wtorek, 15 listopada 2011

Rogale (święto)marcińskie

Przejechać ponad 300 km (liczonych po linii kolejowej; w linii prostej niecałe 300 km) po to, żeby objeść się rogalikami z ciasta półfrancuskiego, nadziewanymi masą z białego maku i bakalii, polanymi lukrem i obsypanymi orzechami? Żaden wyczyn ;) Ludzie potrafią odbyć znacznie dalszą podróż tylko po to, żeby zdjeść posiłek w restauracji odznaczonej 3 gwiazdkami Michelin na drugim końcu świata...

O istnieniu rogali marcińskich dowiedziałam się kilka lat temu, gdy przez przypadek nabyłam jednego w cukierni znajdującej się w galerii sklepów przy jednej ze stacji warszawskiego metra. Od razu przypadł mi do gustu :) Jakiś czas później miałam okazję spróbować oryginalnych rogali marcińskich z Poznania, które z tego miasta przywiozła dla mnie i mojego rodzeństwa mama. Wtedy też zaczęłam interesować się tym wypiekiem. Zainteresowanie to zaowocowało zaplanowaniem wycieczki do Poznania w święto św. Marcina, które równie dobrze mogłoby nazywać się świętem rogala marcińskiego :)

Zanim ja i Wybranek udaliśmy się w tę podróż, podszkoliliśmy się z wiedzy o rogalach marcińskich. Dowiedzieliśmy m.in. się, że:
  1.  rogale świętomarcińskie (=rogale marcińskie wypiekany z okazji święta św. Marcina) zostały wpisane do rejestru chronionych nazw pochodzenia i chronionych oznaczeń geograficznych w Unii Europejskiej - sposób przygotowania tych wypieków jest więc ściśle określony, a rogale przygotowywane według choćby minimalnie zmienionej receptury nie mają prawa nazywać się rogalami świętomarcińskimi;
  2. aby móc wypiekać rogale świętomarcińskie, poznańscy cukiernicy muszą uzyskać specjalny certyfikat, przyznawany każdego roku z osobna;
  3. tradycja wypiekania rogali na święto św. Marcina wywodzi się z pogańskiego zwyczaju składania bogom ofiary z wołów lub ciasta zwiniętego w rogi podobne do rogów wołów - jak głosi Wikipedia, kościół przejął ten zwyczaj, łącząc go z postacią św. Marcina, a kształt rogala miał symbolizować podkowę zgubioną przez konia tego byłego rzymskiego legionisty (o którego żywocie można poczytać tutaj). W Poznaniu rogalowa tradycja narodziła się w listopadzie 1891 roku, kiedy to proboszcz parafii św. Marcina zaapelował do wiernych, aby wzorem św. Marcina zrobili coś dla ubogich. Na mszy, w trakcie której pojawił się ten apel, był akurat cukiernik Józef Melzer, który namówił swojego pracodawcę (właściciela cukierni) do wznowienia pogańskiej tradycji. W efekcie powstała idea rogali, które zamożniejsi poznaniacy kupowali, a ci o skromniejszych warunkach materialnych otrzymywali za darmo.
Przestudiowaliśmy również rankingi rogali, np. ten z poznańskiego wydania Gazety Wyborczej (można go znaleźć pod tym linkiem) oraz z bloga Zjeść Poznań. Rankingi różniły się między sobą, a my ostatecznie zdecydowaliśmy się na zakup rogali autorstwa cukierni Słodki Kącik (ostatnie, dwunaste miejsce w rankinu Gazety Wyborczej i 8 na 12 miejsce w rankingu Zjeść Poznań). "Zdecydowaliśmy się" to może nie jest najlepsze określenie, bo w podjęciu decyzji "pomógł" nam nielogiczny (lub zgodny z obcą mi poznańską logiką) brak bardziej wyeksponowanych cukierni w sercu Starego Miasta (zauważyłam tylko jedną, w której w kolejce czekało kilkadziesiąt osób) i przy ul. św. Marcin oraz tłum, który zgromadził się w okolicach tej ulicy ok. godz. 13:00, uniemożliwiając nam przemieszczanie się.

Słodki Kącik zauważyłam przypadkiem, przepychając się wśród osób podążających na pochód. Mieści się w jednej z bram przy ul. św. Marcin - w tej samej bramie znajduje się cukiernia (w głębi podwórza) oraz malutki sklep, w którym można kupić pochodzące z niej wypieki. Stanęliśmy w kolejce trochę z braku innej opcji (była godz. 13, a ja nie jadłam jeszcze śniadania, zostawiając sobie miejsce na rogale ;) i braku możliwości przemieszczenia się w inne miejsce (tłum). W kolejce mogliśmy przekonać się, że poznaniacy rzeczywiście są oszczędni (dowiedziawszy się, jaka jest cena rogali w Słodkim Kąciku, kilka osób zrezygnowało z zakupu rogali w tym miejscu, co - ku uciesze rozrzutnej Stalowowolanki i rozrzutnego Warszawiaka ;) - zaowocowało znacznym skróceniem kolejki). Stojąc w kolejce, zastanawialiśmy się nad ilością rogali, które powinniśmy nabyć, stwierdzając, że te, której do tej pory widzieliśmy, chyba nie mają tak pokaźnych rozmiarów, jakie powinny mieć. Słysząc nasze rozważania, stojąca przed nami w tej kolejce poznanianka (najwyraźniej rozrzutna, skoro nie zrezygnowała pod wpływem ceny ;), powiedziała nam, że tradycyjnie rogal świętomarciński powinien ważyć ok 250g. Ale że taki rogal jest za duży dla przeciętnego konsumenta (nie dla mnie! :), cukiernicy sprzedają te wypieki w nieco odchudzonej formie. "Rogale są robione pod klienta", jak nam powiedziała owa poznanianka. Po skonsumowaniu 2 sztuk byłam bliska przyrzeczenia, że już nigdy więcej nie zjem rogala świętomarcińskiego - nie przeszkodziło mi to jednak skonsumować kolejnych rogali w kolejnych dniach pobytu w Poznaniu ;)

Po dokładnym "przerobieniu" tematu "rogale (święto)marcińskie" doszłam do wniosku, że to chyba nie jest łatwy wypiek. Utwierdziłam się w tym przekonaniu po przeczytaniu kilku przepisów na ten wypiek (m.in. przepisu z bloga Moje Wypieki). Poza tym biały mak, stanowiący podstawę nadzienia tych wypieków, jest trudno dostępny. Z drugiej strony korci mnie, żeby jednak upiec takie rogale, co oznacza, że w najbliższym czasie na blogu może pojawić się wpis z wrażeniami z własnoręcznego przygotowania rogali ;)

Tymczasem publikuję zdjęcie rogali świętomarcińskich autorstwa cukierników z cukierni Słodki Kącik w Poznaniu:


A oto i wspomniany certyfikat, o który ubiegają się cukiernie chcące wypiekać tradycyjne rogale świętomarcińskie:


Polecam wyprawdę do Poznania na 11 listopada za rok :)

5 komentarzy:

  1. A ja mieszkam w Pyrlandii, rogale jem co rok a w tym roku sama upiekłam bardzo zbliżone do klasyki.
    Masz racje, warto :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko pozazdrościć tym, którzy mogli domowych rogali spróbować :) I tym, którzy z uwagi na miejsce zamieszkania mogą sobie konsumować oryginalne świętomarcińskie łakocie każdego roku...

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja dzięki memu chlebodawcy miałam możność pokosztować tych zacnych wypieków (certyfikowanych, a jakże!) w minionym tygodniu przy okazji delegacji w Polskiej Stolicy Rogala!

    Wiesz co w moim wykonaniu znaczy pokosztować...tak, mało brakowało, a musiałabym wykupić podwójną miejscówkę w pociągu..

    Jeśli byś potrzebowała pomagiera do wypieków, to wiesz... :)

    Sz.Muff.Dem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pomagiera do pieczenia czy do konsumpcji? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oczywiście, że do...pieczenia:)
    Ale po solidnie wykonanej pracy należy się przecież odpowiednia nagroda!:D

    OdpowiedzUsuń