poniedziałek, 21 listopada 2011

Subiektywnie o: poznańskich restauracjach Przy Bamberce i Hugo

Poznań to kulinarna pustynia - wielokrotnie spotkałam się z taką opinią. Mimo to postanowiliśmy (ja i Wybranek) spędzić długi weekend (11-13 listopada) właśnie w Poznaniu. Postanowienie to było motywowane głównie chęcią spróbowania rogali marcińskich w święto św. Marcina w mieście, w którym święto to jest hucznie obchodzone. Co też uczyniliśmy.

Jadąc do Poznania, liczyliśmy jednak nie tylko na degustację rogali marcińskich, ale również gęsiny (podobno 11 listopada to dzień, od którego można zacząć jeść gęsinę, bo świeżo wyhodowane gęsi do tego czasu gotowe do...uboju) oraz innych lokalnych specjałów, jak np. szarych klusków.

Zanim wyruszyliśmy w podróż do Poznania, zrobiliśmy kulinarne rozeznanie w terenie, pytając różnych znajomych o poznańskie restauracje, w których można spróbować specjałów kuchni tego regionu. Polecono nam m.in. Restaurację przy Bamberce, która znajduje się w samym sercu rynku Starego Miasta. Niestety okazała się wielkim rozczarowaniem - gdy zawitaliśmy w tej restauracji 11 listopada na kolację (ok. godz. 20) okazało się, że nie ma już gęsiny, na którą bardzo liczyliśmy. Ok, mieli duży ruch w ciągu dnia, a gęsina to tradycyjne danie spożywane w tym dniu. Nie mieli też żurku, na który dużą ochotę miał Wybranek. Kelnerka nie raczyła niestety poinformować nas o tych brakach na wejściu, a moim zdaniem powinnam uprzedzić, że niektóre dania z karty są niedostępne.

Zamówiliśmy więc zupę grzybową oraz zraz wołowy (bardzo regionalna potrawa... ale wybór był niewielki) i kacze udo. Gdy zaserwowano nam zupę, zaświeciła iskierka nadziei, że mimo nieudanego startu (brak w karcie dań, na które liczyliśmy), nie będzie jednak tak źle. Zupa była bardzo dobra.


Kolejne dania utwierdziły nas niestety w przekonaniu, że nie tylko nie wrócimy już do tego miejsca, ale będziemy ostrzegali przed nim wszystkich znajomych, którzy będą wybierali się do Poznania i będą szukali miejsca, w którym można zjeść dobry posiłek w miłej atmosferze. Niniejszym ostrzegam.


Zraz wołowy był suchy jak wióry i tylko oblany sosem, na pewno nie był w tym sosie duszony. Kacze udo też było suche (i podane z tym samym sosem co zraz), a jeszcze bardziej suche były tzw. poznańskie pyzy (zwane też pampuchami, parzeńcami, itd. - to takie drożdżowe niby-bułeczki, gotowane na parze; często można je spotkać np. w Czechach), niejadalne.


Z oczywistych powodów zrezygnowaliśmy z deseru. Dramatyzmu całej sytuacji dodawało zawodzenie Michała Bajora w tle (niniejszym przepraszam wszystkich fanów twórczości tego artysty, ale to jest ostatni wykonawca, o jakim pomyślałabym, że może umilić posiłek). Nie mogę też nie wspomnieć o karcie win - jeżeli zamiarem właścicieli tej knajpy było udowodnienie zaglądającym tu - podobno często - obcokrajowcom, chcącym spróbować regionalnych specjałów, że Polacy nie mają pojęcia o winie i nie potrafią dobierać wina do potraw to gratuluję, cel osiągnięty.

Pierwszego dnia pobytu zrobiło się nam więc trochę łyso - liczyliśmy, że jednak nie będzie tak źle z tym jedzeniem, a tu wtopa z Bamberką, która została nam polecona przez Poznaniaka jako dobra restauracja, w której można zjeść miejscowe dania... Może ten Poznaniak nie mieszka już lub nie jada w swoim rodzinnym mieście?

Drugiego dnia pobytu trafiliśmy jednak do miejsca, dzięki któremu nasze postrzeganie Poznania z kulinarnej perspektywy zmieniło się o 180 stopni. Jeżeli Poznań rzeczywiście jest kulinarną pustynią, to znaleźliśmy zdaje się oazę dobrego smaku :) Jeszcze przed wyjazdem Wybranek wyszukał w internecie restaurację Hugo, znajdującą się w Starych Koszarach (zwanych również - jak poinformował nas taksówkarz - Koszarami Ułańskimi lub City Parkiem). Do odwiedzenia tego miejsca zachęciła nas dobra recenzja na blogu Zjeść Poznań, którym posiłkowaliśmy się wcześniej przy wyborze cukierni, gdzie mieliśmy kupić rogale marcińskie. Na tym blogu znajdziecie zdjęcia elewacji (piękna czerwona cegła) oraz wnętrza (stonowane, przestronne) - my niestety żadnych zdjęć restauracji jako takiej (=nie jedzenia) nie zrobiliśmy (było już ciemno). No, może poza jednym:


Kuchnia jest oddzielona od sali restauracyjnej szybką, dzięki której goście siedzący w określonej części tej sali (zakątek na prawo od wejścia) mogą obserwować, co dzieje się w kuchni (a działo się dużo i w zabójczym tempie, szczególnie, gdy wpływało zamówienie).

Zostaliśmy przywitani i usadzeni przez miłego kelnera, który szybko przyniósł nam kartę (składającą się ze stałych pozycji - a la carte - oraz dań sezonowych, takich trochę bardziej lunchowych). Bardzo dobrym rozwiązaniem było uwzględnienie w karcie sugestii dotyczących doboru win do poszczególnych dań.

Zanim wybraliśmy dania, zaserwował nam "poczekajkę" - parfait (pasztet o konsystencji musu) z gęsiej wątróbki z żurawiną. Nie lubię podrobów (uraz z przedszkola - kto z nas nie był raczony śmierdzącym kotletem z wątróbki przez panie przedszkolanki?) i pewnie wątróbki w całości bym nie zjadła, ale parfait przypadło mi do gustu :)


Dobrze komponowało się z domowej roboty ciemnym pieczywem z orzechami oraz marmoladą z fig, która była dodatkiem do mojej przystawki (ser rubin z marmoladą z fig). To nie do końca była przystawka, raczej zakąska do wina, ale kelner nie miał nic przeciwko, żebym w ramach przystawki zamówiła właśnie to.


Wybranek skusił się na ciepłą przystawkę z karty ze stałymi pozycjami - smażoną pierś przepiórki (wyglądało i smakowało super, nie udało mi się niestety zrobić zdjęcia). Zamówiliśmy też czerwone, wytrawne wino (Chianti), które świetnie komponowało się z parfait (w tym miejscu Wybranek przywołał wypowiedź doktora Lectera, opowiadającego o tym, jak to uraczył się wątróbką rachmistrza, którą popił właśnie winem Chianti ;). Zaczęło się bardzo dobrze.

Jako danie główne obydwoje zamówiliśmy upragnioną gęsinę w formie smażonej piersi z gęsi, podanej z dyniowym musem i kawałkami jabłka (to te kółeczka). Wyśmienite! Pierwszy raz (świadomie) jadłam gęsinę i muszę przyznać, że naprawdę mi smakowała. Wybrankowi również.


Po tak dobrym początku i jeszcze lepszej kontynuacji po prostu nie mogliśmy nie zamówić deseru. Wybranek   skusił się na mus z mlecznej czekolady, a ja na tartę cytrynową z cieniutką warstwą porzeczkowej galaretki na wierzchu. Pycha...


Posiłek w Hugo był najlepszym restauracyjnym posiłkiem jaki do tej pory jadłam. Gorąco polecam Hugo wszystkim mieszkańcom Poznania, którzy jeszcze nie odkryli tego miejsca oraz przyjezdnym. W innych miejscach trudno o tak dobre jedzenie i świetną obsługę (była świetna nie tylko dlatego, że kelner śmiał się z naszych żartów ;).

5 komentarzy:

  1. Ponieważ od kilku dobrych lat szukam miejsca gdzie można zjeść DOBĄ gesine wasza opinia byłaby dla mnie bardzo pomocna. Tylko jedno ILE zapłaciliście za ten posiłek.Jak przeglądałem w internecie menu tej restauracji i sprawdziłem ceny (które są adekwentne do nazw) to raczej przestałem byc glodny,i pomyślałem czy nie lepiej zajrzec w Poznaniu do zagrody Bamberskiej.Będę wzięczny za odwrotną informację-pozdrawiam-głodomór

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cena dania glownego w Hugo ksztaltuje sie w przedziale od 40 do 60 zl. To sporo, niemniej jednak nie zalowalismy tego wydatku, bo wszystko, co nam tam zaserwowano bylo naprawde dobre, gesina rowniez. Bamberka byla istotnie tansza, ale co z tego, skoro jedzenie bylo slabe i wyszlismy rozczarowani. W Zagrodzie Bamberskiej nigdy nie bylam, trudno mi wiec wyrokowac :( Od listopada 2011 bylam w Hugo jeszcze raz, a Wybranek 2x i bylismy zadowoleni. Moze warto raz w roku zainwestowac wiecej w dobry posilek? I gesina i Hugo na to zasluguja :)

      Usuń
    2. A najlepiej spytac ekspertow od poznanskich restauracji: http://zjescpoznan.blogspot.com/?m=1

      Usuń
  2. W żadnej z restauracji jeszcze nie byłam, ale Hugo od dawna mnie kusi.. Skoro aż tak chwalicie, to chyba trzeba iść :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No proszę, a o Bamberce nadal słyszę bardzo dobre opinie. I to nie tylko do Poznaniaków. Zastanawia mnie czy mieli gorszy dzień, czy może szef kuchni się zmienił, skoro ponoć teraz jest tam pysznie.

    OdpowiedzUsuń