki, trudno będzie skończyć, co potwierdza kilka testów organoleptycznych, które przeprowadziłam na znajomych z pracy (w tym na synu koleżanki, Kajtku). Tak, wiem, testowanie na ludziach jest nieetyczne, ale zapewniam Was, że Ci ludzie cierpieli tylko z powodu przejedzenia ;-) Najbardziej jestem dumna z opinii Kajtka, który jest doświadczonym konsumentem i recenzentem chałek (pozdrowienia dla Kajtka i jego Mamy :-)<br />
<br />
<b>Chałka z kruszonką</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGOdQ5Uvkm1XWbYo7eoSodq1rdxT7Sf96iQZgYorvqQSZnezRW7Y3nWn50p-N4bwPsI9VQkfGyMnHq3nWV0owfh3b5UgkIiq2mGq4OkUFt37yupx8EexHHLTwd8WJr_weRmshqpzoi2dhb/s1600/Chalka+z+kruszonka.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="976" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGOdQ5Uvkm1XWbYo7eoSodq1rdxT7Sf96iQZgYorvqQSZnezRW7Y3nWn50p-N4bwPsI9VQkfGyMnHq3nWV0owfh3b5UgkIiq2mGq4OkUFt37yupx8EexHHLTwd8WJr_weRmshqpzoi2dhb/s320/Chalka+z+kruszonka.JPG" width="305" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<u>Składniki (na 2 duże chałki lub 4 mniejsze chałki)</u><br />
<br />
<ul>
<li>800g białej mąki pszennej (tzw. luksusowej) na chałkę + 50g na kruszonkę</li>
<li>320g mleka (u mnie krowie bez laktozy)</li>
<li>30g świeżych drożdży (lub 15g suszonych)</li>
<li>100g białego cukru na chałkę + 50g na kruszonkę </li>
<li>3 łyżeczki cukru waniliowego</li>
<li>3 jajka (2 do ciasta, 1 do posmarowania)</li>
<li>1/4 łyżeczki soli</li>
<li>60g masła do chałki + 25g do kruszonki</li>
</ul>
<br />
<u>Przygotowanie</u><br />
<br />
<ol>
<li>Do mleka wsypujemy 1 łyżkę cukru i podgrzewamy trochę (powinno być lekko ciepłe), dodajemy drożdże i mieszamy, żeby się rozpuściły, a następnie przykrywamy ściereczką i odstawiamy zaczyn w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na 15 min</li>
<li>w międzyczasie rozpuszczamy masło (60g) i odstawiamy do wystygnięcia</li>
<li>mąkę (800g), cukier (100g minus ta 1 łyżka, która poszła do zaczynu), cukier waniliowy (całość) i sól łączymy</li>
<li>do suchej mieszanki dodajemy zaczyn, 2 jajka (dobrze, żeby były w temperaturze pokojowej) i rozpuszczone masło, a następnie wyrabiamy ciasto (powinno być miękkie i trochę lepkie, ale nie powinno kleić się do rąk - jeśli się klei, można dosypać 1-2 garści mąki)</li>
<li>wyrobione ciasto przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (powinno podwoić objętość)</li>
<li>po wyrośnięciu ciasta chwilę je wyrabiamy, dzielimy na części (jeśli robicie 2 większe chałki to ma 6, jeśli 4 mniejsze to na 12), formujemy wałeczki, łączymy końcami i zaplatamy w warkocz</li>
<li>zaplecione chałki układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, przykrywamy ściereczką i odstawiamy na 10 min, żeby trochę podrosły (u mnie na takiej dużej blaszce z piekarnika mieści się 1 duża chałka lub 2 mniejsze)</li>
<li>w międzyczasie przygotowujemy kruszonkę: 50g mąki łączymy z 50g cukru, a następnie dodajemy zimne masło (25g) pokrojone na małe kawałki albo starte na tarce i rozcieramy palcami, do uzyskania kruszonki</li>
<li>rozkłócamy ostatnie jajko (pozostałe 2 poszły do ciasta) w miseczce, smarujemy nim wyrośnięte chałki, posypujemy posmarowane chałki kruszonką i wstawiamy do rozgrzanego wcześniej piekarnika</li>
<li>pieczemy najpierw 10 min w 200 stopniach Celsjusza (grzanie góra-dół, bez termoobiegu), a potem kolejnych 5-10 min (w zależności od wielkości chałki - duże 10, mniejsze 7) w 170 stopniach do uzyskania złotego koloru</li>
<li>upieczone chałki wyjmujemy z pieca i studzimy przed zjedzeniem</li>
</ol>
<br />
<div>
Smacznego :-)</div>
<br />
<br />Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-51132375658672534942020-01-12T20:14:00.000+01:002020-01-12T20:47:11.785+01:00Chałka "ziemniaczana"Do niedawna nie byłam fanką e-booków, mimo, że moja rodzina i przyjaciele porzucili papierowe wydania i namawiali mnie do podążenia za ich przykładem, przekonując o wyższości książek w formie elektronicznej i czytników. W końcu uległam i większość książek czytam teraz na czytniku, z jednym wyjątkiem: książki kucharskie kupuję i czytam w formie papierowej, jakkolwiek niepraktyczne by to było. Wiadomo, zajmują dużo miejsca, sprawiają problemy przy przeprowadzce (bo zwykle są w twardej okładce i drukowane na "nietoaletowym" papierze, a więc ciężkie), brudzą się przy korzystaniu z nich w trakcie gotowania. I co z tego? :-)<br />
<br />
Moim najnowszym nabytkiem jest "The Jewish Cookbook" autorstwa Leah Koenig. Znalazłam tą książkę w mojej ulubionej księgarni z anglojęzycznymi publikacjami. Nazywa się "Jak Wam się podoba", znajduje się przy ul. Emilii Plater 4 w Warszawie i wygląda jak sklep rodem z filmów o Harrym Potterze :-) Można tam znaleźć sporo fajnych książek, nie tylko kucharskich, ale też o architekturze, sztuce i sztuce użytkowej, modzie, historii, filozofii, podróżach, mają też powieści. Obsługa jest bardzo miła i pomocna, polecam Wam to miejsce. Można skorzystać z ich <a href="https://www.tmc.com.pl/pl/">sklepu internetowego</a>, ale wrażenia są wówczas nieporównywalne z wizytą w sklepie stacjonarnym :-) Warto się tam przejść/przejechać, wybrać jakąś książkę i pójść z nowym nabytkiem do jednej z kawiarni zlokalizowanych przy tej samej ulicy lub to znajdującej się kilka kroków od tej księgarni Hali Koszyki.<br />
<br />
To właśnie w "The Jewish Cookbook" znalazłam przepis na chałkę "ziemniaczaną" (potato challah). Jak podaje autorka, pieczywo to wypiekali niemieccy Żydzi, zastępując jajka występujące w tradycyjnej wersji, ugotowanymi i utłuczonymi ziemniakami. Taka wersja chałki nazywa się "berches" lub - w Jidysz - "vasser challah". W przepisie jest olej, którego tym razem nie zastąpiłam masłem, bo byłam ciekawa, jak smakuje chałka z tego przepisu, więc nie kombinowałam (jedyną zmianą, jaką wprowadziłam, było posypanie ciasta czarnym sezamem zamiast makiem, bo w niedzielę rano w żadnym z moich osiedlowych sklepików nie udało mi się kupić maku). Od tradycyjnej różni się smakiem (nie jest słodka, co do czego oboje z Wybrankiem byliśmy zgodni) i teksturą (jest bardziej elastyczna), bardzo dobrze sprawdza się w charakterze dodatku do wytrawnych przekąsek, jak sery czy oliwki. Myślę, że bardzo dobrze skomponuje się z <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2018/11/szakszuka-na-swieto-niepodlegosci.html">szakszuką</a> czy <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2016/10/hummus-w-izraelskim-stylu.html">hum(m)usem</a>. Przygotowanie jest równie proste jak w przypadku tradycyjnej wersji.<br />
<br />
W "The Jewish Cookbook" jest jeszcze jedna wersja chałki, z dynią. Jest więc szansa, że na tradycyjnej i ziemniaczanej moja przygoda z chałkami się nie skończy. Z góry przepraszam, jeśli zbliżam się do granicy "szczucia" Was chałkami ;-)<br />
<br />
<b>Chałka "ziemniaczana"</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjvNNNcpArXosDCUC_A6WwF0A8XxE-iczD4fgJoh1-pg7PCXV0K3z9eGU2kRUXz4uSC-lz64M482xTd2xJLuLg5AgUIpuwsLRaLTgNhOuwPdfUwqKzH32TBSDaZzlg0g_6sS83lhicTSZ7/s1600/IMG_9394.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1266" data-original-width="1600" height="253" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjvNNNcpArXosDCUC_A6WwF0A8XxE-iczD4fgJoh1-pg7PCXV0K3z9eGU2kRUXz4uSC-lz64M482xTd2xJLuLg5AgUIpuwsLRaLTgNhOuwPdfUwqKzH32TBSDaZzlg0g_6sS83lhicTSZ7/s320/IMG_9394.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<u><br /></u>
<u>Składniki (na 2 chałki, każda dla 3-4 osób):</u><br />
<ul>
<li>225g (czyli ok. 2 średnie ziemniaki) ziemniaków (mogą być pozostałości z innego posiłku, a mogą być ugotowane specjalnie pod kątem przygotowania chałki - ważne, żeby dobrze je odcedzić i odparować, żeby pozbyć się nadmiaru płynu)</li>
<li>1 łyżka stołowa drożdży w proszku (u mnie całe standardowe opakowanie, a więc 7g)</li>
<li>65g + 1 łyżeczka białego cukru</li>
<li>175ml ciepłej wody (u mnie letnia)</li>
<li>630g mąki pszennej (uniwersalna da radę, ale jeśli macie tzw. luksusową, czyli drobniej zmieloną, weźcie tą drobniej zmieloną)</li>
<li>1,5 łyżeczki soli (u mnie 1 płaska łyżka stołowa)</li>
<li>120ml _ trochę do natłuszczania oleju roślinnego</li>
<li>1 jajko (to chałka bezjajeczna, ale wierzch posmarować jajkiem trzeba, żeby ładnie się zrumieniła ;-)</li>
<li>mak do posypania (u mnie czarny sezam, ok 3 łyżeczki)</li>
</ul>
<div>
<br /></div>
Przygotowanie:<br />
<ol>
<li>ziemniaki obieramy, kroimy na mniejsze kawałki i gotujemy (w wodzie bez soli)</li>
<li>z ugotowanych i dobrze odparowanych ziemniaków robimy pure (bez dodatków, same rozgniecione lub przepuszczone przez praskę zieminiaki)</li>
<li>do letniej wody dodajemy łyżkę cukru i drożdże, mieszamy (najlepiej sprawdza się widelec), przykrywamy ściereczką i odstawiamy na kwadrans w ciepłe miejsce, żeby drożdże "ruszyły"</li>
<li>pozostały cukier łączymy z mąką i solą</li>
<li>drożdżowy rozczyn łączymy z olejem i pure ziemniaczanym, dokładnie mieszamy (najlepiej z wykorzystaniem robota kuchennego), a następnie stopniowo dodajemy suchą mieszaninę, wyrabiając ciasto (najlepiej w robocie, ale można też ręcznie, na stolnicy - wówczas całą suchą mieszaninę dodajemy na raz)</li>
<li>powinniśmy otrzymać miękkie i elastyczne ciasto, wilgotne, ale nie lepiące się za bardzo do rąk</li>
<li>miskę natłuszczamy olejem, wkładamy do niej wyrobione ciasto, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (powinno podwoić objętość - w moim przypadku trwało to 1 godzinę, miskę wstawiłam do piekarnika ustawionego na program "podgrzewanie talerzy" z temperaturą na poziomie 40 stopni Celsjusza)</li>
<li>wyrośnięte ciasto wyrabiamy (ręcznie lub w robocie), jeśli jest zbyt lepkie, można dodać trochę mąki</li>
<li>ciasto dzielimy na 2 części, a następnie każdą z nich na 3 części, a z każdej z tych części formujemy wałek</li>
<li>bierzemy 3 wałki, układamy na blaszce do pieczenia wyłożonej papierem do pieczenia ,łączymy je końcem, zaplatamy warkocz, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na 10 min do ponownego wyrośnięcia</li>
<li>to samo powtarzamy z pozostałymi 3 wałkami ciasta</li>
<li>wyrośnięte warkocze smarujemy rozkłóconym jajkiem i posypujemy sezamem (lub makiem)</li>
<li>wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 190 stopni Celsjusza (grzanie od góry i od dołu, bez termoobiegu) i pieczemy przez 20 minut, do uzyskania złotego koloru</li>
<li>po upieczeniu studzimy przez 30 minut przed podaniem</li>
</ol>
Smacznego :-)<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzQ9sBkD4qz_tLXOEGC-VtxBYgvPmIX1wfE7ZCpN63RuHeoDFx3xSY0Em80KI2ptkP5Zehe5T3KtyJ7si-3c_kGMSG-zpaTJkkdCRAJhH0eNwfBo0Lzmc6O8QwwiSJZQvQI9nozrdUkN7w/s1600/IMG_9388.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1572" data-original-width="1600" height="314" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzQ9sBkD4qz_tLXOEGC-VtxBYgvPmIX1wfE7ZCpN63RuHeoDFx3xSY0Em80KI2ptkP5Zehe5T3KtyJ7si-3c_kGMSG-zpaTJkkdCRAJhH0eNwfBo0Lzmc6O8QwwiSJZQvQI9nozrdUkN7w/s320/IMG_9388.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-85879150010225950692020-01-09T17:43:00.000+01:002020-01-25T16:53:41.727+01:00Dal na bazie przepisu AlicjiDal to bardzo gęsta zupa (lub zupo-gulasz) z soczewicy, rodem z Indii. Jadłam ją kilkakrotnie, ale nigdy nie smakowała mi tak bardzo, jak ta, którą poczęstowała mnie Alicja. Pracowałyśmy przez kilka lat w jednej firmie, z której Alicja odeszła, a wkrótce potem odeszłam z niej ja, udało nam się jednak utrzymać kontakt, co mnie bardzo cieszy. Alicja jest zapaloną joginką i fanką (acz nie bezkrytyczną) Indii, gdzie była wielokrotnie. Interesuje się zdrowym odżywianiem, zgłębia tajniki ajuwerdy.<br />
<br />
Dal, którym poczęstowała mnie Alicja, był delikatny smaku. Na moje własne i Wybranka potrzeby zwiększyłam ilość przypraw, żeby smak był nieco bardziej wyrazisty, a potrawa pikantniejsza. W poniższym przepisie podaję zarówno oryginalne proporcje, które dostałam od Alicji, jak i moje modyfikacje.<br />
<br />
To idealna potrawa na zimne i chłodne dni - syci i rozgrzewa. <br />
<br />
<b>Dal na bazie przepisu Alicji</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxukm-IKeQUSbMeNC5LxsHRyaM16Sh7d75K45hTe5LEICvj2ZrVBwih5w9lc9KL-QK2SNzhvMhr-fDBFIU1cg3erp4aGOdpJHFS8WXrKXO7YOlPA0rpQ10jbNTcjxvKOowHW6PQ5IASidQ/s1600/Dal.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="918" data-original-width="1025" height="286" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxukm-IKeQUSbMeNC5LxsHRyaM16Sh7d75K45hTe5LEICvj2ZrVBwih5w9lc9KL-QK2SNzhvMhr-fDBFIU1cg3erp4aGOdpJHFS8WXrKXO7YOlPA0rpQ10jbNTcjxvKOowHW6PQ5IASidQ/s320/Dal.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<u><br /></u>
<u>Składniki (na duży gar, dla 6 lub więcej osób):</u><br />
<ul>
<li>3 szklanki czerwonej soczewicy</li>
<li>2 zwykłe cebule</li>
<li>1 puszka pomidorów (u mnie 1,5 szklanki passaty)</li>
<li>1 puszka mleczka kokosowego</li>
<li>2 łyżeczki ziaren gorczycy</li>
<li>2 łyżeczki mielonych ziaren kolendry (u mnie 4)</li>
<li>1/2 łyżeczki mielonej chili (u mnie 1 łyżeczka)</li>
<li>[u Alicji nie było, ale ja dodałam - 2 łyżeczki mielonego kminu rzymskiego]</li>
<li>5 szklanek wody</li>
<li>3 łyżki oleju słonecznikowego</li>
<li>sól i pieprz do smaku </li>
</ul>
<u>Przygotowanie:</u><br />
<ol>
<li>Cebulę obieramy i kroimy w drobną kostkę</li>
<li>Na dno garnka wlewamy olej, wrzucamy pokrojoną cebulę i wsypujemy przyprawy (wszystkie poza solą i pieprzem), mieszamy i chwilę razem podsmażamy</li>
<li>Wsypujemy soczewicę i dodajemy pomidory, mieszamy</li>
<li>Wlewamy wodę i gotujemy aż ziarna soczewicy będą miękkie (ok 20 min)</li>
<li>Dodajemy mleczko kokosowe, mieszamy i gotujemy przez kolejnych 5 min, żeby dobrze połączyło się z resztą składników</li>
<li>Doprawiamy solą i pieprzem do smaku (można też dodać więcej chili, jeśli wolicie ostrzejrze potrawy)</li>
</ol>
Serwujemy na gorąco, ze świeżą natką lub kolendrą i pieczywem (idealnie naan lub roti, ale z innymi też będzie ok :-)<br />
<br />
Smacznego :-)<br />
<br />
<br />Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-21156471332770411912020-01-07T10:00:00.000+01:002020-01-08T20:37:18.485+01:00Zupa-krem z pieczonego kalafioraZ czym kojarzy się Wam kalafior? Bo mi z zupą kalafiorową mojej mamy (coś w stylu krupniku, tylko bez kaszy i mięsa, zabielana śmietanką) oraz z kalafiorem ugotowanym w wodzie, serwowanym z podsmażoną na maśle bułką tartą. Ja mam więc dobre skojarzenia, nie zostałam na szczęście zniechęcona do tego warzywa przez wmuszanie pozbawionej smaku szarej brei z rozgotowanego kalafiora przez panie przedszkolanki, co w swojej gastro-biografii ma zapewne wiele/u z Was (ja byłam w przedszkolnej stołówce szczuta wątróbką i przypaloną zupą mleczną, mam więc inne niż kalafiorowe gastro-traumy ;-)<br />
<br />
W ciągu ostatnich kilku lat, moim zdaniem w dużej mierze dzięki rosnącemu zainteresowaniu kuchnią roślinną i coraz większej atencji na tworzenie/poszukiwanie naprawdę smacznych dań bez mięsa czy nabiału, kalafior wraca do łask, a wręcz staje się gwiazdą. Pasztety, zupy, sosy, wytrwane wypieki (podobno można zrobić z kalafiora spód do pizzy), sałatki, "kalafiorowy ryż" - to tylko niektóre dania z wykorzystaniem tego warzywa. Ja bardzo lubię <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2017/02/wytrawne-ciasto-z-kalafiorem.html">wytrawne "ciasto" z kalafiorem</a> autorstwa Yottama Ottolenghi'ego oraz <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2019/10/makaron-z-sosem-z-kalafiora-i-grzybami.html">sos do makaronu z pieczonego kalafiora</a> oraz kalafior podzielony na różyczki, obtoczony w niewielkiej ilości oleju lub oliwy, oprószony solą i pieprzem, a następnie upieczony w piekarniku (180 stopni Celsjusza z termoobiegiem, ok. 20-25 min, w zależności od wielkości różyczek) na złoty kolor (te przypieczone części kalafiora smakują niemal tak dobrze, jak zrumieniona na maśle bułka tarta ;-)<br />
<br />
Dziś chciałabym pokazać Wam prosty przepis na fajną zupę z pieczonym kalafiorem. W sezonie zimowym kalafior jest łatwo dostępny, a zupa świetnie rozgrzewa w zimne dni (nawet jeśli dzisiejsze zimy nie są już tak zimowe jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi ;-)<br />
<br />
<b>Zupa-krem z pieczonego kalafiora</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzEXeEc7WZb7xKItc4sTbXkENkq_0mLy6SU0KvBINx9mzh9AxPCTb4nTh-US3E6ubiKb4RNL4SuXdU6BZqNxmNhNi9JZ4fVyIII3vSsixHvFCQ2_g0y6RwAbop18_T6SVgA-sychCQC6Bk/s1600/Kalafiorowa.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="970" data-original-width="1024" height="303" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzEXeEc7WZb7xKItc4sTbXkENkq_0mLy6SU0KvBINx9mzh9AxPCTb4nTh-US3E6ubiKb4RNL4SuXdU6BZqNxmNhNi9JZ4fVyIII3vSsixHvFCQ2_g0y6RwAbop18_T6SVgA-sychCQC6Bk/s320/Kalafiorowa.jpg" width="320" /></a></div>
<b><br /></b>
<b></b><br />
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u><br /></u>
<u>Składniki (dla 4-6 osób)</u>:<br />
<ul>
<li>1 średniej wielkości kalafior</li>
<li>2 średniej wielkości ziemniaki</li>
<li>1,5 litra bulionu (u mnie ostatnio był warzywny, ale robiłam też z wołowym)</li>
<li>2 łyżki oleju</li>
<li>1 łyżka masła</li>
<li>sól i pieprz do smaku</li>
<li>opcjonalnie: natka pietruszki do posypania</li>
</ul>
<div>
<u>Przygotowanie:</u></div>
<ol>
<li>Myjemy kalafiora, pozbywamy się zielonych części, a białe dzielimy na równej wielkości (nieduże) różyczki</li>
<li>Blachę do pieczenia wykładamy papierem do pieczenia, wsypujemy różyczki kalafiora, polewamy olejem, oprószamy solą i pieprzem, mieszamy, a następnie rozkładamy równo na całej powierzchni blachy</li>
<li>Pieczemy przez ok 20-25 minut w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni Celsjusza, z termoobiegiem (im bardziej przypieczony - ale nie spalony - kalafior, tym bogatszy smak zupy, więc nie pękajcie za szybko ;-)</li>
<li>Ziemniaki obieramy i kroimy w drobną kostkę</li>
<li>Na dno garnka, w którym będziecie przygotowywali zupę, wrzucamy masło, roztapiamy, a następnie wsypujemy pokrojone ziemniaki, mieszamy i przez kilka minut podsmażamy</li>
<li>Następnie wlewamy bulion i gotujemy w nim ziemniaki</li>
<li>Gdy ziemniaki będą miękkie, a kalafior upieczony, przekładamy zrumienione różyczki do garnka (kilka możecie odłożyć do dekoracji) i przez kilka minut gotujemy, a następnie blenderujemy zupę na gładki krem (mój był bardzo gęsty, jeśli wolicie rzadsze, możecie dodać więcej bulionu, ale raczej nie wody, bo rozwodni smak)</li>
<li>Doprawiamy solą i pieprzem (ale wcześniej sprawdzamy, czy to konieczne, bo zarówno bulion, jak i pieczony kalafior, powinny były być posolone)</li>
<li>Serwujemy z odłożonymi różyczkami i posiekaną świeżą natką na wierzchu, może być w towarzystwie grzanek lub świeżego pieczywa</li>
</ol>
<div>
Zupa jak najbardziej nadaje się do odgrzewania, w tym w mikrofalówce.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Smacznego :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
P.S. Pomyślałam, że pisząc o kalafiorze, warto wspomnieć (od czapy w zasadzie) o czymś, co wydaje mi się interesujące, a mianowicie: kalafior jest... fraktalem. Fraktal to figura składająca się z elementów podobnych do tej figury. Różyczki kalafiora wyglądają jak małe kalafiorki. Zdobywszy tę niezbędną do życia wiedzę, możecie teraz spokojnie oddać się gotowaniu zupy kalafiorowej lub innych dań z tego fraktala ;-)<br />
</div>
Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-2470829278655008712020-01-06T12:33:00.000+01:002020-01-06T12:33:04.432+01:00Kluski inspirowane świętokrzyskimi gałami<div>
Tradycji kolejny raz stało się zadość: w Sylwestra wraz z Wybrankiem uczestniczyliśmy w szampańskiej zabawie (w naszej własnej kuchni), zgłębiając tajniki kolejnych "kluchów" (robocza nazwa mącznych dań, które od kilku lat przygotowujemy na zakończenie roku). Po <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2019/01/parzence-czyli-drozdzowe-bueczki.html">parzeńcach</a>, <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2018/01/czorne-kluski.html">czornych klóskach</a>, <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2017/01/pyzy-ziemniaczane.html">pyzach</a> i innych tego typu specjałach, przyszła pora na kluski a la gały, czyli nieduże okrągłe ("o kształcie mniej lub bardziej regularnym", jak można przeczytać w materiale poświęconym "żabieckim gałom" dostępnym na <a href="https://www.gov.pl/web/rolnictwo/zabieckie-galy">stronie internetowej Ministerstwa Rolnictwa</a>) kluski z masy ziemniaczano-mącznej, rodem z regionu świętokrzyskiego. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Robi się je z surowych i ugotowanych ziemniaków z dodatkiem mąki, a to co różni je np. od pyz, to dodatek jajka. A więc bardziej na bogato (to nie żart - w uboższych społecznościach jajka były w przeszłości towarem niemal luksusowym; gospodynie wolały jajka zbierać i sprzedawać niż korzystać z nich we własnych kuchniach, a zarobione w ten sposób pieniądze przeznaczały na zakup produktów, których ich gospodarstwa nie produkowały, jak np. nafta czy cukier).</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Przygotowując te kluski, kolejny raz przekonałam się, jak ważne jest trzymanie się pewnych podstawowych wytycznych w odniesieniu do tradycyjnych przepisów, które na pierwszy rzut oka wydają się nieskomplikowane. Trudno jest zepsuć coś, co składa się z jedynie 3-4 składników, a czego przygotowanie to kilka prostych czynności, nie wymagających jakiejś szczególnej finezji? Wcale nie tak trudno ;-) Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że w tych prostych przepisach niektóre wytyczne w ogóle się nie pojawiają, bo jeśli coś dla autorów przepisu jest oczywiste, po co to pisać? ;-) Zapewne wiele/wielu z Was zna to z rodzinnych przepisów przekazywanych ustnie lub zapisywanych w bardzo lakoniczny sposób.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
A więc w przepisie na gały, z którego korzystaliśmy, nie ma ani słowa o tym, jak ważne jest, aby ziemniaki były odmiany mącznej i żeby tą część, która ma być ugotowana, ugotować ze znacznym wyprzedzeniem, żeby zminimalizować ryzyko zbyt dużej wilgotności materiału. Za duża wilgotność grozi bowiem tym, że kluski a) nie będą chciały się lepić oraz b) będą rozpadały się w trakcie gotowania. Dodanie dodatkowej porcji mąki nie pomaga - kluski robią się w smaku wyraźnie mączne, a ciasto twarde. Wybierajcie więc odpowiedni rodzaj ziemniaków (ogrodnicy podpowiadają, że powinny to być ziemniaki typu C lub BC, szczegóły <a href="http://www.e-ogrodek.pl/a/jakie-ziemniaki-do-gotowania-salatki-i-smazenia-przewodnik-po-ziemniakach-20141.html">tutaj</a>) i - naprawdę - gotujcie je znacznie wcześniej (poprzedniego dnia na przykład). Nie polecam również rozdrabniania ugotowanych ziemniaków w blenderze, nie ta konsystencja.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zmodyfikowali <a href="https://swietokrzyskie.org.pl/kuchnia-regionalna/dania-glowne/1847-goly-galy?fbclid=IwAR0FJ4Gz1_yxV8odCrHLIpSfwtayaiqOCUPMePGsT0SVzFbauUlrgr-LVQM">przepisu</a>. Nie tylko zmniejszyliśmy ilość składników o 3/4 (mamy duże możliwości, ale bez przesady, klusków z 6kg ziemniaków na raz byśmy nie pochłonęli ;-), ale nasze gały były również puste w środku, natomiast zaserwowaliśmy je z dużą ilością podsmażonego na patelni wędzonego boczku i cebuli. Kształt był raczej wrzecionowaty niż okrągły, bo... tak :-) (nabierałam ciasta jedną łyżką stołową, a drugą pomagałam sobie przy formowaniu i zrzucaniu klusków z pierwszej łyżki do wody). Z tego względu stronimy od nazywania naszych gał "żabieckimi" czy w jakikolwiek inny sposób "tradycyjnymi".</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Po tych wszystkich wyjaśnieniach i zastrzeżeniach, możemy już chyba przejść do sedna.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<b>Kluski inspirowane świętokrzyskimi gałami</b></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiApT5x2tGKo7DIsuM4KdO4I7Vz1SewUVGDxeznlPP8D78BtJUiWjARzDJHwIx_U8x_BQgAXanTdCk2QEUFN7CPdQGohzeCQAxmSG8lu9c8LGGwT6qT93RJumHutGzgMtzEN_QCB3f9MNAN/s1600/Galy.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="977" data-original-width="1024" height="305" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiApT5x2tGKo7DIsuM4KdO4I7Vz1SewUVGDxeznlPP8D78BtJUiWjARzDJHwIx_U8x_BQgAXanTdCk2QEUFN7CPdQGohzeCQAxmSG8lu9c8LGGwT6qT93RJumHutGzgMtzEN_QCB3f9MNAN/s320/Galy.jpg" width="320" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<u>Składniki (dla 2-4 osób, w zależności od apetytu)</u>:</div>
<ul>
<li>1,5kg ziemniaków</li>
<li>50g mąki ziemniaczanej</li>
<li>1 jajko</li>
<li>sól do osolenia wody</li>
<li>omasta zgodna z Waszymi preferencjami (boczek, cebula, boczek + cebula, inna) lub sos (pieczarkowy powinien pasować)</li>
</ul>
<div>
<u>Przygotowanie</u>:</div>
<ol>
<li>ziemniaki dzielimy na 2 połowy - jedną obieramy, z wyprzedzeniem gotujemy w osolonej i przepuszczamy przez praskę lub dokładnie rozgniatamy tłuczkiem, a drugą obieramy i ścieramy na tarce tuż przed przygotowaniem klusków</li>
<li>oba rodzaje ziemniaków (pogniecione ugotowane i surowe starte) wrzucamy do miski, dodajemy jajko i mąkę, wyrabiamy ciasto</li>
<li>z ciasta formujemy kluski (mogą być kulki, a mogą być inne) - jeśli zdecydujecie się na te bardziej klasyczne, okrągłe, wielkości dużej śliwki, trzeba je gotować ok 15-20 minut, żeby w środku nie były surowe (po wypłynięciu na powierzchnie muszą tam spędzić sporo czasu, najlepiej obserwować i poświęcić kilka na próbowanie)</li>
<li>ugotowane kluski odławiamy łyżką cedzakowatą i wykładamy na durszlak</li>
<li>następnie układamy na talerzu i okraszamy omastą, można też kluski wrzucić na patelnię z omastą, żeby dokładniej je nią pokryć (tak zrobiliśmy my, przy okazji trochę się przyrumieniły)</li>
<li>można serwować w towarzystwie kapusty kiszonej i/lub ogórków kiszonych</li>
</ol>
Smacznego :-)<br />
<div>
<br /></div>
<b></b><br />
<div>
<br /></div>
Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-12159212564595643512020-01-05T19:37:00.000+01:002020-01-06T09:20:20.965+01:00ChałkaChałkę znam bardzo dobrze z dzieciństwa jako słodkie pieczywo z waniliowym aromatem i sporą ilością kruszonki na wierzchu, które mama serwowała nam z masłem i dżemem lub miodem, w towarzystwie kubka ciepłego mleka lub kakao. Ani wtedy, ani przez wiele kolejnych lat nie zastanawiałam się nad pochodzeniem czy znaczeniem tego pieczywa. Ot kolejny produkt pojawiający się na rodzinnym stole, drożdżówka jakich wiele.<br />
<br />
O tym, że niekoniecznie jest to "drożdżówka jakich wiele", przekonałam się dopiero jako trzydziestokilkuletnia studentka studiów podyplomowych z zakresu kultury kulinarnej. Zastanawiając się nad wyborem tematyki pracy dyplomowej, postanowiłam zająć się zgłębianiem kultury kulinarnej moich rodzinnych stron, a konkretnie miasteczka Rozwadów (obecnie dzielnica miasta Stalowa Wola), gdzie 75% populacji stanowiła przed II wojną światową ludność żydowska (jak podaje ks. Wilhelm Gaj-Piotrowski w opracowaniu "Kultura materialna ludu z okolic Rozwadowa. Część I"). Przy okazji zbierania informacji do pracy dyplomowej sporo nauczyłam się o historii i kulturze Żydów zamieszkujących niegdyś te okolice, w tym o produktach takich jak chałka. Tradycyjnie jest to pieczywo wypiekane na szabas i inne religijne święta, składające się najczęściej z mąki pszennej, jajek, drożdży, wody, cukru i soli.<br />
<br />
Jako że w mojej świadomości chałka przez wiele lat funkcjonowała jako "drożdżówka", intrygujące było dla mnie serwowanie jej w towarzystwie <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2018/11/szakszuka-na-swieto-niepodlegosci.html">szakszuki</a> czy innych wytrwanych dań, czego doświadczyłam w trakcie <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2016/09/smaki-izraela.html">podróży do Izraela</a> i lekcji gotowania u Orly Ziv, a później przy innych okazjach związanych ze zgłębianiem kultury kulinarnej Żydów (np. w trakcie warsztatów poświęconych kuchni Żydów aszkenazyjskich w trakcie Festiwalu Singera w Warszawie w 2018 roku). Minęło sporo czasu, zanim sama zdecydowałam się upiec moją pierwszą chałkę. Myślę, że po tym doświadczeniu nie ma już powrotu do "przedchałkowych czasów" - tego się nie da "od-upiec".<br />
Z dużym prawdopodobieństwem chałka dołączy do grona moich ulubionych wypieków i będzie gościła na moim stole przy mniejszych i większych okazjach.<br />
<br />
Z całego serca polecam Wam chałkę z przepisu pochodzącego z książki "Cook in Israel" Orly Ziv, który nieco zmodyfikowałam. W oryginale wśród składników był olej, ale dla mnie drożdżowe wypieki po prostu muszą być na maśle, więc olej zastąpiłam roztopionym masłem. A zamiast mieszać wszystkie składniki od razu, zrobiłam najpierw, w osobnym naczyniu, drożdżowy zaczyn, podgrzewając nieco wodę. Moje doświadczenia z innymi drożdżowymi wypiekami wskazują, że wodę można próbować zastąpić mlekiem, żeby wypiek był jeszcze lepszy, ale ten eksperyment jest jeszcze przede mną.<br />
<br />
Chałka z tego przepisu moim zdaniem nie była słodka, natomiast Wybranek uważa, że słodycz była wyczuwalna. A więc każdy musi ocenić zgodnie z własnym cukro-sumieniem ;-) Z ilością cukru można eksperymentować, podobnie jak z dodatkiem kruszonki, którą na chałce pamiętam z dzieciństwa.<br />
<br />
<br />
<b>Chałka z przepisu Orly Ziv</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5VYxqnX0C3TeDV-n83aWBU0fScCs815FjOM91XOhg7LhXAjQVDdK6AM-99Q7t11IzikuCeafcviDgBBl9B-aiR2MspBkTQUKuxcrHxUp8lHQFIa625OxRt_Grv-0hBcWsHuAiiMockEsQ/s1600/Cha%25C5%2582ka2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="768" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5VYxqnX0C3TeDV-n83aWBU0fScCs815FjOM91XOhg7LhXAjQVDdK6AM-99Q7t11IzikuCeafcviDgBBl9B-aiR2MspBkTQUKuxcrHxUp8lHQFIa625OxRt_Grv-0hBcWsHuAiiMockEsQ/s320/Cha%25C5%2582ka2.jpg" width="240" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: #000032;"><u><br /></u></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: #000032;"><u>Składniki (na 2 duże chałki, dla 6-8 osób)</u>:</span></div>
<ul>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: #000032;">800g białej mąki pszennej (tzw. luksusowej lub innej bardzo drobno zmielonej, jak przystało na wypiek na specjalne okazje :-)</span></div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: #000032;">320g wody (Orly podaje w gramach, więc ja również, ale jeśli pamiętacie z lekcji chemii, jak przeliczyć gramy na mililitry, zachęcam ;-)</span></div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: #000032;">30g świeżych drożdży (lub 15g suszonych)</span></div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: #000032;">80g białego cukru</span></div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: #000032;">3 jajka (2 do ciasta, 1 do posmarowania)</span></div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<span style="color: #000032;">1 płaska łyżeczka soli (zapewne to jest tajemnica "niesłodkości" w moim odczuciu)</span></div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
60g masła (w oryginale jest 60 oleju)</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
kilka łyżeczek ziaren sezamu do posypania</div>
</li>
</ul>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<u>Przygotowanie</u>:</div>
<ol>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
jajka i drożdże wyjmujemy z lodówki na tyle wcześnie, żeby zdążyły się ocieplić (ciasto drożdżowe nie lubi zimnych składników)</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
masło rozpuszczamy w rondelku i odstawiamy do wystudzenia (ale nie do lodówki, nie ma stężeć ;-)</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
wodę podgrzewamy do letniej temperatury, dodajemy do niej 1 łyżkę cukru i wkruszamy drożdże, mieszamy, żeby cukier i drożdże się rozpuściły, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na 10-15 minut, żeby drożdże "ruszyły"</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
do misy robota kuchennego (gorąco polecam mieszanie i wyrabianie ciasta drożdżowego z wykorzystaniem robota - mniej pracy i brudzenia) wsypujemy mąkę, sól i pozostałą część cukru, mieszamy</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
do suchych składników dodajemy drożdżowy rozczyn, 2 jajka i roztopione masło, a następnie (z wykorzystaniem haka do wyrabiania ciasta drożdżowego) mieszamy/wyrabiamy gładkie, trochę lepkie i wilgotne ciasto</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
tak przygotowane ciasto przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (powinno podwoić objętość; u mnie zajęło to ok 45 minut, w trakcie których przykryta misa z ciastem przebywała w piekarniku z nastawionym programem 'podgrzewanie naczyń' i temperaturze 35 stopni Celsjusza)</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
wyrośnięte ciasto wyrabiamy przez chwilę w robocie kuchennym (lub ręcznie), dosypując odrobinę mąki (Orly pisze, żeby nie dosypywać, ale moje po prostu było zbyt lepiące, żeby nadawało się do ulepienia z niego chałki, więc dosypałam ze 2 garści mąki)</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
wyrobione ciasto dzielimy na 6 równych części (zachęcam do zważenia ich, wtedy wiadomo, że są raczej równe), z każdej formujemy wałek</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
blachę do pieczenia wykładamy papierem do pieczenia, bierzemy 3 wałki z ciasta, łączymy je końcami i zaplatamy warkocz (tradycyjna sztuka wyplatania chałki jest nieco bardziej skomplikowana, nie udało mi się jej opanować w trakcie wspominanych wcześniej warsztatów z kultury kulinarnej Żydów aszkenazyjskich, więc zrobiłam zwykły warkocz)</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
to samo robimy z pozostałymi 3 wałkami (były na tyle duże, że musiałam zaplatać je na dwóch osobnych blachach)</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
tak przygotowane surowe chałki przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na kolejnych 10 minut do wyrośnięcia</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
wyrośnięte chałki smarujemy rozkłóconym jajkiem, posypujemy sezamem i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni Celsjusza (grzanie od góry i od dołu, bez termoobiegu) na 10 minut</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
po upływie 10 minut zmniejszamy temperature do 170 stopni Celsjusza i pieczemy przez kolejnych 10 minut do uzyskania złotego koloru</div>
</li>
<li><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
upieczone chałki studzimy przed podaniem</div>
</li>
</ol>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Smacznego :-)</div>
<u></u><span style="color: #000120;"></span><span style="color: #000032;"></span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCmVwpAbWK410qEuOUHunpYa2_OC_uZWVnDJjQGHUdZmw_TRXCiQOLhwaHPjSA3Wq7ULRupV2eooPnSPRONTzj3z55daPVSs4KpcePJQiMqm9XZ2208v7V-zXElnjS1CxzOHxNkxL3YlkB/s1600/Cha%25C5%2582ka1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1024" data-original-width="866" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCmVwpAbWK410qEuOUHunpYa2_OC_uZWVnDJjQGHUdZmw_TRXCiQOLhwaHPjSA3Wq7ULRupV2eooPnSPRONTzj3z55daPVSs4KpcePJQiMqm9XZ2208v7V-zXElnjS1CxzOHxNkxL3YlkB/s320/Cha%25C5%2582ka1.jpg" width="270" /></a></div>
<br />
<br />Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-29216005236002793962019-10-26T08:30:00.000+02:002019-10-26T08:40:07.815+02:00Naleśniki z prostym farszem grzybowym<div>
Kocham i za razem nie cierpię naleśników - taka była wersja obowiązująca do niedawna w moim przypadku. Ciepłych uczuć wyjaśniać prawdopodobnie nie muszę (kto nie lubi naleśników?!), te chłodniejsze wynikały z nieumiejętności usmażenia dobrych naleśników. To było frustrujące (problemy pierwszego świata...), bo potrafiłam zrobić znacznie bardziej skomplikowane dania, a to mi nie wychodziło. Wypróbowałam różne przepisy i techniki, i nic.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Aż w końcu na mojej drodze pojawił się Naleśnikowy Czeladnik, jak sam o sobie kiedyś powiedział, zaprzeczając, że jest Naleśnikowym Mistrzem, bo mistrzynią to była jego babcia, która nauczyła go tej sztuki. Stoczyliśmy co najmniej kilka dyskusji na temat naleśników, analizując, co robię nie tak (bo jemu zawsze wychodzą, co udowadniał wysyłając mi zdjęcia ogromnych stosów naleśników, wywołując zazdrość). Już prawie straciłam nadzieję, bo stwierdził, że "na indukcji nie wychodzą", a ja mam w domu indukcyjną płytę. Coś jednak czułam, że być może rodzaj źródła energii ma jakieś znaczenie, ale to nie możliwe, żeby nieposiadanie kuchenki gazowej wykluczało mnie (i miliony innych posiadaczy niegazowych kuchenek) z grona osób, które potrafią usmażyć naleśniki. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Zdarza mi się postępować na przekór wytycznym, z różnym skutkiem. Tym razem jednak skutek był dobry. Zrobiłam te cholerne (przepraszam) naleśniki z jego przepisu (przyjmując jakieś proporcje, bo on robi na oko, a ja - zważywszy na wcześniejsze złe doświadczenia - potrzebowałam konkretnych miar) i... wyszły :-) A potem odważyłam się wprowadzić modyfikację, zamiast oleju dodając do ciasta roztopionego masła (szaleństwo, prawda?) i odkrywając, że ma to znaczenie nie tylko dla smaku naleśników, ale także dla wyglądu, co stało się tematem odrębnej dyskusji z moim naleśnikowym konsultantem :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Dziękuję C. za pomoc w okiełznaniu tej bestii :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Przepis, który dziś dla Was mam, na podwójnie emocjonalny ładunek :-) Po pierwsze - w końcu umiem robić naleśniki, jest radość. Po drugiej, jest to próba odtworzenia dania, które robiłam sobie jako studentka, a więc wspomnień czar. Jak zapewne większość osób studiujących poza swoją rodzinną miejscowością, przywoziłam z domu do Warszawy, gdzie studiowałam, różne przysmaki gotowane przez mamę, babcię czy ciocię. Pierogi, kopytka, leczo, bigos, czasami też naleśniki. Jak już miałam te naleśniki, robiłam sobie naleśnikowy makaron, krojąc naleśniki w paski, podgrzewając je chwilę na patelni, a potem polewając sosem borowikowym z torebki i posypując na wierzchu natką. To było jedno z moich ulubionych studenckich dań. Robiąc zaprezentowane poniżej naleśniki z prostym farszem grzybowym, chciałam odtworzyć tamten smak (choć zapewne w moich wspomnieniach jest znacznie lepszy niż był w rzeczywistości :-) Kusi mnie, żeby powiedzieć, że to proste danie, ale po moich naleśnikowych przejściach nie śmiałabym stwierdzić, że naleśniki są proste. Ale jeśli jesteście mistrzami (lub chociaż czeladnikami) naleśników to nie powinno przysporzyć Wam kłopotu ;-)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<b>Naleśniki z prostym farszem grzybowym</b></div>
<img border="0" data-original-height="997" data-original-width="1024" height="311" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgk7nIBDaK_RgSO3DmkGCu1r1-I34KE5-cuuAOadZMNsoeXyew7FNmOUcRurPtjCtZ4pgLva01gPFjh36YLybL-dMFbAluwM-c5KzrtyyPvwAPdyr48yzj0rqo8PKTzWr0g5MqN1z0CZS87/s320/Nalesniki.jpg" width="320" /><br />
<br />
<u><br /></u>
<u>Składniki (dla 2-3 osób)</u><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
</div>
<ul>
<li>6 naleśników (bez dodatku cukru), usmażonych np. z tego <a href="https://www.kwestiasmaku.com/kuchnia_polska/nalesniki/nalesniki.html">przepisu</a> (przepisu od Czeladnika nie zdradzam ;-)</li>
<li>500 leśnych grzybów (ja miałam borowiki upolowane na Hali Mirowskiej przez Wybranka, grzyby zbieram jeszcze gorzej niż smażę naleśniki, więc nie porwałam się na grzybobranie)</li>
<li>1 mała cebulka (szalotka będzie super)</li>
<li>1 łyżka masła</li>
<li>4 łyżki gęstej śmietany</li>
<li>sól i pieprz do smaku</li>
</ul>
<div>
Naleśników nie musicie oczywiście smażyć specjalnie pod kątem tego dania, to dobry sposób na wykorzystanie zbyt dużej ilości naleśników usmażonych wcześniej.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<u>Przygotowanie</u></div>
<ol>
<li>grzyby myjemy, oczyszczamy, kroimy na nieduże kawałki</li>
<li>tak przygotowane grzyby wrzucamy na suchą patelnię z małym ogniem i chwilę podgrzewamy, żeby odparować płyn</li>
<li>w międzyczasie obieramy i drobno siekamy cebulę</li>
<li>gdy płyn odparuje z grzybów, dodajemy na patelnię masło i cebulę, podsmażamy przez kilka minut, mieszając, aż cebula zmięknie</li>
<li>dodajemy śmietanę, mieszamy - powinniśmy uzyskać kawałki grzybów otulone śmietaną, nie pływające w śmietanie</li>
<li>doprawiamy solą i pieprzem</li>
<li>rozkładamy naleśniki pojedynczo na talerzu lub desce, na połowie każdego z nich układamy farsz, przykrywamy drugą połową i składamy na pół</li>
<li> po nafaszerowaniu wszystkich naleśników, układamy je na suchej patelni i chwilę podsmażamy z obu stron, żeby się podgrzały i nabrały złotego koloru</li>
<li>serujemy od razu po przygotowaniu, moim zdaniem dobrze komponują się z ogórkami kiszonymi i posypane świeżą natką</li>
</ol>
Smacznego :-)<br />
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-4070655805476431482019-10-02T23:19:00.002+02:002020-01-05T20:21:39.703+01:00Makaron z sosem z pieczonego kalafiora i grzybamiSos do makaronu z kalafiora to moje najnowsze odkrycie :-) Pomysł pochodzi z Pinteresta, gdzie szukałam inspiracji do dań z tego warzywa i trafiłam na przepis na "skinny Alfredo", czyli niskokaloryczną wersję sosu Alfredo, składającego się w oryginale z masła, śmietany i parmezanu (<a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2014/05/makaron-z-boczkiem-szparagami.html">przepis na ten sos</a> podawałam całkiem niedawno temu... tzn. wydawało mi się, że niedawno, ale po sprawdzeniu wychodzi na to, że to było już 5 lat temu). Sos przygotowany na bazie klasycznego przepisu jest pyszny. No bo czy coś zrobionego z masła, śmietany i parmezanu w ogóle mogłoby być niepyszne? :-) Nie sądzę.<br />
<br />
Wersja "skinny" zrobiona jest z upieczonego w piekarniku kalafiora, którego blenderujemy, doprawiamy solą i pieprzem i mieszamy z makaronem oraz jakimś wyrazistym w smaku dodatkiem. Jest jesień, są grzyby, więc ja dodałam grzyby, a dokładnie borowiki i podgrzybki, które wcześniej poddusiłam z cebulą. Po wymieszaniu sosu z grzybami z makaronem i posypaniu świeżą natką uzyskałam bardzo smaczne danie, sycące, ale nie ciężkie. Polecam zarówno osobom, które szukają mniej kalorycznych alternatyw klasycznych dań, jak i amatorom kreatywnych pomysłów na dania z warzywami. Jeśli nie dodacie masła do duszenia grzybów, danie może być wegańskie.<br />
<b></b><br />
<b>Makaron z sosem z kalafiora i grzybami</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXnSMAhF4u9RVJD5aiWKQQQOEoVSj5Gy_7ePBTWyeyph0yv0cj-ycRtbTyaioJBZ-YjnaEKC4Be_l0iQia3zdH6bvIR0dERyOx3gNJBt_xjRmiY8t8PsFDGvNM5bm5aIuZLri_YpsJNtyA/s1600/Photo-1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="961" data-original-width="1024" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXnSMAhF4u9RVJD5aiWKQQQOEoVSj5Gy_7ePBTWyeyph0yv0cj-ycRtbTyaioJBZ-YjnaEKC4Be_l0iQia3zdH6bvIR0dERyOx3gNJBt_xjRmiY8t8PsFDGvNM5bm5aIuZLri_YpsJNtyA/s320/Photo-1.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Składniki (dla 4-5 osób):<br />
<ul>
<li>500g suchego makaronu (u mnie penne)</li>
<li>1 cały kalafior</li>
<li>2 łyżki oleju</li>
<li>500-600g grzybów leśnych (u mnie podgrzybki i borowiki)</li>
<li>1 nieduża zwykła cebula</li>
<li>opcjonalnie 100ml białego wytrawnego wina</li>
<li>1 łyżka masła</li>
<li>drobno posiekana świeża natka</li>
<li>sól i pieprz do smaku</li>
</ul>
Przygotowanie:<br />
<ol>
<li> z kalafiora usuwamy liście, myjemy, dzielimy na różyczki o podobnej wielkości</li>
<li> tak przygotowane różyczki rozkładamy na blaszce do pieczenia wyłożonej papierem do pieczenia, skrapiamy 2 łyżkami oleju, oprószamy solą i pieprzem, mieszamy, a następnie równomiernie rozprowadzamy na blaszce</li>
<li>wstawiamy do pieca rozgrzanego do 200 stopni Celsjusza, grzanie od góry i od dołu, bez termoobiegu, a następnie pieczemy ok 25 min, aż się zrumieni</li>
<li>upieczone różyczki kalafiora przekładamy do misy blendera, blenderujemy na gładką masę, ew. doprawiając solą do smaku</li>
<li>grzyby myjemy, oczyszczamy, kroimy</li>
<li>tak przygotowane grzyby wrzucamy na suchą patelnię i na niewielkim ogniu podduszamy kilka minut, aż woda z nich wyparuje</li>
<li>w momencie, w którym grzyby zaczną przywierać do patelni, dodajemy masło i smażymy chwilę grzyby</li>
<li>cebulę obieramy, drobno siekamy i dorzucamy do grzybów, chwilę razem smażymy</li>
<li>dolewany na patelnię wino i czekamy, aż płyn wyparuje, a następnie doprawiamy solą i pieprzem</li>
<li>na patelnię z grzybami przekładamy zblenderowany kalafior i trochę posiekanej natki, mieszamy</li>
<li>ugotowany makaron łączymy z kalafiorowo-grzybowym sosem, posypujemy dodatkową natką i serwujemy</li>
</ol>
<div>
Smacznego :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3vxOztlPPnxOhF5Ybm_XD4FKF8kiHJm0JxFDpPtkZ2QUp5mEbaBG03AiisJ-kG-qzzH_io5HQ_YW0_ykc-qnnzOn13reI4M9x1IC_Gg-t_DqL9Jv79dKLLgqkrVQdx2lnkZ-OYmRXkZ9n/s1600/Photo-2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="863" data-original-width="1024" height="269" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3vxOztlPPnxOhF5Ybm_XD4FKF8kiHJm0JxFDpPtkZ2QUp5mEbaBG03AiisJ-kG-qzzH_io5HQ_YW0_ykc-qnnzOn13reI4M9x1IC_Gg-t_DqL9Jv79dKLLgqkrVQdx2lnkZ-OYmRXkZ9n/s320/Photo-2.jpg" width="320" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-85363362320061495142019-06-30T23:37:00.003+02:002019-06-30T23:37:42.474+02:00Proste ciasto z truskawkamiZorientowałam się, że tegoroczny sezon truskawkowy w zasadzie się kończy. I że nie upiekłam ani jednego ciasta z truskawkami w tym sezonie. Aaale… nie jest jeszcze za późno! :-)<br />
<br />
Ten przepis pochodzi z bloga Moje Wypieki, wykorzystuje proste składniki, które pewnie większość z Was ma w domu, i ogólnie bezproblemowy. Zmiksuj, wyłóż ciasto na blaszkę, dodaj owoce (moim zdaniem truskawki można zastąpić dowolnymi innymi owocami), upiecz. Idealny na niedzielny deser, na słodką przekąskę, na śniadanie (idealnie popijane krowim mlekiem lub herbatą).<br />
<br />
<b>Proste ciasto z truskawkami</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgnY_0hUt8qesK6YaW8xpU0xW6XkQKwTK44qWY0f3_EdbHzLcvvbFEJ65JckUYlhBTuo3-_vV4JyOcqNATaooJ3wyuXoUAWnvg8-o9Yc3v5yP8k5uZmqFCpvwSFisD5E2Gl8el-0dCOfTM/s1600/IMG_7055.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1462" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgnY_0hUt8qesK6YaW8xpU0xW6XkQKwTK44qWY0f3_EdbHzLcvvbFEJ65JckUYlhBTuo3-_vV4JyOcqNATaooJ3wyuXoUAWnvg8-o9Yc3v5yP8k5uZmqFCpvwSFisD5E2Gl8el-0dCOfTM/s320/IMG_7055.jpg" width="292" /></a></div>
<br />
<br />
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;"><br /></span>
<span style="color: #000032;">Składniki (na blachę o wymiarach ok 20x30 cm)</span><br />
<span style="color: #000032;"><ul>
<li> 4 duże jajka</li>
<li>1 i 1/4 szklanki cukru</li>
<li>16g cukru waniliowego</li>
<li>1 szklanka oleju słonecznikowego</li>
<li>1 szklanka mleka</li>
<li>2 łyżki proszku do pieczenia</li>
<li>4 szklanki mąki pszennej (u mnie tortowa)</li>
<li>kilkanaście truskawek (w oryginalnym przepisie jest 0,5kg, ale ja przy pierwszym razie dodałam mniej, bo nie wiedziałam, jak "zachowa się" ciasto - spokojnie można dodać 0,5kg :-)</li>
</ul>
<div>
Przygotowanie</div>
<ol>
<li>Truskawki myjemy i usuwamy szypułki, każdą przekrajamy na pół</li>
<li>Jajka i oba rodzaje cukru wrzucamy do miski i miksujemy mikserem do uzyskania jasnej, puszystej masy (ale nie sztywnej piany)</li>
<li>Do tak uzyskanej masy wlewamy strużką najpierw olej, a potem mleko, cały czas miksując</li>
<li>Proszek do pieczenia łączymy z mąką, przesiewamy, a następnie wsypujemy do miski z mokrymi składnikami i ostrożnie mieszamy szpatułką</li>
<li>Piekarnik rozgrzewamy do 170 stopni Celsjusza, grzanie od góry i od dołu</li>
<li>Blaszkę do pieczenia wykładamy papierem do pieczenia, a następnie wlewamy masę, równomiernie rozprowadzając po powierzchni blachy</li>
<li>Na wierzchu ciasta równomiernie rozkładamy połówki truskawek</li>
<li>Wstawiamy do rozgrzanego piekarnika i pieczemy przez 45 min, do tzw. "suchego patyczka"</li>
<li>Upieczone ciasto wyjmujemy z pieca i odstawiamy do wystudzenia</li>
<li>Wystudzone można posypać cukrem pudrem (samo w sobie nie jest szczególnie słodkie)</li>
</ol>
Smacznego :-)<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
</span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVCqZFGeLRIzIfeNSKVSdm3XSAqN_dceCyJ5qfMvmaUwvwAKocq3aQQ2E0Dn8ROlODOyyvVB_leNxNDDr-SnMu6yfN_tF7E0vCqMK030yJsPF7YzeCkOpTQsO-nUbJH28tlcSjpmb8Vq-8/s1600/IMG_7055.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><span style="color: #000032;"></span></a></div>
<div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVCqZFGeLRIzIfeNSKVSdm3XSAqN_dceCyJ5qfMvmaUwvwAKocq3aQQ2E0Dn8ROlODOyyvVB_leNxNDDr-SnMu6yfN_tF7E0vCqMK030yJsPF7YzeCkOpTQsO-nUbJH28tlcSjpmb8Vq-8/s1600/IMG_7055.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><br /></a></div>
<br />
<br />Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-41574026368939702382019-06-02T14:17:00.000+02:002019-06-02T14:45:27.836+02:00Biała lazania z zielonymi szparagami, groszkiem, szpinakiem i pieczarkami<div>
"I wtedy ja, na dany znak, prężąc i śmiejąc się szampańsko, wchodzę, ubrany w biały frak, mówiąc dobry wieczór państwu" - mówił Piotr Fronczewski w skeczu pt. <a href="https://www.youtube.com/watch?v=FeZYsTVrpMY">"Cyrk"</a>, autorstwa Wojciecha Młynarskiego. Pominę resztę tej opowieści, bo jest mało, a wręcz a-apetyczna, a poza tym mamy dopiero popołudnie, więc z "dobrymi wieczorami" należałoby jeszcze zaczekać ;-)<br />
<br />
Nie mogłam się jednak powstrzymać, żeby ten cytat tu przytoczyć, bo bardzo mi do białej lazanii, która robi wrażenie, wjeżdżając na stół niemal jak konferansjer w białym fraku wyłaniający się na pogrążonej w półmroku cyrkowej scenie. Alternatywnie, mogłam przytoczyć cytat z weselnej piosenki "Cała na biało", ale w jej tekście nic o bieli nie ma, więc pomysł upadł.<br />
<br />
Żarty na bok. Tegoroczny sezon szparagowy powoli zmierza ku końcowi, zakończmy go więc z przytupem. Biała lazania to dość pracochłonne danie, ale imponuje wyglądem i smakiem. Jak na lazanię (i na skład białego sosu, beszamelu) jest zaskakująco lekka, zapewne dzięki dużej ilości zielonych warzyw. Ja wprawdzie czułam się po niej ociężała, ale to głównie dlatego, że za dużo jej zjadłam. Klasyczna (czerwona) lazania pozostanie moją ulubioną (co pomidor, to pomidor), ale ta biała jest przyjemnym urozmaiceniem. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Poniższy przepis bazuje na recepturze zaczerpniętej z bloga <a href="https://bromabakery.com/green-goddess-lasagna-recipe/">Broma Bakery</a>.</div>
<div>
<b></b><br /></div>
<div>
<b>Biała lazania z zielonymi szparagami, groszkiem, szpinakiem i pieczarkami</b></div>
<img border="0" data-original-height="1595" data-original-width="1512" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUMzVzyWNBO18xhcoH0s-QWsOmPjCG90PufpQ4DqNYrPSUH7a_E99STdTkrc_Xzy9eMnED5OoQjhGJWesAIX8yhLe2qnywmD6fjBPnCg9MU0ndxPtioKnaj0nEg8Xk-ojAA3Kd4Mjxji3D/s320/IMG_1981.jpg" width="303" /><br />
<br />
<div style="text-align: left;">
<u>Składniki (dla 3-4 osób)</u></div>
<div style="text-align: left;">
<u></u><br /></div>
<div style="text-align: left;">
NA SOS</div>
<ul>
<li><div style="text-align: left;">
4 łyżki stołowe masła</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
1/4 szklanki mąki pszennej</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
2 szklanki mleka</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
szczypta gałki muszkatołowej</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
sól i pieprz do smaku</div>
</li>
</ul>
<div style="text-align: left;">
POZOSTAŁE</div>
<ul>
<li><div style="text-align: left;">
Świeże platy makaronu na lazanię (można je kupić w dobrze zaopatrzonych supermarketach lub w specjalistycznych sklepach z włoską żywnością) - moim zdaniem świeża sprawdzi się lepiej, bo beszamel nie jest tak skuteczny w nawilżaniu i zmiękczaniu makaronu jak sos pomidorowy, nie ryzykowałabym z suchymi płatami</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
15 zielonych szparagów, raczej cieńszych (ew. mogą być dzikie, czyli cienkie jak solone paluszki)</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
1 szklanka mrożonego zielonego groszku</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
duża garść świeżego szpinaku (najlepiej młodego, a jeśli macie "stary" usuńcie twarde części z liści)</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
250g pieczarek</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
1 mała zwykła biała cebula</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
1 ząbek czosnku</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
125-150 g mozzarelli</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
2 łyżki oliwy</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
sól i pieprz do smaku</div>
</li>
</ul>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<u>Przygotowanie:</u></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
BESZAMEL</div>
<ol>
<li><div style="text-align: left;">
do rondelka wrzucamy masło, rozpuszczamy</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
do rozpuszczanego masła dodajemy mąkę, mieszkamy (trzepaczką najlepiej) i chwilę razem podsmażamy</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
wlewamy mleko i mieszamy trzepaczką, aż sos zgęstnieje (kiedyś czytałam radę Magdy Gessler, żeby mleko było gorące, bo inaczej zrobią się grudki, ale moim zdaniem może być mleko w temperaturze pokojowej, dużo zależy od tego, czy będziemy stali nad rondlem i sumiennie mieszali trzepaczką, aż sos zgęstnieje)</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
doprawiamy gałką muszkatołową, solą i pieprzem</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
zdejmujemy z ognia i odstawiamy</div>
</li>
</ol>
<div style="text-align: left;">
POZOSTAŁE</div>
<ol>
<li><div style="text-align: left;">
szparagi myjemy, odłamujemy zdrewniałe końcówki, przekrajamy wzdłuż na pół (no chyba, że są bardzo cienkie, wówczas nie), a następnie na pół w poprzek, oprószamy solą i pieprzem</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
pieczarki obieramy lub myjemy, kroimy w plasterki (mogą być grube) i wrzucamy na suchą patelnię, dusząc w sosie własnym do odparowania wody</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
cebulę i czosnek obieramy, drobno kroimy</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
jak woda z pieczarek odparuje, dodajemy na patelnię 1 łyżkę oliwy i chwilę podsmażamy</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
następnie dorzucamy cebulę i czosnek i podsmażamy razem z pieczarkami, doprawiamy solą i pieprzem</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
mrożony groszek zalewamy wrzątkiem, trzymamy 1-2 minuty i odcedzamy</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
mozzarellę odsączamy z płynu i rwiemy na nieduże kawałki</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
na dnie naczynia żaroodpornego, w którym będziemy robili lazanię, wlewamy łyżkę oliwy i natłuszczamy naczynie</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
następnie kładziemy na natłuszczonym naczyniu płaty lazanii, pokrywając je 3-4 łyżkami beszamelu, który równomiernie rozprowadzamy po całej powierzchni płatów, a na sosie układamy 1/3 pokrojonych szparagów</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
przykrywamy kolejnym płatem makaronu, który również smarujemy beszamelem i rozprowadzamy na nim 1/2 pieczarek, 1/2 groszku i posypujemy połową liści szpinaku</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
przykrywamy kolejnym płatem makaron, który również smarujemy beszamelem i rozprowadzamy na nim kolejną 1/3 szparagów</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
przykrywamy kolejnym płatem makaronu, który również smarujemy beszamelem i rozprowadzamy na nim pozostałą część pieczarek, groszku i szpinaku</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
przykrywam kolejnym płatem makaronu, smarujemy resztką beszamelu, posypujemy porwaną mozzarellą, a na wierzchu układamy resztę szparagów i oprószamy całość lekko solą</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
przykrywamy folią aluminiową i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusza, grzanie od góry i od dołu, bez termoobiegu, na środkową półkę</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
Pieczemy 30 min, a następnie zdejmujemy folię i pieczemy przez kolejnych 20-30 minut, aż mozzarellą na wierzchu się zarumieni, szparagi na wierzchu będą nadal zielone</div>
</li>
<li><div style="text-align: left;">
Podajemy zaraz po upieczeniu</div>
</li>
</ol>
<div style="text-align: left;">
Smacznego :-)<br />
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBvP1R843btJh7yqfxAaLh_8CXenOMiNMbXczL35tvT6Ixevd8QjuR-fiv_K4XTavXzWrxqSK0zRMaJJIHKcNwywD-A7-nLkj92_mmvmPSiur-BFDcWKvVYUYFjxSX051hMRhn7qSF6c2M/s1600/IMG_1991.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1547" data-original-width="1512" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBvP1R843btJh7yqfxAaLh_8CXenOMiNMbXczL35tvT6Ixevd8QjuR-fiv_K4XTavXzWrxqSK0zRMaJJIHKcNwywD-A7-nLkj92_mmvmPSiur-BFDcWKvVYUYFjxSX051hMRhn7qSF6c2M/s320/IMG_1991.jpg" width="312" /></a></div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-56852265959059371362019-05-05T11:46:00.000+02:002019-05-05T11:59:06.958+02:00Zupa-krem z białych szparagów z czosnkiem niedźwiedzim<div>
Dziś będzie o białych szparagach. Wolę zielone, bo mają moim zdaniem więcej smaku i lepiej wyglądają. W dodatku znalezienie dobrych białych szparagów wydaje mi się znacznie trudniejsze niż zielonych. Większość białych, które widzę w sklepach lub na straganach jest dramatycznie przerośnięta (a więc na bank łykowata i gorzka), z przesuszonymi końcówkami. Zdecydowanie nieapetyczny to widok.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Ale zdarzają się i lepsze okazy: cienkie, jędrne, apetyczne. Takie udało się zdobyć Wybrankowi na Hali Mirowskiej. Gdy przyniósł je do domu pomyślałam, że fajnie by było zrobić z nich zupę-krem, podobną do tej, którą dawno temu jedliśmy w Berlinie, gdzie <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2012/04/smaki-berlina.html">spędziliśmy kiedyś pewien kwietniowy weekend</a>. Restauracja, w której jedliśmy tą zupę, już nie istnieje (a przynajmniej nie funkcjonuje jej strona internetowa), ale wspomnienie pozostało. Była to zupa-krem z białych szparagów z dodatkiem czosnku niedźwiedziego. Coś w tym stylu starałam się odtworzyć w domu. Wyszło całkiem smacznie :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<b>Zupa-krem z białych szparagów z czosnkiem niedźwiedzim</b></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXcDdSeOfnSmR0rgVuiepEKaVrYZtF_MPpTZ_Zu12ctz8MygppRkCbtet4LibrW8GbhRacAHbmRBXrKcX1FTIOPPyG34X5nFdi-9BEjWu798pEsn2KWjMY7q41rumXTeLSH15a9LwX94cC/s1600/IMG_6593.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="319" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiXcDdSeOfnSmR0rgVuiepEKaVrYZtF_MPpTZ_Zu12ctz8MygppRkCbtet4LibrW8GbhRacAHbmRBXrKcX1FTIOPPyG34X5nFdi-9BEjWu798pEsn2KWjMY7q41rumXTeLSH15a9LwX94cC/s320/IMG_6593.jpg" width="320" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Składniki (na dwie duże porcje dla 2 osób lub trzy mniejsze dla 3)</div>
<ul>
<li>pęczek białych szparagów</li>
<li>3 średniej wielkości ziemniaki</li>
<li>1 mała biała cebula</li>
<li>1 łyżka masła</li>
<li>0,7 (ok 3 szklanki) bulionu warzywnego</li>
<li>sól i biały pieprz do smaku</li>
<li>kilka liści czosnku niedźwiedziego (w mojej doniczce było ich ok 6-7)</li>
<li>3 łyżki oliwy z oliwek</li>
</ul>
<div>
Przygotowanie:</div>
<ol>
<li>szparagi myjemy, obieramy, a następnie odłamujemy zdrewniałe końcówki (zginamy lekko szparagi i łamiemy tam, gdzie same pękną)</li>
<li>zdrewniałe końcówki wrzucamy do bulionu warzywnego i gotujemy, aż zmiękną, a następnie wyrzucamy (moim zdaniem fakt, że są zdrewniałe sprawia, że nie nadają się do jedzenia - nawet po ugotowaniu są łykowate)</li>
<li>z pozostałych łodyg szparagów odcinamy delikatnie główki i odkładamy na bok, a resztę siekamy w mniejsze kawałki</li>
<li>ziemniaki obieramy i kroimy w kostkę (może być duża, bo i tak będziemy blenderowali je na krem)</li>
<li>cebulę obieramy i kroimy w kostkę (również w tym przypadku nie przejmowałabym się wielkością kostki)</li>
<li>na dno garnka wrzucamy masło, roztapiamy, dorzucamy surowe ziemniaki i chwilę smażymy, mieszając</li>
<li>do garnka z masłem i ziemniakami dorzucamy cebulę i chwilę smażymy, mieszając</li>
<li>podsmażone ziemniaki i cebulę zalewamy bulionem warzywnym i gotujemy, aż ziemniaki będą miękkie</li>
<li>gdy ziemniaki będą miękkie, dorzucamy do garnka pokrojone łodygi szparagów i gotujemy, aż zmiękną (może to zająć ok 10 min)</li>
<li>blenderujemy zawartość garnka na gładki krem, doprawiamy solą i pieprzem, a na kilka minut przed podaniem (5 powinno wystarczyć) wrzucamy do kremu odłożone wcześniej główki szparagów i chwilę gotujemy, żeby zmiękły, ale się nie rozgotowały</li>
<li>liście czosnku niedźwiedziego myjemy, drobno siekamy, odkładamy dwie łyżki, a resztę mieszamy z 3 łyżkami oliwy i odrobiną soli, a następnie blenderujemy</li>
<li>zupę nalewamy do talerzy/miseczek, na wierzchu każdej porcji rozprowadzamy oliwę zblenderowaną z czosnkiem niedźwiedzim i posypujemy posiekanym ziołem</li>
</ol>
<div>
Serwujemy z białym wytrawnym winem, można też podać grzanki z białego chleba lub upieczony w piekarniku (aż osiągnie postać chipsa) chudy wędzony boczek.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Smacznego :-) </div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-25910112275936315622019-05-03T18:40:00.001+02:002019-05-05T11:46:49.450+02:00Ziemniaki smażone z zielonymi szparagami i boczkiem<div>
Tegoroczny sezon na szparagi wystartował, co oznacza, że przez najbliższy miesiąc szparagi będą w mojej i Wybranka kuchni codziennie. Najbardziej lubię zielone szparagi upieczone w piekarniku (200 stopni Celsjusza, 15 min) w całości z odrobiną oliwy z oliwek, solą i pieprzem, a do tego jajka sadzone i ziemniaki z wody albo świeży chleb z masłem.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Co roku staram się jednak wrzucić na bloga jakiś nowy przepis, więc już w kwietniu zaczynam przekopywać internet w poszukiwaniu nowych pomysłów. Pomysł na danie, które chcę Wam dziś pokazać, zaczerpnęłam <a href="https://smittenkitchen.com/2010/05/spring-asparagus-pancetta-hash/">z bloga Smitten Kitchen</a>. Nie jest to typowo wiosenne, lekkie danie. To raczej coś cięższego, smażonego, sycącego...i pysznego :-) Kto nie lubi wędzonego boczku i smażonych ziemniaków?</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Oryginalna nazwa tego dania, "hash", oznacza coś krojonego/siekanego/rozdrobnionego. "Hash brown" to tarte na tarce lub drobno posiekane ziemniaki, usmażone na brązowy kolor, podawane w amerykańskich klasycznych barach typu diner na śniadanie. Polski odpowiednik to "krajanka" lub "smażonka". Można do tego dodać cokolwiek, to takie danie z tego, co się nawinie. Ale ziemniaki wydają mi się składnikiem koniecznym, tworzą dobrą bazę.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<b>Ziemniaki smażone z zielonymi szparagami i boczkiem</b></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguiQeYqn9-S2gD5h7B0BqJyljaLZX7k-cvVIJXmfdoouiNWBI3A8KZRz2D5R6xeQ378Ru8zoB9p89umxjB3XOuzsLPnwdtlU_OwVyybMakK9mCRlHptfp8QxuFJ-vT_k-SQmJtPLtAotAt/s1600/IMG_6590k.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1579" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguiQeYqn9-S2gD5h7B0BqJyljaLZX7k-cvVIJXmfdoouiNWBI3A8KZRz2D5R6xeQ378Ru8zoB9p89umxjB3XOuzsLPnwdtlU_OwVyybMakK9mCRlHptfp8QxuFJ-vT_k-SQmJtPLtAotAt/s320/IMG_6590k.jpg" width="315" /></a></div>
<div>
<b><br /></b></div>
<div>
<b><br /></b></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Składniki (dla 2-4 osób)</div>
<ul>
<li>5 niedużych ziemniaków</li>
<li>pęczek zielonych szparagów</li>
<li>150g wędzonego boczku (im chudszy, tym lepszy)</li>
<li>1 cebula szalotka</li>
<li>1 łyżka oleju roślinnego</li>
<li>sól i pieprz do smaku</li>
</ul>
<div>
Przygotowanie:</div>
<ol>
<li>ziemniaki obieramy i kroimy w niedużą kostkę (taką jak do krupniku)</li>
<li>cebulę obieramy i drobno siekamy</li>
<li>boczek kroimy w drobną kostkę</li>
<li>szparagi myjemy, odłamujemy końcówkę (w tym miejscu, w którym sama pęknie) i kroimy na kawałki długością odpowiadające kostkom ziemniaków</li>
<li>boczek wrzucamy na patelnie i smażymy na złoto na niedużym ogniu, a następnie zdejmujemy z patelni i odkładamy na bok</li>
<li>na tą samą patelnię, do tłuszczu, który wytopił się z boczku, dolewamy olej, a następnie wrzucamy ziemniaki, solimy i pieprzymy (pół łyżeczki soli i 2-3 szczypty mielonego pieprzu na początek wystarczą, potem można doprawić) i smażymy, mieszając co jakiś czas</li>
<li>ziemniaki powinny ładnie się zrumienić i zmięknąć</li>
<li>gdy zmiękną, ale nie będą jeszcze w 100% gotowe, dorzucamy na patelnię posiekaną cebulę i smażymy razem z ziemniakami</li>
<li>następnie dorzucamy na patelnię posiekane szparagi i smażymy przez 10-15 min, mieszając co chwilę</li>
<li>tuż przed zakończeniem smażenia dorzucamy na patelnię podsmażony wcześniej boczek</li>
<li>gdy ziemniaki i szparagi będą miękkie (ale szparagi nadal zielone, a nie szaro-zielone), wykładamy danie na talerz i od razu podajemy</li>
</ol>
Wierzch porcji tego dania można posypać świeżo posiekaną natką lub przykryć jajkiem sadzonym :-)<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Smacznego :-)</div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiToL65HHMVcDTZX_IR8WwkB2_AWWe8HkQF9Y8ri6wIMoZxmmLm9dS17wl8CotvfU5qmx0rUw388vhoGVy0tExJXtIkJs-TRJfH5okEDsoUGeFJnT9wluN0J8ea43PytlhmqFQzCP0wgu3k/s1600/IMG_6590k.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><br /></a></div>
<div>
<br /></div>
Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-47809003090194676472019-04-07T21:47:00.001+02:002019-05-05T12:33:24.804+02:00Zupa-krem z ziemniaków z czosnkiem niedźwiedzimDania powstają z różnych powodów - z oszczędności, z przypadku, z premedytacją, z potrzeby serca. Moje dzisiejsze danie powstało z powodu dostępności produktu sezonowego, a mianowicie czosnku niedźwiedziego. Kilka razy szukałam tego zioła w sklepach i na straganach, ale im bardziej go szukałam, tym bardziej go nie było. Tym razem nie szukałam, więc był. Jakby nigdy nic stał sobie obok bazylii i innych ziół na stoisku owocowo-warzywnym w supermarkecie sieci Supersam w Warszawie. Domyślacie się zapewne, że nie mogłam przejść obojętnie. Zobaczyć świeży czosnek niedźwiedzi na sklepowej półce to trochę jak spotkać jednorożca ;-)<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3Y2dlPn2MAVPEuiE9n-rfeerDevux_5FBLHBIB3THmoJtdhI2MjX1KvxXzY0TXt3VCinHTx_IM4QCe1EFxQB31qe1FMM6x_EN3_l46yZYCELafhrY3GTElj3purdsI2MCJv2vZsUAM-zb/s1600/IMG_1685.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1436" data-original-width="1600" height="287" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3Y2dlPn2MAVPEuiE9n-rfeerDevux_5FBLHBIB3THmoJtdhI2MjX1KvxXzY0TXt3VCinHTx_IM4QCe1EFxQB31qe1FMM6x_EN3_l46yZYCELafhrY3GTElj3purdsI2MCJv2vZsUAM-zb/s320/IMG_1685.jpg" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Czosnek niedźwiedzi ma czosnkowy aromat, a jednocześnie jest raczej rachitycznym ziołem. Trzeba go więc traktować delikatniej niż czosnek w ząbkach, bo poddany zbyt intensywnej obróbce cieplnej w przeciwieństwie do swojego nieniedźwiedziego kuzyna traci charakter. Postanowiłam się stworzyć mu wygodne podłoże, na którym mógłby ten swój charakter zaprezentować w pełnej krasie. Niemal jak Wybranek na sofie ;-) Stanęło więc na gęstej, kremowej zupie ziemniaczanej z dodatkiem mniejszej niż w tradycyjnej francuskiej <a href="http://jakuma-gdy.blogspot.com/2012/08/zupa-porowo-ziemniaczana.html">porowo-ziemniaczanej zupie "potage parmentier"</a> ilości pora, a także lampki białego wina, masła i kozieradki, a wszystko to podlane bulionem warzywnym. Wyszło bardzo fajnie - krem z ziemniaków okazał się być idealnym podłożem dla czosnku niedźwiedziego. Zupa jest prosta i mało czasochłonna, a efekt bardzo przyjemny. Spróbujcie.<br />
<br />
<b>Zupa-krem z ziemniaków z czosnkiem niedźwiedzim</b><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjUf5rONyniUTwh4buqRozzx89I2zCf-5_bjDS6SmVyWlxsa7tSdwKQqjQ8hbhcRXHAE2oGV18hYces3L6YFLrNKEOBlIqlA596Rbdwi0ZKbHBEGMrz16O78boc7EbcrQUeSYav02dIwGbR/s1600/IMG_1698.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1600" height="319" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjUf5rONyniUTwh4buqRozzx89I2zCf-5_bjDS6SmVyWlxsa7tSdwKQqjQ8hbhcRXHAE2oGV18hYces3L6YFLrNKEOBlIqlA596Rbdwi0ZKbHBEGMrz16O78boc7EbcrQUeSYav02dIwGbR/s320/IMG_1698.jpg" width="320" /></a></div>
<b></b><br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Składniki (dla 4 osób):<br />
<ul>
<li>1 kg ziemniaków</li>
<li>1 duży por</li>
<li>1 "krzak" czosnku niedźwiedziego</li>
<li>1 łyżeczka kozieradki</li>
<li>1 lampka białego wytrawnego wina</li>
<li>1 czubata łyżka masła</li>
<li>1,5 litra wywaru warzywnego</li>
<li>sól i pieprz do smaku</li>
<li>opcjonalnie: ziarenka czerwonego pieprzu do dekoracji</li>
</ul>
Przygotowanie:<br />
<ol>
<li>ziemniaki myjemy, obieramy i kroimy w dużą kostkę</li>
<li>pora myjemy, kroimy w grube półplasterki</li>
<li>w garnku rozpuszczamy masło, wrzucamy pokrojone ziemniaki i pora, chwilę podsmażamy, mieszając</li>
<li>do garna wlewamy wino, chwilę dusimy</li>
<li>do garnka wsypujemy kozieradkę i wlewamy bulion, przykrywamy i gotujemy aż ziemniaki będą miękkie (ale nadal będą trzymały formę)</li>
<li>wyjmujemy z zupy kilka kostek ziemniaczanych i odkładamy na bok, a zawartość garnka blenderujemy na gładki krem, doprawiamy solą i pieprzem</li>
<li>liście czosnku niedźwiedziego myjemy i drobno siekamy</li>
<li>zdejmujemy garnek z zupą z "ognia", wsypujemy większość pokrojonego czosnku niedźwiedziego, mieszamy</li>
<li>zupę przelewamy do miseczek/talerzy, dekorujemy kilkoma kostkami ziemniaczanymi, kilkoma ziarenkami czerwonego pieprzu (opcjonalnie) i resztą posiekanego czosnku niedźwiedziego, serwujemy</li>
</ol>
<div>
Smacznego :-)</div>
<div>
<br /></div>
<br />
<br />Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-47858132179641992602019-03-31T17:15:00.000+02:002019-03-31T17:21:30.833+02:00Tajskie curry massaman (nazywane też matsaman)<div>
Do styczniowej <a href="http://jakuma-gdy.blogspot.com/2019/02/tajlandia-jak-to-sie-stao-ze-tam.html">podróży do Tajlandii</a> nie zdawałam sobie sprawy z istnienia tego curry, mimo, że w restauracjach serwujących dania kuchni tajskiej zdarza mi się bywać raczej często. To trochę dziwne, że to curry, które jest jednym z tajskich klasyków i figurowało w menu większości knajpek i straganów gastronomicznych serwujących ciepłe dania, w jakich byłam w trakcie tej podróży, w Polsce nie spotkałam się z nim ani raz. Po spróbowaniu tego curry w Tajlandii przestałam chcieć jeść inne - najlepsze, jakie jadłam, zaserwowano mi w plażowej restauracji na wyspie Phi Phi. Była to wersja bez mięsa i taką właśnie wersję odtworzyłam w domowych warunkach.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Jak przystało na tajskie curry, massaman curry (funkcjonuje też czasami pod nazwą matsaman) powstaje na bazie pasty curry z dodatkiem różnych sosów i przypraw, kilku rożnych warzyw i mięsa (występuje też w wersji wegetariańskiej). Co sprawia, że curry matsaman jest takie pyszne? Wyrazisty smak, bogactwo przypraw (kmin rzymski, kolendra w ziarnach i świeża, goździki, kardamon, tajskie papryczki chili, galangal, skórka z limonki, trawa cytrynowa, itd.) i...ziemniaki :-) Kompletując składniki na to danie, sprawdziłam, czy w Polsce można dostać składniki, które w Tajlandii są bardzo popularne, a w Polsce rzadko spotykane: świeży galangal, skórka z limonki kaffir, korzenie świeżej kolendry. Ku mojej uciesze wiele z nich znalazłam w sklepie internetowym <a href="https://sklep.slodkokwasny.com/pl/c/swieze-produkty/76">slodkokwasny.com</a> - udało mi się tam kupić galangal, świeżą trawę cytrynową i tajskie zielone i czerwone papryczki, które wykorzystałam do przygotowania curry matsaman. Oprócz tego kupiłam też wężową zieloną fasolkę i mini zielone bakłażany, które przypominają winogrona, które wykorzystałam do przygotowania zielonego curry. Fajnie, że jest taki sklep i mam nadzieję, że będą kiedyś oferowali świeże limonki kaffir.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Przepis, z którego korzystałam, pochodzi z książki, którą przywiozłam sobie z wyprawy do Tajlandii, pt. "Simple Thai food. classic recipes from the Thai home kitchen" autorstwa Leela Punyaratabandhu. Do przepisu wprowadziłam małe modyfikacje związane z dostępnością (lub niedostępnością) składników w Polsce. Niech Was nie przeraża bardzo długa lista składników - warto!</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<b>Tajskie curry massaman (matsaman)</b></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3Gzu-PNdjteronkO3PxT08L0K0Q5yQEXloVEZC494zbha2icLj8M-XCj2rR0MDBW1ReXl-9LL_AZlH92GbYYRnmmp0VY0F9OuK5CYplHgy3wER2GT56ilFBXPcUCIP2EDU-Hnp-kR8PBo/s1600/IMG_6330.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1565" data-original-width="1600" height="313" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3Gzu-PNdjteronkO3PxT08L0K0Q5yQEXloVEZC494zbha2icLj8M-XCj2rR0MDBW1ReXl-9LL_AZlH92GbYYRnmmp0VY0F9OuK5CYplHgy3wER2GT56ilFBXPcUCIP2EDU-Hnp-kR8PBo/s320/IMG_6330.jpg" width="320" /></a></div>
<div>
<b><br /></b></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u></div>
<div>
<u><br /></u>
<u>Składniki (dla 6 osób)</u></div>
<div>
<br /></div>
<div>
NA PASTĘ</div>
<ul>
<li>1,5 łyżki ziaren kolendry, podprażonych wcześniej na suchej patelni</li>
<li>2 łyżki nasion kminu rzymskiego, podprażonych wcześniej na suchej patelni</li>
<li>4 goździki, podprażone wcześniej na suchej patelni</li>
<li>2 ziarna kardamonu</li>
<li>1 łyżeczka ziaren białego pieprzu (jeśli nie uda Wam się dostać ziaren, dodajcie 1/3 łyżeczki mielonego)</li>
<li>1 świeża czerwona tajska papryczka chili* (do kupienia w supermarketach z bogatą ofertą warzyw, bywają w Kuchniach Świata i w sklepie internetowym <a href="http://www.masala.com.pl/">Masala</a>; w oryginalnym przepisie jest 5 suszonych tajskich długich papryczek chili, namoczonych we wrzątku - po dodaniu 1 świeżej danie było średnio ostre, myślę, że 5 to by było zdecydowanie za dużo dla mnie i moich współbiesiadników)</li>
<li>2 świeże zielone tajskie papryczki* (bo takie miałam ;-) w oryginalnym przepisie jest 6 suszonych papryczek typu "bird's eye", namoczonych we wrzątku, bez nasion)</li>
<li>1 łyżeczka soli</li>
<li>2 łyżki drobno posiekanego świeżego galangala (trundno go dostać w Polsce, można ew. zastąpić świeżym imbirem)</li>
<li>2 łyżki drobno posiekanej świeżej trawy cytrynowej (dostępna w formie mrożonej w dobrze zaopatrzonych sklepach z żywnością egzotyczną, ale można znaleźć również świeżą, np. we <a href="https://www.frisco.pl/pid,12043/n,frisco-fresh-trawa-cytrynowa---peczek/stn,product?gclsrc=aw.ds&gclid=Cj0KCQjwyoHlBRCNARIsAFjKJ6Am6fEZX7XEDqpUHAVa5T_ZtrogVgAKanbNr4dxvI9hKCPDtj4gxCMaAoxCEALw_wcB&gclsrc=aw.ds">Frisco</a>)</li>
<li>2 łyżeczki drobno posiekanej skórki z limonki (obieram limonkę ze skórki za pomocą obieraczki do warzyw, starając się obierać ją cienko; w oryginalnym przepisie jest limonka kaffir, której niestety nie udało mi się znaleźć w Polsce)</li>
<li>2 łyżeczki pasty krewetkowej (do kupienia w sklepach z żywnością egzotyczną)</li>
<li>2 łyżki drobno posiekanych łodyżek świeżej kolendry (dobrze jest kupić kolendrę w pęczku, z solidnymi łodyżkami, bo ta kupiona w doniczce ma niestety zbyt rachityczne łodyżki; kolendrę w pęczkach można kupić np. we Frisco)</li>
<li>10 (małych) posiekanych ząbków czosnku</li>
<li>3-4 posiekane szalotki</li>
</ul>
*jeśli nie uda Wam się kupić tajskich papryczek chili, wykorzystajcie takie, jakie uda Wam się kupić - zaczęłabym od 1 całej papryczki (nietajskie są większe niż tajskie), a jeśli po ugotowaniu danie będzie za mało pikantne, dodałabym więcej drobno posiekanej świeżej papryczki chili<br />
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
NA CURRY</div>
<ul>
<li>pasta curry z podanych powyżej składników</li>
<li>1 łyżka oleju roślinnego</li>
<li>1 puszka pełnotłustego mleczka kokosowego</li>
<li>1 puszka bulionu drobiowego (po wlaniu mleczka do garnka, wykorzystujemy opróżnioną puszkę, żeby odmierzyć bulion) lub 1 puszka wody i 1 kostka bulionowa lub 1 puszka wody i 2 płaskie łyżeczki azjatyckiego bulionu z kurczaka w proszku (do kupienia np. w sklepie <a href="http://slodkokwasny.com/">slodkokwasny.com</a>)</li>
<li>1 laska cynamonu</li>
<li>3 ziarna kardamonu</li>
<li>2 gwiazdki anyżu</li>
<li>2 łyżki stołowe pasty z tamaryndowca (do kupienia w sklepach z żywnością egzotyczną lub dobrze zaopatrzonych supermarketach)</li>
<li>3 łyżki sosu rybnego (nasza nauczycielka z <a href="http://jakuma-gdy.blogspot.com/2019/02/tajlandia-co-zjesc-na-powyspie-krabi.html">kursu gotowania, na którym byliśmy w trakcie podróży do Tajlandii</a>, określała go mianem "Bangkok sauce", nawiązując do - podobno - charakterystycznego zapachu tego miasta; my częściej niż zapach starej ryby czuliśmy w Bangkoku charakterystyczny słodkawy zapach ścieków ;-)</li>
<li>1 czubata łyżka cukru palmowego (do kupienia w sklepach z orientalną żywnością) lub cukru trzcinowego</li>
<li>2 łyżki przecieru pomidorowego (to jest moja własna inicjatywa, inaczej sos ma brzydki, brązowawy kolor)</li>
<li>2 nieduże szalotki</li>
<li>4-5 łyżek prażonych orzeszków ziemnych (mogą być albo uprażone w domu, albo kupne - są takie w puszkach, prażone bez soli i tłuszczu)</li>
<li>3 duże ziemniaki</li>
<li>2 marchewki</li>
<li>2 duże garści groszku cukrowego (w sezonie letnim może to być zielona fasolka szparagowa)</li>
<li>opcjonalnie: 2 piersi kurczaka zagrodowego i/lub kilka kolb młodej kukurydzy</li>
<li>drobno posiekana świeża kolendra (tym razem listki, mogą być oderwane z łodyżek, które wcześniej wykorzystaliśmy do pasty) do posypania</li>
</ul>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJaekYTfsMP_OSmy-NHikB-3U7ZhiJIYMhsnROkx60k7bNkeSE4kwFTCdNWK9yH8AzYyJUQx-a1WLsbAoaj7rgp1-FO70gI21WXoNIhyVbrQMqvS4mxaKxIvi31GiFPmAlQyH2GG-bIyfN/s1600/IMG_6330.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"></a></div>
<div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJaekYTfsMP_OSmy-NHikB-3U7ZhiJIYMhsnROkx60k7bNkeSE4kwFTCdNWK9yH8AzYyJUQx-a1WLsbAoaj7rgp1-FO70gI21WXoNIhyVbrQMqvS4mxaKxIvi31GiFPmAlQyH2GG-bIyfN/s1600/IMG_6330.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><br /></a></div>
<br />
<div>
<u>Przygotowanie</u>:</div>
<ol>
<li>ziarna kolendry, kminu i goździki podprażamy na suchej patelni</li>
<li>normalnie pastę curry przygotowuje się w moździerzu, mozolnie rozcierając składniki kamiennym tłuczkiem, natomiast ja postanowiłam sobie tego oszczędzić i wszystkie składniki pasty wrzuciłam do wysokiego plastikowego naczynia, które należy do akcesoriów dołączonych do ręcznego blendera (i służy pewnie głownie do robienia koktajli), a następnie przy użyciu ręcznego blendera zrobiłam z tych składników gładką pastę - polecam taki sposób, nie tylko osobom równie leniwym, jak ja ;-)</li>
<li>laskę cynamonu, ziarna kardamonu i gwiazdki anyżu prażymy na suchej patelni przez kilka minut, a następnie zdejmujemy z patelni</li>
<li>na dno głębokiej patelni lub rondla (to może być to samo naczynie, w którym wcześniej prażyliśmy przyprawy) wlewamy olej, dodajemy pastę curry i mleczko kokosowe, a następnie gotujemy, do momentu, aż pasta rozpuści się w mleczku</li>
<li>dodajemy bulion (lub wodę i kostkę/bulion w proszku) i doprowadzamy do wrzenia</li>
<li>dorzucamy uprażone przyprawy, pastę z tamaryndowca, sos rybny, cukier palmowy i przecier pomidorowy, mieszamy</li>
<li>ziemniaki i marchew myjemy, obieramy i kroimy (ziemniaki w dużą kostkę, marchew w grubsze plasterki) i wrzucamy do garnka</li>
<li><span style="background-color: transparent; color: black; display: inline; float: none; font-family: "times new roman"; font-size: 16px; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; letter-spacing: normal; text-align: left; text-decoration: none; text-indent: 0px; text-transform: none; white-space: normal; word-spacing: 0px;">szalotki obieramy, kroimy w cienkie piórka i dorzucamy do garnka</span></li>
<li>jeśli dodajecie świeże kolby młodej kukurydzy (ze słoika się nie nadają), trzeba je umyć, pokroić na mniejsze kawałki i dorzucić do garnka</li>
<li>jeśli dodajecie mięso, piersi z kurczaka trzeba umyć, oczyścić i pokroić w niedużą kostkę (mniejszą niż ziemniaki) i dorzucić do garnka</li>
<li>wsypujemy do garnka prażone orzeszki ziemne</li>
<li>gotujemy aż warzywa będą al dente, ew. doprawiamy solą i dodatkową świeżą papryczką chili, jeśli danie jest za mało słone/ostre</li>
<li>groszek cukrowy myjemy, kroimy na pół i dorzucamy do garnka na kilka minut przed zakończeniem gotowania, żeby się zblanszował i zmiękł, ale żeby nie stracił koloru</li>
<li>podajemy od razu po zakończeniu gotowania, posypując po wierzchu świeżą kolendrą</li>
<li>serwujemy jak zupę z dużymi kawałkami warzyw - w głębokich talerzach lub miseczkach</li>
</ol>
Smacznego :-)<br />
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-358215259074827706.post-19002452149557252532019-02-24T21:33:00.000+01:002019-05-05T12:36:17.910+02:00Tajlandia - co zjeść na Półwyspie Krabi?W <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2019/02/tajlandia-jak-to-sie-stao-ze-tam.html" target="_blank">poprzednim poście</a> opowiedziałam Wam, dlaczego wybraliśmy się na wakacje do Tajlandii oraz co zobaczyliśmy. Tym razem chciałabym podzielić się z Wami moimi wrażeniami dotyczącymi tamtejszej oferty gastronomicznej.<br />
<br />
Naszą podróż do Tajlandii rozpoczęliśmy od Bangkoku. Byliśmy tam krótko, zjedliśmy zaledwie kilka posiłków, więc za wiele do powiedzenia na temat kultury kulinarnej tego miejsca nie mam, natomiast chętnie podzielę się wrażeniami z kilku miejsc, w których jedliśmy. Nasz pierwszy posiłek w tym mieście był królewski, bo odbył się w restauracji Blue Elephant, serwującej "królewską kuchnię tajską". Miejsce to należy do międzynarodowej sieci stworzonej przez legendarną tajską szefową kuchni, Nooror Somany Steppe. Restauracja ta mieści się w eleganckiej, wolnostojącej willi, ze starannie urządzonym wnętrzem i "dress code'm" (panów nie wpuszczają w spodenkach odsłaniających kolana), mieszczącej się w dzielnicy biznesowo-hotelowej, bardzo blisko stacji metra Surasek. Poszłam w klasyki, zamawiając szaszłyki z piersi kurczaka z fistaszkowym dressingiem oraz makaron pad thai, które były smaczne, ale...nie rzucały na kolana. Wybranek zamówił przystawkę i danie główne z owoców morza, które były smaczne, ale również nie rzucały na kolana. Większe wrażenie niż same dania zrobił na nas rachunek, ale jako że był to nasz pierwszy wakacyjny wieczór w wielkim mieście, puściliśmy to w niepamięć. Początek urlopu to przecież nie czas na liczenie ;-) Niestety, byliśmy tam wieczorem, a oświetlenie było tak słabe (w zasadzie siedzieliśmy w półmroku), że żadnego nadającego się do pokazania zdjęcia nie udało się nam zrobić.<br />
<br />
Drugiego dnia pobytu zjedliśmy lunch w zoo i ze wszystkich posiłków spożytych w Tajlandii o tym chyba najbardziej chcielibyśmy zapomnieć. Po powrocie z zoo "odreagowaliśmy" gastronomicznie, udając się na kolację do małej knajpki Tealicious Cafe, serwującej dania kuchni tajskiej. Próbowaliśmy słynnej sałatki z papai (papaya salad), która w tym miejscu jest serwowana w kilku odmianach (co nie jest wyjątkowe - różne kombinacje na temat tej sałatki można znaleźć w wielu miejscach), zielonego curry i deseru z ryżu ugotowanego "na lepko" z mlekiem kokosowym i cukrem, serwowanym ze świeżym mango (mango sticky rice). Papaya salad składa się z zielonego owocu papai pokrojonego w cienkie paski (jest specjalna technika krojenia tego owocu), pomidorów, zielonej fasolki przypominającej szparagową, pokrojonej w cienkie paseczki marchewki, suszonych krewetek (których ja nie jestem w stanie jeść, bo przypominają mi karmę dla żółwi czerwonolicych, które kiedyś mieszkały w akwarium w moim i mojej siostry pokoju), czerwonej papryczki chili, orzeszków ziemnych i dressingu na bazie azjatyckich sosów. Bardzo mi smakowała (z wyjątkiem rzeczonych krewetek). Była orzeźwiająca, a jej pikantność (którą można regulować - obsługa zwykle pyta, jak ostrą podać sałatkę, "little spicy" jest dla mnie ok, cokolwiek ponad to - niestety nie) nie przeszkadzała mi, mimo wysokiej temperatury wokół.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyc-d8B9Vv5Br9JqdqmuACXem6yrKSNo7rx4GWxQ3Lrc6HXxSxGzDMFqSZQVN_cDbX8nq170jfV0oHogPGzOL7QiRpXUHOuymp64vVyDa_58hPTmKeFdYlOG4ImvWPz5M6lbsElFG4JK45/s1600/IMG_4984.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1201" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyc-d8B9Vv5Br9JqdqmuACXem6yrKSNo7rx4GWxQ3Lrc6HXxSxGzDMFqSZQVN_cDbX8nq170jfV0oHogPGzOL7QiRpXUHOuymp64vVyDa_58hPTmKeFdYlOG4ImvWPz5M6lbsElFG4JK45/s320/IMG_4984.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJ-g7mDtynTpnQ-_lrdIOqtCTfoNUtz8aFwG1NacsgZVxuOp9nBV5m3wWfI8hrjbAXMgmXgx5HiHC1jNSXPtphAx5l_wiXbRdLWDqGeKmOUrVA-7CPRISXLEsPQsAX-1sLDejYAFZbSN-x/s1600/IMG_4987.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1201" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJ-g7mDtynTpnQ-_lrdIOqtCTfoNUtz8aFwG1NacsgZVxuOp9nBV5m3wWfI8hrjbAXMgmXgx5HiHC1jNSXPtphAx5l_wiXbRdLWDqGeKmOUrVA-7CPRISXLEsPQsAX-1sLDejYAFZbSN-x/s320/IMG_4987.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Z Bangkoku pojechaliśmy na Półwysep Krabi, gdzie kilka dni spędziliśmy w miejscowości Ao Nang. Na miejsce dotarliśmy wieczorem, już po zmroku, zostawiliśmy bagaże w hotelu i poszliśmy "w miasto", w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Trafiliśmy na mały nocny market (mały, bo w Ao Nang jest też duży nocny market, z bramą z odpowiednim neonem i dużą powierzchnią), gdzie rozpoczęliśmy eksplorowanie ulicznej kuchni. Raczej ostrożnie (smażone) rozpoczęłam przygodę z tajskim ulicznym jedzeniem, wybierając w pad thai'a, który był ok.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrm9Fn_vrVU9_24lKF2_MtzcXOZcQvM5duQ84cdKE3h_HMJ1OIEYbstEy2mINARtkCwIFDdPMfdAM7pXfCvPLR-jl5zvD7gFzSkcA0sLsJsgVNpOk0PNwMt9UpbQuSnvQt69zeeqSyhZTp/s1600/IMG_5166.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrm9Fn_vrVU9_24lKF2_MtzcXOZcQvM5duQ84cdKE3h_HMJ1OIEYbstEy2mINARtkCwIFDdPMfdAM7pXfCvPLR-jl5zvD7gFzSkcA0sLsJsgVNpOk0PNwMt9UpbQuSnvQt69zeeqSyhZTp/s320/IMG_5166.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Próbowałam w Google Maps zlokalizować ten mały nocny market, ale niestety zdjęcia wykorzystywane w street view są sprzed kilku lat i na miejscu tego małego marketu, na którym byliśmy, pokazuje coś w stylu klepiska. Aby znaleźć to miejsce, trzeba z centrum Ao Nang iść główną drogą wzdłuż plaży i w pewnym momencie zobaczycie po prawej stronie kilka straganów, znajdujących się między sporym budynkiem oznaczonym jako Tourist Information a sporym supermarketem (regały z alkoholem są w oknach i jest ich dużo, to może być znak rozpoznawczy). Tam też pierwszy raz próbowałam lodów z wody z młodego kokosa, serwowanych w miseczce zrobionej z połówki kokosa i z "zeskrobanym" ze ścianek miękkim miąższem kokosowym (ma konsystencję galaretki), które bardzo mi posmakowały. Lepsze lody kokosowe były jednak na dużym nocnym markecie, w znajdującym się jakieś 20 min jazdy samochodem od Ao Nang Krabi Town, na który wybraliśmy się którejś soboty. Market w Krabi Town jest naprawdę duży, warto się tam wybrać, bo oferta ulicznych dań jest znacznie szersza niż w Ao Nang, a jednocześnie można tam zaopatrzyć się również w pamiątki.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgeOFfY07auL8-7EKUTBXXr1Qp7l-LujOyZCIyovkzEjnIRPLZB-VeqHVp95YcQvV4OebJUyvbyPjxZ3pE2mWuYxHjEw1PmzbCUpGmDHqlPtk3CLqkfIjk6-mOfZd8jwLZxAL-7G2cDHh9W/s1600/IMG_0796.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgeOFfY07auL8-7EKUTBXXr1Qp7l-LujOyZCIyovkzEjnIRPLZB-VeqHVp95YcQvV4OebJUyvbyPjxZ3pE2mWuYxHjEw1PmzbCUpGmDHqlPtk3CLqkfIjk6-mOfZd8jwLZxAL-7G2cDHh9W/s320/IMG_0796.jpg" width="240" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKYaUtHxtPoeJyD4ZBuD3gPtfoOwBeW2ILDDdYbyjo2Xtx3KwoqlXJ7gaLZhKT9N_BDU-FPvWiSOn8eqYPYU-Z6QHqX0RRprsLSqNa32Qn69p43cCFKHV_By9JeDcWomtuQMzqvQ-d8n03/s1600/IMG_0805.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhKYaUtHxtPoeJyD4ZBuD3gPtfoOwBeW2ILDDdYbyjo2Xtx3KwoqlXJ7gaLZhKT9N_BDU-FPvWiSOn8eqYPYU-Z6QHqX0RRprsLSqNa32Qn69p43cCFKHV_By9JeDcWomtuQMzqvQ-d8n03/s320/IMG_0805.JPG" width="240" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTh5-2CbWHrT-Bzg2RsLEtb09lM8vPapCcLH_k7z0uMlIOHmimRK9FMZxi5283M5W4voqj3o5OBvXbmrqLOkG_hkacVaksw3SHCJxDyM7O2CbBBKwsGJoEV8QRbXqXUDIzrKIS9TVUWWzF/s1600/IMG_0809.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTh5-2CbWHrT-Bzg2RsLEtb09lM8vPapCcLH_k7z0uMlIOHmimRK9FMZxi5283M5W4voqj3o5OBvXbmrqLOkG_hkacVaksw3SHCJxDyM7O2CbBBKwsGJoEV8QRbXqXUDIzrKIS9TVUWWzF/s320/IMG_0809.JPEG" width="240" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0k11rryQ1WlLC6HaxCkNVu265tYNYYjGsnR_T9aq50J_ChrZ1wFDBKQXHem-UOaG1F-NthhsRBiXUJUoXHLZWqxWNllp8XirykomlsBzv_Gkpvu7KSt1HpqtPgIBHTFBKGvdbJsNlvixF/s1600/IMG_0815.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="640" data-original-width="480" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0k11rryQ1WlLC6HaxCkNVu265tYNYYjGsnR_T9aq50J_ChrZ1wFDBKQXHem-UOaG1F-NthhsRBiXUJUoXHLZWqxWNllp8XirykomlsBzv_Gkpvu7KSt1HpqtPgIBHTFBKGvdbJsNlvixF/s320/IMG_0815.JPG" width="240" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmjt-CQHlvXIj06S6-jVAZctSodgwIXPA2WmjmCYHneJYGcPszA0s3YV6UPKfJSOtzBfqf5VdxlHGs5xdtaSNTR4akaI81_8zxFvm16pNEb2mrJZGfXncoDWKW3cvb6L16jS3g40WfvpPC/s1600/IMG_0814.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjmjt-CQHlvXIj06S6-jVAZctSodgwIXPA2WmjmCYHneJYGcPszA0s3YV6UPKfJSOtzBfqf5VdxlHGs5xdtaSNTR4akaI81_8zxFvm16pNEb2mrJZGfXncoDWKW3cvb6L16jS3g40WfvpPC/s320/IMG_0814.JPEG" width="240" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWl9zqRVi4o_xtUmRaWuqUxPYmDa0Vxa6W2nHJltYIO8bbFVO26UpLifqdaCw2aDzfKh2tAxbzX-a_U6_0MkV3g0x9uc9IWJSFRiYWOhzWKPp8BgJ6n1TdK1pRQCbM9s30IZ2gsTtvaQqo/s1600/IMG_0817.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWl9zqRVi4o_xtUmRaWuqUxPYmDa0Vxa6W2nHJltYIO8bbFVO26UpLifqdaCw2aDzfKh2tAxbzX-a_U6_0MkV3g0x9uc9IWJSFRiYWOhzWKPp8BgJ6n1TdK1pRQCbM9s30IZ2gsTtvaQqo/s320/IMG_0817.JPEG" width="240" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Do najpopularniejszych dań serwowanych na nocnych marketach, na których miałam okazję być w Tajlandii, należą różnego rodzaju szaszłyki. Najlepsze moim i Wybranka zdaniem były albo te z piersi kurczaka, albo z wieprzowiny. Było sporo propozycji z parówkami (wygląda na to, że Tajowie kochają parówki jeszcze bardziej, niż Polacy ;-) Słabo (zdaniem Wybranka, bo ja za owocami morza ogólnie nie przepadam) wypadały kalmary i krewetki. Ciekawe były tajskie "kiełbaski" w kształcie kulek, z wieprzowiny wymieszanej z ryżem. Sporo było też stoisk z różnego rodzaju curry, smażonymi makaronami, przekąskami smażonymi w głębokim tłuszczu czy rybami z grilla. Wśród słodkich przysmaków dominowały wspominane już lody kokosowe i tajskie naleśniki oraz świeże owoce, obrane i pokrojone, sprzedawane w plastikowych kubkach. A propos plastiku - miałam wrażenie, że Tajowie za śmiecenie obwiniają turystów, tymczasem oni sami zużywają bardzo dużo plastiku. Każda najmniejsza przekąska kupowana na nocnym markecie jest pakowana w jakiś plastik - curry i szaszłyki w woreczki, makarony w plastikowe miski, a wszystko to jest podawane z plastikowymi sztućcami. Wszystkie napoje również są serwowane w plastiku - oprócz kubka z przykrywką i słomką często pakuje się je też w specjalną torebeczkę (nie widziałam takich w Europie), która umożliwia niesienie napoju w reklamówce, a nie w dłoni. Pomyślałam, że nawet jeśli turyści przestaną śmiecić i jeśli cała Europa ogólnie przestanie generować duże ilości plastikowych odpadów, jeśli Azja nie zmieni swoich nawyków, wysiłki ludzi z innych stron świata nie przełożą się na jakąś większą poprawę stanu mórz, bo więcej plastikowych śmieci i tak produkuje Azja...<br />
<br />
Wracając do Ao Nang, muszę przyznać, że oferta gastronomiczna tego miejsca jest bardzo bogata. Naturalnie jest tam dużo miejsc, w których można zjeść dania kuchni tajskiej. Naszym zdaniem najlepsze jest Krua Ao Nang Cuisine, ze stolikami z widokiem na plażę i żywym kogutem, który pieje co chwilę. Byliśmy tam kilka razy, udało nam się zająć stolik przy balustradzie, więc mieliśmy fajne widoki. Mają smaczne różne rodzaje curry (np. z kurczakiem i kawałkami mango), dobre szaszłyki satay i sałatkę z papai. Odkryciem była dla mnie "tajska sałatka ziołowa", która w zasadzie powinna nazywać się "tajską sałatką z nerkowców". Składała się z dużej ilości usmażonych nerkowców z dodatkiem trawy cytrynowej, tajskiej szalotki, tajskiej bazylii i chili. Smaczna, ale też bardzo sycąca ze względu na dużą ilość orzechów (spokojnie 2 garści), a więc na przystawkę dla jednej osoby średnio się nadaje. Wybranek testował różnego rodzaju dania z owoców morza, w tym z popularnych na Półwyspie Krabi krabów, ale nie wypowiadał się zbyt pochlebnie o daniach z kalmarów (jego zdaniem kalmary były zbyt długo poddawane obróbce cieplnej i przez to były gumowate) i krewetek (tu z kolei problemem było to, że były serwowane w formie nieoczyszczonej, co oznaczało, że gdy były podane w formie curry, trzeba było grzebać w daniu, żeby je oczyścić, tak z pancerzyka, jak z wnętrzności...).<br />
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgB0G_vWPz74cwB9UzbM6PzhpSqFhRPxmgnt0XGznbY7uMR23mmE0H0Gb_sz5idiutao6hvSuQtCwCOHLjj0bSUGG6Lccb_rOX-TcE0r5fpHGWcULjR_hGeXEeRXSPBV8B3WjJmKzJF1s8J/s1600/IMG_0713.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgB0G_vWPz74cwB9UzbM6PzhpSqFhRPxmgnt0XGznbY7uMR23mmE0H0Gb_sz5idiutao6hvSuQtCwCOHLjj0bSUGG6Lccb_rOX-TcE0r5fpHGWcULjR_hGeXEeRXSPBV8B3WjJmKzJF1s8J/s320/IMG_0713.JPG" width="240" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<br />
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqDzRjN5HxsEJ97mzfgkYF63WFAocwOzsNihZ2GJ_W2GR8ltMUjsF1meoeOVfxxfqvNiuXfYzXFV1Ge34eXIdEchHJ0QVU7Ub8oOsKxOQfE9BS7bI-Smsy2CNr40u5sN965tKyJ4KxrneR/s1600/IMG_0710.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqDzRjN5HxsEJ97mzfgkYF63WFAocwOzsNihZ2GJ_W2GR8ltMUjsF1meoeOVfxxfqvNiuXfYzXFV1Ge34eXIdEchHJ0QVU7Ub8oOsKxOQfE9BS7bI-Smsy2CNr40u5sN965tKyJ4KxrneR/s320/IMG_0710.JPEG" width="240" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHgu637uHc1yD8qxgKBmcSr_2_hLk56d4Z7brKswdp-PGoDC_zNj_9P6BJKIpqNtUY4F2hSugJ4ZH3SzyHg4Bly5rlrDfAK1vOkkcaugIL3PmolNvG5it2RsrD-YZQ4nH6tBuuKHt5PSB3/s1600/IMG_5276.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHgu637uHc1yD8qxgKBmcSr_2_hLk56d4Z7brKswdp-PGoDC_zNj_9P6BJKIpqNtUY4F2hSugJ4ZH3SzyHg4Bly5rlrDfAK1vOkkcaugIL3PmolNvG5it2RsrD-YZQ4nH6tBuuKHt5PSB3/s320/IMG_5276.JPG" width="240" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br />
W Ao Nang było także sporo knajp serwujących dania hinduskie (byliśmy w Bawarchi Delight, gdzie jadłam najlepszy chlebek naan z czosnkiem w życiu i bardzo dobre aloo ghobi) lub dania kuchni międzynarodowej. Sporo było miejsc serwujących pizzę, np. z sieci The Pizza Company, gdzie można było zjeść...różową pizzę, kształtem przypominającą kwiat. </div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhz9qHSueV1p-EmkA-rucs-p-el38fxrjXVBEONw9hncfo4wgrEkhVoxgU7hWS50DKhqDHFqzMZ4hLD_8_WI3HqGLCl8LaT-wP5-WidL4JgegGe46M9-5d__hH5vwCHLJjWbZb73W-YxYaY/s1600/IMG_5206.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhz9qHSueV1p-EmkA-rucs-p-el38fxrjXVBEONw9hncfo4wgrEkhVoxgU7hWS50DKhqDHFqzMZ4hLD_8_WI3HqGLCl8LaT-wP5-WidL4JgegGe46M9-5d__hH5vwCHLJjWbZb73W-YxYaY/s320/IMG_5206.JPG" width="320" /></a></div>
<div>
<br /></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Oczywiście nie mogłam jej nie zamówić. Była z wieprzowiną i słodkim sosem. Nie była dobra. Wybranek zamówił jakąś mniej "kreatywną" i nie narzekał. Ta różowa pizza to była specjalna edycja na Chiński Nowy Rok (w tym roku wypadł 5 lutego), nazywała się "Chinese Fusion Pizza". Jak zapytałam wujka Google'a, dowiedziałam się, że określenie "Chinese Fusion" jest interpretowane jako "dużo różnych przypadkowych dodatków, bez jakiejś spójnej koncepcji". To by się nawet zgadzało.<br />
<br />
Pod względem doświadczeń kulinarnych najbardziej podobała mi się lekcja gotowania. W Ao Nang i Krabi Town jest wiele miejsc, gdzie można się na taką lekcję zapisać, my zdecydowaliśmy się na Smart Cook Krabi. Z naszego hotelu busem zostaliśmy zabrani do miejscowości znajdującej się między Ao Nang a Krabi Town (nie mam pojęcia, jak się nazywała). Najpierw pojechaliśmy na zadaszony targ spożywczy, gdzie nasz przewodnik - niestety bardzo zdawkowo - opowiedział nam trochę o tajskich produktach, m.in. o mini bakłażanach (fioletowych, wyglądających jak miniaturki tych, które znamy w Europie, oraz zielonych, które bardziej przypominają winogrona), świeżym zielonym pieprzu, trawie cytrynowej, żółtym i zielonym mango, itd. Szkoda, że to było zrobione w biegu, bo wyprawa na targ w towarzystwie znającego się na lokalnych produktach i umiejącego o nich opowiadać przewodnika, to bardzo fajne doświadczenie, o czym mogliśmy przekonać się w trakcie <a href="https://jakuma-gdy.blogspot.com/2016/09/smaki-izraela.html" target="_blank">wyprawy do Izraela</a>.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCItrcVSJuiwPvwxPpLYDP4r__UfWFerLuybTUG5BgPdWfJxtt4VtQ3qSPCvHKzhabgaAMaaGNVgcd0PMf3jgbaE2bKPLTWRoMD5j-rhe6ANSiPjhUzPkMiS0MeLs4nT4QeNspaY1J-8Lw/s1600/IMG_0736.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiCItrcVSJuiwPvwxPpLYDP4r__UfWFerLuybTUG5BgPdWfJxtt4VtQ3qSPCvHKzhabgaAMaaGNVgcd0PMf3jgbaE2bKPLTWRoMD5j-rhe6ANSiPjhUzPkMiS0MeLs4nT4QeNspaY1J-8Lw/s320/IMG_0736.JPEG" width="240" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhnt4RE41zYqFzfwkGWQD7UnJ5sNAGgSQC48Ge02rXA18I0vgoPhaUayE5UMxZMmAf3qgf_GjIXzT165deY_w8Ov3A5H6v2W9c0U86K6bnwLn9RB37NTh3IaA__BKEDop-3ClMxTeH4f3Pc/s1600/IMG_0733.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1181" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhnt4RE41zYqFzfwkGWQD7UnJ5sNAGgSQC48Ge02rXA18I0vgoPhaUayE5UMxZMmAf3qgf_GjIXzT165deY_w8Ov3A5H6v2W9c0U86K6bnwLn9RB37NTh3IaA__BKEDop-3ClMxTeH4f3Pc/s320/IMG_0733.JPEG" width="236" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjyU2YpLr4wdKbD1UjdDCe4uHZ9_jhXGUJxX8UxZwqUWQi0h4xEJPNPqRPJAq10rZlaLWRNxojBogGYHuerPTNKJ_r_NQfB3PhEq70evU4biPIhg5ULjr3F8BKjMWdzDeS6vMgMHuAiegDw/s1600/IMG_0742.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjyU2YpLr4wdKbD1UjdDCe4uHZ9_jhXGUJxX8UxZwqUWQi0h4xEJPNPqRPJAq10rZlaLWRNxojBogGYHuerPTNKJ_r_NQfB3PhEq70evU4biPIhg5ULjr3F8BKjMWdzDeS6vMgMHuAiegDw/s320/IMG_0742.JPEG" width="240" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizNxEGDMkjcpblIOoREZCM0uh9JJf1Uj3-T5JYLpNHFN7JFW2fNB3QDsdymFPpaSr2zd5RyjFx1G6dKSlHpMZtxSQHz2r5MvsUTBsvemItTELrbLkZDhIXV0fSJxOfvWqGu65Tyyi-Mvpp/s1600/IMG_0749.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEizNxEGDMkjcpblIOoREZCM0uh9JJf1Uj3-T5JYLpNHFN7JFW2fNB3QDsdymFPpaSr2zd5RyjFx1G6dKSlHpMZtxSQHz2r5MvsUTBsvemItTELrbLkZDhIXV0fSJxOfvWqGu65Tyyi-Mvpp/s320/IMG_0749.JPEG" width="240" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEioYpGSh-8MzqOWrhhnS8m5xDib8Q6aPkTc4ebCL7a4mqp2UerYKOWocCTkMbg1vVs69bw_H4mp9PMibu3ODrzzjHvUG3zBSghOEOxrmQzFFDl1wk4rGRMbEDH_5vy0kF_sBu7zhU58WfP5/s1600/IMG_0757.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEioYpGSh-8MzqOWrhhnS8m5xDib8Q6aPkTc4ebCL7a4mqp2UerYKOWocCTkMbg1vVs69bw_H4mp9PMibu3ODrzzjHvUG3zBSghOEOxrmQzFFDl1wk4rGRMbEDH_5vy0kF_sBu7zhU58WfP5/s320/IMG_0757.JPEG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Z targu pojechaliśmy do wiejskiej osady, gdzie w zadaszonej, ale nadal otwartej kuchni na podwórzu jednego z domów przez kilka godzin gotowaliśmy i pałaszowaliśmy tajskie dania. Nasza nauczycielka przekazała nam szereg prostych i przydatnych wskazówek, po lekcji, na maila, dostaliśmy wszystkie przepisy. Jedzenie, które ugotowaliśmy pod jej czujnym okiem, było najlepszym tajskim jedzeniem, jakie jadłam w trakcie całego pobytu w Tajlandii. Mogliśmy wybrać z listy kilkunastu dań, co chcemy ugotować: ja zrobiłam sałatkę z papai, pad thai, zupę z mleka kokosowego z kurczakiem, świeże sajgonki (spring rolls), zieloną pastę curry i zielone danie curry z kurczakiem oraz lepki ryż z mango. Wybranek robił inną zupę i inne curry, a na deser wybrał banana gotowanego w mleku kokosowym. Serdecznie Wam polecam korzystanie z lekcji gotowania w trakcie bliższych i dalszych podróży, to bardzo fajne doświadczenie, nie tylko dla osób, które pasjonują się gotowaniem, ale dla każdego, kto choć od czasu do czasu gotuje. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiFZGInoRSAiRaEqpHEMAoHxN5VzYUts-OHux2YVAdcA2MtH6XEZApiQgCMOf2IxcQrP5YHiglAPrRh2e6i7ZklD0qa-rQsAGWVtI4ZEPDztZ77vWJcT8n07o-LiceW3s7Lu8Y4efRkIyv9/s1600/IMG_0765.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="474" data-original-width="640" height="237" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiFZGInoRSAiRaEqpHEMAoHxN5VzYUts-OHux2YVAdcA2MtH6XEZApiQgCMOf2IxcQrP5YHiglAPrRh2e6i7ZklD0qa-rQsAGWVtI4ZEPDztZ77vWJcT8n07o-LiceW3s7Lu8Y4efRkIyv9/s320/IMG_0765.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjx-ImuI40YCVc1uPBXa4HDDArW-8ygD1KefZ9_Jy5VoeAe5QHCFVsbDSpV_DSYhw4SUIKWZSLmraGj4vTHoOhyphenhyphensNzCms5LyThtx8J-NXgJMPWsA_dh-1QsY0e2MdlK9HO67_jBKWpW6OcU/s1600/IMG_0769.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjx-ImuI40YCVc1uPBXa4HDDArW-8ygD1KefZ9_Jy5VoeAe5QHCFVsbDSpV_DSYhw4SUIKWZSLmraGj4vTHoOhyphenhyphensNzCms5LyThtx8J-NXgJMPWsA_dh-1QsY0e2MdlK9HO67_jBKWpW6OcU/s320/IMG_0769.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiASSCig9BfutCeXkqjxOpUuvKPWUbaLnymIR7lZZgJ8Nl8nAZ4IBBMDk31BrMa5JgCihJHv4989MxE1OxcxPQfoHuzY1UUtLrDQXmlpChZ6eLbRcJ7x1Cu_bNuBSFEMCNjoC17h0RkR6p4/s1600/IMG_0761.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiASSCig9BfutCeXkqjxOpUuvKPWUbaLnymIR7lZZgJ8Nl8nAZ4IBBMDk31BrMa5JgCihJHv4989MxE1OxcxPQfoHuzY1UUtLrDQXmlpChZ6eLbRcJ7x1Cu_bNuBSFEMCNjoC17h0RkR6p4/s320/IMG_0761.JPEG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6qmBANYNdi8nUKDg5sX0GYFmVgPW0yUvC0UJtAji3VTgGhyphenhyphenhsXxgEd8fRidHvCTUjIos95BZIOrSmS3NJkp-aZ0SeYilJudy_MW51nhtTDZ8-oqzFHomS6Oqrt7cQ8aoog_YlH2ksRbt1/s1600/IMG_0779.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6qmBANYNdi8nUKDg5sX0GYFmVgPW0yUvC0UJtAji3VTgGhyphenhyphenhsXxgEd8fRidHvCTUjIos95BZIOrSmS3NJkp-aZ0SeYilJudy_MW51nhtTDZ8-oqzFHomS6Oqrt7cQ8aoog_YlH2ksRbt1/s320/IMG_0779.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0ZNYFTdNTbd4TYloOMJ7SB90QfkF0xGJQySyuC4a_5-UFK2k334KNiCNhcvqHZF7D9Y4eQBOTaLe5rpSKUviJnyrkgMTVgxZ3pHNl-vcUAK7aRHzmnI-txNJeHL6JdPOmPOIkw9gFZiEK/s1600/IMG_0788.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0ZNYFTdNTbd4TYloOMJ7SB90QfkF0xGJQySyuC4a_5-UFK2k334KNiCNhcvqHZF7D9Y4eQBOTaLe5rpSKUviJnyrkgMTVgxZ3pHNl-vcUAK7aRHzmnI-txNJeHL6JdPOmPOIkw9gFZiEK/s320/IMG_0788.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjseKMH_gpxeT-95rlt5mZdKNlO-RBX2RdmwM3KKYyKHpLi-IprZlA6GOsqKkcEgLIc5VUPv3odXEErFhotpApHuj45tgtav2464-GXoDNNo0bo_zWYNBQnhrnuYPYsW-x_4pNkTUayNjlT/s1600/IMG_0782.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="469" data-original-width="640" height="234" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjseKMH_gpxeT-95rlt5mZdKNlO-RBX2RdmwM3KKYyKHpLi-IprZlA6GOsqKkcEgLIc5VUPv3odXEErFhotpApHuj45tgtav2464-GXoDNNo0bo_zWYNBQnhrnuYPYsW-x_4pNkTUayNjlT/s320/IMG_0782.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjajTVlov4BBsmet7ID6bW9hSrPjQkw_lh297ZrabycyBc7SrDkQiE4p8BN253QJeN3JXWsD8S0w55BfP1OAAEFj1ZQ_HAOrZO3CCdjOojsRawgIzSScQH3ZsbqAVx3VnsZCyloA4QNdJI/s1600/IMG_0789.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="480" data-original-width="640" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjajTVlov4BBsmet7ID6bW9hSrPjQkw_lh297ZrabycyBc7SrDkQiE4p8BN253QJeN3JXWsD8S0w55BfP1OAAEFj1ZQ_HAOrZO3CCdjOojsRawgIzSScQH3ZsbqAVx3VnsZCyloA4QNdJI/s320/IMG_0789.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Po kilku dniach spędzonych w Aon Nang przemieściliśmy się na Railay Beach, gdzie zatrzymaliśmy się w resorcie zlokalizowanym na zachodniej części plaży i kontynuowaliśmy przygodę z tajską kuchnią. Trafiliśmy m.in. do Railay Family Restaurant, która znajduje się przy głównej alejce restauracyjno-handlowej na tej plaży. Można tam zjeść całkiem smaczne tajskie jedzenie w luźnej atmosferze, a przy grillu stoi człowiek, który wygląda jak młodsza wersja balijskiego szamana Ketuta z filmu "Jedz, módl się, kochaj" :-) Jeśli poczujecie przesyt kuchnią tajską, możecie wpaść do miejsca, które nazywa się Railay Thai Cuisine, gdzie serwują pizzę z pieca opalanego drewnem, przygotowywana przez tajskiego pizzero w sile wieku. Fajny jest Tew Lay Bar, ale raczej ze względu na lokalizację (na końcu ścieżki biegnącej wzdłuż wybrzeża we wschodniej części Railay Beach), bo jedzenie wybitne nie jest (wydaje mi się, że za każdym razem, gdy ktoś coś zamówi, obsługa wsiada na skuter i jedzie do najbliższej pełnoprawnej restauracji, najwyraźniej tego samego właściciela, i przywozi stamtąd jedzenie, ale mogę się mylić ;-) Popularny jest The Last Bar, gdzie my akurat nie jedliśmy, ale poszliśmy tam obejrzeć walkę muai thai.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhm4EEKq0YcFsB2Y55-rupiR2m3Z-zH2B8e4gwt4VflenB363acErg6HQx0bYJXpTghyZGIXbKVgZCTN7l8gtyDKNTsTsBf4K-vZk4-_RHDZFpTYaltE85BolMXWOqr03yzfXlhn0lnp0SC/s1600/IMG_5591.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhm4EEKq0YcFsB2Y55-rupiR2m3Z-zH2B8e4gwt4VflenB363acErg6HQx0bYJXpTghyZGIXbKVgZCTN7l8gtyDKNTsTsBf4K-vZk4-_RHDZFpTYaltE85BolMXWOqr03yzfXlhn0lnp0SC/s320/IMG_5591.jpg" width="240" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Poza knajpami eksplorowaliśmy też ofertę okolicznych sklepików. Zrobiliśmy sobie np. degustację tajskich chipsów i chrupek - wybór jest naprawdę imponujący - od klasycznych solonych, przez krewetkowe, o smaku wieprzowiny w sosie barbecue i kurczaka w sosie słodko-pikantnym, po zestawy chrupek zrobionych z różnego rodzaju ziemniaków (zwykłych, słodkich, taro i fioletowych). Raj dla entuzjastów chipsów :-) Jedliśmy też sporo świeżych owoców, ja głównie żółte mango, bo bardzo je lubię, ale próbowaliśmy też zielonego mango z płatkami chili, całkiem przyjemne.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEio27bD4i2i1xYw91qUmtEwQa8nBdZpdZYWotFGl8dHa2JKse_yElItF3mee2ofZ7eP640vGQ9YoYMCxBCYygEkB0lI3j1d4OkDIlGaO-N-h-ip0TLzmDsxb4sPLw2IdUo0hBiBOijqy7cW/s1600/IMG_0902.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEio27bD4i2i1xYw91qUmtEwQa8nBdZpdZYWotFGl8dHa2JKse_yElItF3mee2ofZ7eP640vGQ9YoYMCxBCYygEkB0lI3j1d4OkDIlGaO-N-h-ip0TLzmDsxb4sPLw2IdUo0hBiBOijqy7cW/s320/IMG_0902.JPEG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiesUSYIhJmVCkfVPGi_3TcjL4UzQkw4W1nfWmJ6064Dhbf5Caef_yj4LhC-g-JIogGEVN4WDVkULvQHTk-TvoGWu5YEZ4fSjbnjOcMvCuFF3fk42cWn1I_Fe2JBtW5wG-639dRShVzIdCa/s1600/IMG_0911.JPEG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1199" data-original-width="1600" height="239" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiesUSYIhJmVCkfVPGi_3TcjL4UzQkw4W1nfWmJ6064Dhbf5Caef_yj4LhC-g-JIogGEVN4WDVkULvQHTk-TvoGWu5YEZ4fSjbnjOcMvCuFF3fk42cWn1I_Fe2JBtW5wG-639dRShVzIdCa/s320/IMG_0911.JPEG" width="320" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
Jedynym (poza niezbyt higienicznymi warunkami przygotowywania posiłków, które na szczęście nie spowodowały u nas żadnych rewelacji żołądkowych) negatywnym aspektem kulinarnym naszego pobytu w Tajlandii były... ceny wina. Schłodzone białe wino to alkohol, po który najchętniej sięgamy w trakcie wakacji. Tymczasem w Tajlandii za bardzo podrzędne białe wino trzeba zapłacić min. równowartość 50 zł. To nie jest kraj dla entuzjastów wina.<br />
<br />
Pod względem kulinarnym, wyprawa na Półwysep Krabi była bardzo udana. Utwierdziłam się w przekonaniu, że bardzo lubię kuchnię tajską, poznałam nowe dania (jak np. wegetariańska wersja curry massaman, z ziemniakami, które stało się moim ulubionym curry, czy wspomniana "tajska sałatka ziołowa"), spróbowałam różnych wersji znanych mi wcześniej dań, nauczyłam się gotować kilka z nich. Z Tajlandii przywiozłam sobie dwie książki kucharskie w języku angielskim, z których przepisy będę wypróbowywała, jak tylko znowu będę miała ochotę na tajskie jedzenie po 2,5 tygodniach spędzonych na Krabi ;-)Jak u Ma-gdyhttp://www.blogger.com/profile/03290127629975072841noreply@blogger.com1