Moja przygoda z gotowaniem zaczęła się...w Dzień Matki. Miałam wtedy chyba 12 lat, wróciłam wcześniej ze szkoły i postanowiłam zrobić obiad z okazji tego święta jako niespodziankę dla mamy. W związku z tym, że w owym czasie miałam niewielkie pojęcie o gotowaniu, a jednocześnie był to okres intensywnej promocji fixów wszelakiej maści, uległam zabiegom marketingowym jednego z producentów sosów w proszku, nabywając fix do spaghetti po sycylijsku (chyba). Kupiłam też 2 kostki mrożonego mięsa mielonego (sic! ;) w pobliskim spożywczaku, suszoną bazylię, oregano i zioła prowansalskie (tak często dodawane do dań kuchni włoskiej ;), cebulę, czosnek i...paprykę (równie często obecną w sosie do spaghetti jak zioła prowansalskie ;). No i oczywiście makaron, który zapewne rozgotowałam ;) Pomijając jakość składników, wyszło całkiem nieźle (z tego, co pamiętam), a najważniejsze, że mama była mile zaskoczona...i że to zjadła, podobnie jak reszta rodziny. A ja miałam satysfakcję i w zasadzie od tamtej pory zaczęłam coraz częściej coś pichcić. I tak już zostało, z tym, że w międzyczasie podziękowałam za współpracę fixom i innym tego typu miksturom.
15 lat później w Dzień Matki też był makaron. Ale nie ja go zrobiłam i nie dla mamy. No i nie było to spaghetti po sycylijsku. Zmęczona po pracy i wizycie w H&M (na którą wychodząc z pracy poczułam nieodpartą ochotę), wróciłam do domu, zastając w nim mojego Wybranka przy kuchni, gotującego jedno z naszych ulubionych dań - farfalle z boczkiem, groszkiem i szałwią, według przepisu Gordona Ramsaya. Przepis można znaleźć w książce "Szef kuchni po godzinach", wydanej nakładem wydawnictwa MUZA SA lub w internecie, np. tu. Danie jest proste, a jego przygotowanie zajmuje w zasadzie tyle czasu, ile trwa ugotowanie makaronu. Polecam, szczególnie ze względu na dodatek szałwi, która chyba jest trochę zaniedbywana przez rodzimych gotujących. Smacznego :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz