niedziela, 4 września 2011

Subiektywnie o: L'ARC Varsovie

L'ARC Varsovie to francuska restauracja, mieszcząca się przy ul. Puławskiej 16 w Warszawie, w miejscu, w którym kiedyś funkcjonowała włoska knajpka Pappa Grappa (czyli 3 kroki od skrzyżowania ul. Puławskiej i Rakowieckiej). Lokal po Pappa Grappa był przez jakiś czas remontowany, a ja z zainteresowaniem obserwowałam postępy, czekając na otwarcie. A to dlatego, że na kulinarnej mapie Warszawy brakuje moim zdaniem przyzwoitego przybytku specjalizującego się la cuisine française. Jakiś czas temu zamknięto Absynt, francuskie bistro przy ul. Wspólnej, które przez recenzentów przewodnika Michelin zostało wyróżnione tytułem "BIB GOURMAND" (ozn. dobre jedzenie w przystępnej cenie). Jest jeszcze restauracja Le Regal przy Al. KEN 95, tuż obok wyjścia ze stacji metra Stokłosy. Zachęceni zaproszeniem na degustację wina z okazji święta młodego wina Beaujolais Nouveau, udaliśmy się tam pewnego listopadowego wieczoru z moją Siostrą i Wybrankiem.

Nie byliśmy zachwyceni (mimo, że nasz stolik był jednym z 2 zajętych, na zupę cebulową czekałam 45 min i dostałam ją zimną...), dlatego nie polecam. Być może zaszły tam zmiany na lepsze (zniechęciliśmy się w 2008 roku), ale nie bardzo mam ochotę to sprawdzać. Jest też restauracja Prowansja przy ul. Koszykowej 1 (w zasadzie przy samym Placu na Rozdrożu), ale wizyta w niej kojarzy mi się głównie z bólem brzucha po spożyciu creme brulee (swoją drogą - nigdy nie widziałam tak dużych porcji tego deseru, zaserwowano mi go w głębokim talerzu, takim jak na zupę). Nic więcej nie zapamiętałam, co oznacza, że chyba niczym się nie wyróżniała.

L'ARC otworzyła podwoje w połowie sierpnia, a wczoraj wieczorem mój Wybranek i ja postanowiliśmy wypróbować serwowane w niej dania i sprawdzić, jaka panuje w niej atmosfera. Wystrój przyjemny, biało-czarno-niebieski. Proste meble, czarno-białe fotografie z francuskimi pejzażami. Tuż przy wejściu stoi forterpian, na którym muzyk przygrywa gościom do posiłku (wprawdzie głównie amerykańskie szlagiery, ale i tak plus za muzykę na żywo). 2 sale, na jednej kilka mniejszych stolików, w tym 2-3 przy witrynie, z widokiem na ul. Puławską, na drugiej 2 większe (jeden na 4-6 osób; jeden na ok. 10, a wszystko stworzone tak, że te większe konfiguracje stołowe można rozbić na mniejsze). A w ścianie oddzielającej sale spore akwarium, w którym mieszkają... żywe ostrygi, które kelner wyławia, jeśli klient zamówi danie z tych żyjątek.

Po uważnym przestudiowaniu karty dań muszę stwierdzić, że nie jest to niestety restauracja dla mnie... a to dlatego, że specjalizuje się w owocach morza. Imponuje liczba gatunków ostryg serwowanych w tym miejscu (naliczyłam 5), a specjalnością kuchni jest zdaje się homar w przeróżnej postaci. Są też mule i krewetki. Poza tym dania z wołowiny, kurczaka, ryby. Jest menu degustacyjne z kilkoma wariantami dań do wyboru, menu na niedzielę (układane co niedzielę przez szefa kuchni), menu dla dzieci (na życzenie klienta kelner ustala z szefem kuchni, co w danym momencie może przygotować dla dziecka) oraz menu śniadaniowe. Trochę dziwi skromna - jak na francuską restaurację - karta win, ale za to cieszy jakość win "stołowych" (białe - Chardonnay, czerwone - Pinot Noir). Są i zupy, w tym klasyczna zupa cebulowa oraz mus z homara, czy też makarony (nie bardzo rozumiem po co) oraz sałatki. No i desery - w zasadzie same klasyki (creme brule, Crepes Suzette, fondant). Obsługa uprzejma, będąca w stanie udzielić podstawowych informacji o serwowanych daniach.

W ramach "poczekajki" zaserwowano nam kilka kawałków świeżej, chrupiącej bagietki (idealnie wypieczona, nie za twarda, nie za miękka) w towarzystwie smarowidła w smaku i zapachu przypominającego majonez z anszua oraz 2 plasterków francuskiej suszonej kiełbasy.

Potem wjechały przystawki: zamówiliśmy "Duo polędwicy" (polędwica wołowa w dwóch odsłonach na 1 talerzu - carpaccio zrolowane w rurkę z parmezanem i różnymi sałatami oraz kupka mięsa marynowana w sosie buraczanym) oraz zupę cebulową. Wybranek stwierdził, że duo było ok, ale nie niezapomniane. Natomiast zupa, którą konsumowałam ja, była smaczna (aczkolwiek nie umywa się do zupy cebulowej przygotowywanej przez moją siostrę - może kiedyś namówię ją do przygotowania tej zupy i zamieszczę relację na blogu :).

Po przystawkach kelner zaserwował nam sorbet cytrynowy (jest serwowany z automatu), dla przełamania smaku. W tym samym celu sorbet serwowano kiedyś (w czasach jej świetności) we włoskiej restauracji Piccolo Bacio przy ul. Hożej. Sorbet był dobrze wyważony, nie za kwaśny ani nie za słodki. No i spełnił swoją rolę.

Następnie przyszła pora na danie główne - w moim przypadku był to okoń morski z pure ze słodkiego ziemniaka oraz groszkiem cukrowym. Na talerzu znalazłam również brokuły, ale nie zmartwiło mnie to ;) Wielki plus dla szefa kuchni za fikuśne wygięcie ryby oraz za jej bardzo dobre doprawienie. Aczkolwiek obawiam się, że to, co ja uważam za odpowiednio doprawione, przeciętnemu gościowi L'ARC może wydać się zbyt słone, bo ja lubię słone potrawy.

Z kolei mój Wybranek zamówił kotleciki jagnięce z ziemniaczkami w plasterkach, które zostały zapieczone w towarzystwie śmietanki. Kotleciki były przepyszne, soczyste, miękkie, z delikatnym smakiem jagnięciny i wspaniałym, gęstym mięsnym sosem.

A na deser: delikatny creme brulee z chrupiącą skorupką. Podano nam go w temperaturze pokojowej, zaczęliśmy się więc zastanawiać, jak powinno się ten deser podawać, bo dotychczas zwykle dostawaliśmy schłodzony - zdania są podzielone.

Nie mieliśmy natomiast wątpliwości co do tego, że płonące naleśniki powinny być płonące (dlatego, że tak mówi klasyczny przepis i dlatego, że tak napisano w karcie). Niestety, te które mi zaserwowano nie były płonące, robiły natomiast wrażenie, jakby zostały podpalone, ale wypaliły się zanim trafiły na nasz stolik. Ogromna porcja - 3 naleśniki, po 2 skapitulowałam, częstując ostatnim Wybranka. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie były to najlepsze naleśniki, jakie w życiu jedliśmy, głównie dlatego, że tradycyjny sos pomarańczowy, którym polewane są Crepes Suzette, był w tym przypadku gorzkawy (zdaje się, że dodano za dużo skórki z pomarańczy). No i zamiast 2 gałek sorbetu cytrynowego dodałabym 1-2 gałki neutralniejszych lodów, waniliowych lub śmietankowych.

Całokształt doświadczeń związanych z kolacją w L'ARC oceniam dobrze. Jedzenie smaczne, obsługa sprawna, czas oczekiwania na potrawy nie za długi. Polecam ją jednak raczej osobom lubiącym owoce morza - będą miały z czego wybierać. Bo wybór dla osób nie jedzących krewetek, homarów czy ostryg jest raczej ograniczony. Dobre miejsce na biznesowy lunch lub posiłek w rodzinnym gronie. Na romantyczną kolację raczej nie, trochę brak romantycznego klimatu.

L'ARC niestety nie ma jeszcze pełnej strony internetowej, więc z menu i cenami można się zapoznać jedynie w samej restauracji. Cena dania głównego 40-60 zł.

Myślę, że jeszcze tam wrócimy. Wybranek już zapowiedział, że będzie chciał udać się tam ponownie i wypróbować owoce morza (ale to raczej beze mnie, bo ja fanką "robali" nie jestem ;).

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz