niedziela, 22 marca 2020

Dutch baby, czyli omlet pieczony w piekarniku

Dutch baby to omlet pieczony w piekarniku, a więc - moim skromnym zdaniem - prostszy w przygotowaniu niż tradycyjny omlet z patelni, którego trzeba w odpowiednim momencie obrócić lub zwinąć, żeby wyszedł dobry. Dla tych z Was, którzy nie robią omletów, bo boją się, że nie ogarną tego zwijania, Dutch baby może więc być przepustką do świata omletów pozbawionego tego typu lęku ;-) Inną zaletą tego dania jest to, że w zasadzie robi się samo (nie trzeba nad nim stać i pilnować, żeby zrobiło się dobrze): mieszamy składniki, wylewamy na patelnię, którą można wstawiać do piekarnika, lub naczynie żaroodporne, i do mocno rozgrzanego pieca na 20 min.

Zanim przeczytałam cokolwiek na temat nazwy tego dania ("holenderski bobas"?), założyłam, że jest to omlet przygotowywany zgodnie z jakąś wielowiekową tradycją rodem z krainy tulipanów i ser. Otóż nie. Wyczytałam, że danie to jest pochodzenia... niemieckiego i figuruje w niektórych źródłach pod nazwą "niemiecki naleśnik" lub "naleśnik Bismarck". Podobno nazwę "Dutch baby" zawdzięcza restauracji typu "diner", która nazywała się Manca's i działała w Seattle od początku XXI wieku do lat 50-tych minionego stulecia. Legenda głosi, że córka właściciela tego przybytku zamerykanizowała nazwę "Deustch" (ozn. "niemiecki" w języku niemieckim) na Dutch.

Najpopularniejsza wersja Dutch baby to wersja na słodko, z cukrem i esencją waniliową w składzie, serwowana z owocami lub konfiturami, obsypana cukrem pudrem. Zrobiłam na słodko i po pierwszym kęsie pomyślałam, że to danie byłoby super z wędzonym boczkiem i startym serem ;-) Ma w sobie coś takiego, co sprawia, że moim zdaniem bardziej nadaje się na wytrawną potrawę. Ale może to kwestia proporcji, a w szczególności ilości cukru i soli.  Nie zrozumcie mnie źle, wersja na słodko była bardzo w porządku, ale na pewno wypróbuję na słono.  

I w końcu miałam szansę wykorzystać moją żeliwną patelnię, która zalegała w kącie spiżarni od jakichś dwóch lat... Kupiłam ją, żeby zrobić placki socca, którymi zachwyciłam się w trakcie pobytu w Nicei dawno temu. Ale jak dotąd ich nie zrobiłam... Może ten czas zarazy, który przewraca wszystko do góry nogami i udowadnia, jak nieprzewidywalne jest jutro, sprawi, że będę mniej rzeczy odkładała na mityczne "kiedyś". Trzymajcie się dzielnie i zostańcie w domu.

Dutch baby
(na bazie przepisu Marthy Stuart, nieco zmienionego)



















Składniki (porcja dla 2 osób, z patelni o średnicy 25 cm lub naczynia żaroodpornego podobnej wielkości):
  • 2 łyżki masła
  • 3 jajka (w temperaturze pokojowej)
  • 3/4 szklanki mleka
  • 1/2 szklanki mąki pszennej (uniwersalna będzie ok - tu pozdrowienia dla kolegi, który twierdzi, że w uniwersalne nie wierzy ;-)
  • duża szczypta soli 
  • 3 łyżki białego cukru
  • 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
  • 1/2 średniej wielkości jabłka (można zastąpić innymi soczystymi owocami lub pominąć, jeśli planujecie zjeść z konfiturą)
 Przygotowanie:
  1. rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni Celsjusza, grzanie od góry i od dołu
  2. jajka, mleko, mąkę, sól, cukier i ekstrakt łączymy w misce, miksujemy na gładką masę (jak na naleśniki)
  3. jabłko, myjemy, obieramy, kroimy na 8-10 "cząstek"
  4. masło wrzucamy na patelnię, a patelnię wstawiamy do rozgrzanego piekarnika (na środkową półkę) i trzymamy w piecu do momentu, aż masło się rozpuści
  5. wyjmujemy patelnię z rozpuszczonym masłem z pieca, wlewamy na nią ciasto, układamy na wierzchu jabłka i wstawiamy z powrotem do piekarnika, na 20 minut
  6. po upieczeniu wyjmujemy i od razu serwujemy
Można dodatkowo posypać cukrem pudrem, jeśli boicie się, że 3 łyżki cukru + jabłko to za mało słodyczy ;-)

Smacznego :-)



Edycja 05/04/2020: a tak wygląda wersja wytrawna, z pokrojonym drobno wędzonym boczkiem (2 duże plastry), startym serem żółtym (2 łyżki) oraz solą i pieprzem. Do ciasta nie dodajemy cukru ani jabłek, dodajemy za to 1/2 łyżeczki soli. Boczek i ser wsypujemy do naczynia po wlaniu do niego masy jajecznej. Można dodać też np. drobno posiekaną cebulkę lub szczypiorek, a zamiast boczku inną wędlinę. 

 

sobota, 29 lutego 2020

Makaron z fasolą

Bardzo lubię dostawać w prezencie książki kucharskie. To jeden z niewielu rodzajów książek, które moim zdaniem zupełnie nie sprawdzają się w formie e-booków. Lubię przewracać strony papierowego wydania, oglądać zdjęcia, czytać opisy i historie (książki kucharskie z historiami, a nie tylko z przepisami, to moje ulubione, lubię, gdy dany przepis jest osadzony w jakimś szerszym kontekście, jest częścią jakiejś opowieści). Zdarza się, że przy gotowaniu książka się zabrudzi, ale to nadaje jej wartości - jest używana to znaczy, że są w niej dobre przepisy.

Lubię dostawać książki kucharskie w prezencie także dlatego, że nie ja jestem wówczas winna "zagracaniu" mieszkania ;-) Przyznaję, że pakowanie tego całego dobytku, a potem przewożenie go do nowego miejsca w przypadku przeprowadzki, nie należy do najfajniejszych zajęć na świecie, ale są też gorsze zajęcia ;-)

Dostałam w tym roku na urodziny kilka fajnych książek, zaznaczyłam w nich kilkanaście przepisów do wypróbowania, dziś chciałabym pokazać Wam pierwszy z nich: makaron z fasolą. Przepis na to danie pochodzi z książki pt. "Italia do zjedzenia", a jej autorem jest Bartek Kieżun. W takiej wersji, w jakiej został zaprezentowany w książce, przepis ten jest raczej przepisem na późne lato, bo na liście składników znajduje się świeża fasola, dojrzałe pomidory, świeże zioła. Do lata jeszcze trochę czasu zostało (acz kto wie, kiedy dokładnie przyjdzie, zważywszy na to, że zamiast zimy mieliśmy jesienio-wiosnę), więc ja zrobiłam wersję bardziej niezależną od pory roku, z suszonej fasoli i ziół oraz z pomidorów z puszki. Danie wyszło bardzo fajne - smaczne i sycące, dobre na wciąż jeszcze zimne (acz nie zimowe) wieczory.

Makaron z fasolą



















Składniki (dla 6-8 głodnych osób, wychodzi z tego duży gar)
  • 400-500g suszonej fasoli typu piękny jaś
  • 500g krótkiego makaronu (u mnie kokardki)
  • 2 duże marchewki
  • 4 łodygi selera naciowego (w oryginale są 2, ale skoro już kupiłam całego selera naciowego, zależało mi na tym, żeby jak najwięcej go zużyć)
  • 3 puszki pomidorów pelati
  • 2 łyżeczki suszonego rozmarynu
  • 100g pancetty (może być boczek wędzony, jeśli nie uda Wam się kupić pancetty, acz smak dania będzie wówczas inny) 
  • 4 ząbki czosnku
  • oliwa do smażenia
  • sól i pieprz do smaku
Przygotowanie:
  1. fasolę zalewamy wodą dzień wcześniej i namaczamy przez noc, żeby spęczniała
  2. następnego dnia wylewamy wodę, w której stała, płuczemy fasolę pod bieżącą wodą, wrzucamy do garnka i wlewamy świeżą wodę
  3. do wody, w której gotuje się fasola, wsypujemy 2 łyżeczki rozmarynu i wrzucamy skórkę odciętą od pancetty, gotujemy, aż fasola będzie miękka
  4. marchew myjemy, obieramy i kroimy w plasterki
  5. selera myjemy, odcinamy końcówkę, kroimy w plasterki
  6. pancettę kroimy na cienkie paski, wrzucamy na patelnię z 1 łyżką oliwy i podsmażamy
  7. czosnek obieramy, drobno siekamy i dorzucamy do pancetty, chwilę podsmażamy
  8. na patelniię dodajemy pokrojoną marchew i selera, mieszamy, chwilę podsmażamy
  9. dodajemy pomidory z puszki, chwilę razem podduszamy
  10. dodajemy na patelnię ugotowaną fasolę i pół szklanki wody z gotowania fasoli
  11. doprawiamy solą i pieprzem, a następnie przykrywamy i dusimy aż wszystkie warzywa będą miękkie
  12. w osobnym garnku gotujemy makaron
  13. ugotowany makaron łączymy z sosem, a następnie serwujemy
Smacznego :-)



sobota, 25 stycznia 2020

Chałka z kruszonką

Czy czujecie się już "szczuci chałką" po tym, jak w ciągu nieco ponad 2 tygodni publikuję trzeci z kolei przepis na ten wypiek? Mam nadzieję, że jeszcze nie ;-)

Tym razem mam dla Was przepis na słodką, drożdżówkową chałkę z kruszonką. Bardzo dobrze sprawdza się w roli śniadaniowego pieczywa lub słodkiej przekąski. Jak już zaczniecie odrywać kawałki lub odkrajać kromki, trudno będzie skończyć, co potwierdza kilka testów organoleptycznych, które przeprowadziłam na znajomych z pracy (w tym na synu koleżanki, Kajtku). Tak, wiem, testowanie na ludziach jest nieetyczne, ale zapewniam Was, że Ci ludzie cierpieli tylko z powodu przejedzenia ;-) Najbardziej jestem dumna z opinii Kajtka, który jest doświadczonym konsumentem i recenzentem chałek (pozdrowienia dla Kajtka i jego Mamy :-)

Chałka z kruszonką




















Składniki (na 2 duże chałki lub 4 mniejsze chałki)

  • 800g białej mąki pszennej (tzw. luksusowej) na chałkę + 50g na kruszonkę
  • 320g mleka (u mnie krowie bez laktozy)
  • 30g świeżych drożdży (lub 15g suszonych)
  • 100g białego cukru na chałkę + 50g na kruszonkę 
  • 3 łyżeczki cukru waniliowego
  • 3 jajka (2 do ciasta, 1 do posmarowania)
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 60g masła do chałki + 25g do kruszonki

Przygotowanie

  1. Do mleka wsypujemy 1 łyżkę cukru i podgrzewamy trochę (powinno być lekko ciepłe), dodajemy drożdże i mieszamy, żeby się rozpuściły, a następnie przykrywamy ściereczką i odstawiamy zaczyn w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na 15 min
  2. w międzyczasie rozpuszczamy masło (60g) i odstawiamy do wystygnięcia
  3. mąkę (800g), cukier (100g minus ta 1 łyżka, która poszła do zaczynu), cukier waniliowy (całość) i sól łączymy
  4. do suchej mieszanki dodajemy zaczyn, 2 jajka (dobrze, żeby były w temperaturze pokojowej) i rozpuszczone masło, a następnie wyrabiamy ciasto (powinno być miękkie i trochę lepkie, ale nie powinno kleić się do rąk - jeśli się klei, można dosypać 1-2 garści mąki)
  5. wyrobione ciasto przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (powinno podwoić objętość)
  6. po wyrośnięciu ciasta chwilę je wyrabiamy, dzielimy na części (jeśli robicie 2 większe chałki to ma 6, jeśli 4 mniejsze to na 12), formujemy wałeczki, łączymy końcami i zaplatamy w warkocz
  7. zaplecione chałki układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, przykrywamy ściereczką i odstawiamy na 10 min, żeby trochę podrosły (u mnie na takiej dużej blaszce z piekarnika mieści się 1 duża chałka lub 2 mniejsze)
  8. w międzyczasie przygotowujemy kruszonkę: 50g mąki łączymy z 50g cukru, a następnie dodajemy zimne masło (25g) pokrojone na małe kawałki albo starte na tarce i rozcieramy palcami, do uzyskania kruszonki
  9. rozkłócamy ostatnie jajko (pozostałe 2 poszły do ciasta) w miseczce, smarujemy nim wyrośnięte chałki, posypujemy posmarowane chałki kruszonką i wstawiamy do rozgrzanego wcześniej piekarnika
  10. pieczemy najpierw 10 min w 200 stopniach Celsjusza (grzanie góra-dół, bez termoobiegu), a potem kolejnych 5-10 min (w zależności od wielkości chałki - duże 10, mniejsze 7) w 170 stopniach do uzyskania złotego koloru
  11. upieczone chałki wyjmujemy z pieca i studzimy przed zjedzeniem

Smacznego :-)


niedziela, 12 stycznia 2020

Chałka "ziemniaczana"

Do niedawna nie byłam fanką e-booków, mimo, że moja rodzina i przyjaciele porzucili papierowe wydania i namawiali mnie do podążenia za ich przykładem, przekonując o wyższości książek w formie elektronicznej i czytników. W końcu uległam i większość książek czytam teraz na czytniku, z jednym wyjątkiem: książki kucharskie kupuję i czytam w formie papierowej, jakkolwiek niepraktyczne by to było. Wiadomo, zajmują dużo miejsca, sprawiają problemy przy przeprowadzce (bo zwykle są w twardej okładce i drukowane na "nietoaletowym" papierze, a więc ciężkie), brudzą się przy korzystaniu z nich w trakcie gotowania. I co z tego? :-)

Moim najnowszym nabytkiem jest "The Jewish Cookbook" autorstwa Leah Koenig. Znalazłam tą książkę w mojej ulubionej księgarni z anglojęzycznymi publikacjami. Nazywa się "Jak Wam się podoba", znajduje się przy ul. Emilii Plater 4 w Warszawie i wygląda jak sklep rodem z filmów o Harrym Potterze :-) Można tam znaleźć sporo fajnych książek, nie tylko kucharskich, ale też o architekturze, sztuce i sztuce użytkowej, modzie, historii, filozofii, podróżach, mają też powieści. Obsługa jest bardzo miła i pomocna, polecam Wam to miejsce. Można skorzystać z ich sklepu internetowego, ale wrażenia są wówczas nieporównywalne z wizytą w sklepie stacjonarnym :-) Warto się tam przejść/przejechać, wybrać jakąś książkę i pójść z nowym nabytkiem do jednej z kawiarni zlokalizowanych przy tej samej ulicy lub to znajdującej się kilka kroków od tej księgarni Hali Koszyki.

To właśnie w "The Jewish Cookbook" znalazłam przepis na chałkę "ziemniaczaną" (potato challah). Jak podaje autorka, pieczywo to wypiekali niemieccy Żydzi, zastępując jajka występujące w tradycyjnej wersji, ugotowanymi i utłuczonymi ziemniakami. Taka wersja chałki nazywa się "berches" lub - w Jidysz - "vasser challah". W przepisie jest olej, którego tym razem nie zastąpiłam masłem, bo byłam ciekawa, jak smakuje chałka z tego przepisu, więc nie kombinowałam (jedyną zmianą, jaką wprowadziłam, było posypanie ciasta czarnym sezamem zamiast makiem, bo w niedzielę rano w żadnym z moich osiedlowych sklepików nie udało mi się kupić maku). Od tradycyjnej różni się smakiem (nie jest słodka, co do czego oboje z Wybrankiem byliśmy zgodni) i teksturą (jest bardziej elastyczna), bardzo dobrze sprawdza się w charakterze dodatku do wytrawnych przekąsek, jak sery czy oliwki. Myślę, że bardzo dobrze skomponuje się z szakszuką czy hum(m)usem. Przygotowanie jest równie proste jak w przypadku tradycyjnej wersji.

W "The Jewish Cookbook" jest jeszcze jedna wersja chałki, z dynią. Jest więc szansa, że na tradycyjnej i ziemniaczanej moja przygoda z chałkami się nie skończy. Z góry przepraszam, jeśli zbliżam się do granicy "szczucia" Was chałkami ;-)

Chałka "ziemniaczana"
















Składniki (na 2 chałki, każda dla 3-4 osób):
  • 225g (czyli ok. 2 średnie ziemniaki) ziemniaków (mogą być pozostałości z innego posiłku, a mogą być ugotowane specjalnie pod kątem przygotowania chałki - ważne, żeby dobrze je odcedzić i odparować, żeby pozbyć się nadmiaru płynu)
  • 1 łyżka stołowa drożdży w proszku (u mnie całe standardowe opakowanie, a więc 7g)
  • 65g + 1 łyżeczka białego cukru
  • 175ml ciepłej wody (u mnie letnia)
  • 630g mąki pszennej (uniwersalna da radę, ale jeśli macie tzw. luksusową, czyli drobniej zmieloną, weźcie tą drobniej zmieloną)
  • 1,5 łyżeczki soli (u mnie 1 płaska łyżka stołowa)
  • 120ml _ trochę do natłuszczania oleju roślinnego
  • 1 jajko (to chałka bezjajeczna, ale wierzch posmarować jajkiem trzeba, żeby ładnie się zrumieniła ;-)
  • mak do posypania (u mnie czarny sezam, ok 3 łyżeczki)

Przygotowanie:
  1. ziemniaki obieramy, kroimy na mniejsze kawałki i gotujemy (w wodzie bez soli)
  2. z ugotowanych i dobrze odparowanych ziemniaków robimy pure (bez dodatków, same rozgniecione lub przepuszczone przez praskę zieminiaki)
  3. do letniej wody dodajemy łyżkę cukru i drożdże, mieszamy (najlepiej sprawdza się widelec), przykrywamy ściereczką i odstawiamy na kwadrans w ciepłe miejsce, żeby drożdże "ruszyły"
  4. pozostały cukier łączymy z mąką i solą
  5. drożdżowy rozczyn łączymy z olejem i pure ziemniaczanym, dokładnie mieszamy (najlepiej z wykorzystaniem robota kuchennego), a następnie stopniowo dodajemy suchą mieszaninę, wyrabiając ciasto (najlepiej w robocie, ale można też ręcznie, na stolnicy - wówczas całą suchą mieszaninę dodajemy na raz)
  6. powinniśmy otrzymać miękkie i elastyczne ciasto, wilgotne, ale nie lepiące się za bardzo do rąk
  7. miskę natłuszczamy olejem, wkładamy do niej wyrobione ciasto, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (powinno podwoić objętość - w moim przypadku trwało to 1 godzinę, miskę wstawiłam do piekarnika ustawionego na program "podgrzewanie talerzy" z temperaturą na poziomie 40 stopni Celsjusza)
  8. wyrośnięte ciasto wyrabiamy (ręcznie lub w robocie), jeśli jest zbyt lepkie, można dodać trochę mąki
  9. ciasto dzielimy na 2 części, a następnie każdą z nich na 3 części, a z każdej z tych części formujemy wałek
  10. bierzemy 3 wałki, układamy na blaszce do pieczenia wyłożonej papierem do pieczenia ,łączymy je końcem, zaplatamy warkocz, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na 10 min do ponownego wyrośnięcia
  11. to samo powtarzamy z pozostałymi 3 wałkami ciasta
  12. wyrośnięte warkocze smarujemy rozkłóconym jajkiem i posypujemy sezamem (lub makiem)
  13. wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 190 stopni Celsjusza (grzanie od góry i od dołu, bez termoobiegu) i pieczemy przez 20 minut, do uzyskania złotego koloru
  14. po upieczeniu studzimy przez 30 minut przed podaniem
Smacznego :-)




czwartek, 9 stycznia 2020

Dal na bazie przepisu Alicji

Dal to bardzo gęsta zupa (lub zupo-gulasz) z soczewicy, rodem z Indii. Jadłam ją kilkakrotnie, ale nigdy nie smakowała mi tak bardzo, jak ta, którą poczęstowała mnie Alicja. Pracowałyśmy przez kilka lat w jednej firmie, z której Alicja odeszła, a wkrótce potem odeszłam z niej ja, udało nam się jednak utrzymać kontakt, co mnie bardzo cieszy. Alicja jest zapaloną joginką i fanką (acz nie bezkrytyczną) Indii, gdzie była wielokrotnie. Interesuje się zdrowym odżywianiem, zgłębia tajniki ajuwerdy.

Dal, którym poczęstowała mnie Alicja, był delikatny smaku. Na moje własne i Wybranka potrzeby zwiększyłam ilość przypraw, żeby smak był nieco bardziej wyrazisty, a potrawa pikantniejsza. W poniższym przepisie podaję zarówno oryginalne proporcje, które dostałam od Alicji, jak i moje modyfikacje.

To idealna potrawa na zimne i chłodne dni - syci i rozgrzewa.

Dal na bazie przepisu Alicji


















Składniki (na duży gar, dla 6 lub więcej osób):
  • 3 szklanki czerwonej soczewicy
  • 2 zwykłe cebule
  • 1 puszka pomidorów (u mnie 1,5 szklanki passaty)
  • 1 puszka mleczka kokosowego
  • 2 łyżeczki ziaren gorczycy
  • 2 łyżeczki mielonych ziaren kolendry (u mnie 4)
  • 1/2 łyżeczki mielonej chili (u mnie 1 łyżeczka)
  • [u Alicji nie było, ale ja dodałam - 2 łyżeczki mielonego kminu rzymskiego]
  • 5 szklanek wody
  • 3 łyżki oleju słonecznikowego
  • sól i pieprz do smaku
Przygotowanie:
  1. Cebulę obieramy i kroimy w drobną kostkę
  2. Na dno garnka wlewamy olej, wrzucamy pokrojoną cebulę i wsypujemy przyprawy (wszystkie poza solą i pieprzem), mieszamy i chwilę razem podsmażamy
  3. Wsypujemy soczewicę i dodajemy pomidory, mieszamy
  4. Wlewamy wodę i gotujemy aż ziarna soczewicy będą miękkie (ok 20 min)
  5. Dodajemy mleczko kokosowe, mieszamy i gotujemy przez kolejnych 5 min, żeby dobrze połączyło się z resztą składników
  6. Doprawiamy solą i pieprzem do smaku (można też dodać więcej chili, jeśli wolicie ostrzejrze potrawy)
Serwujemy na gorąco, ze świeżą natką lub kolendrą i pieczywem (idealnie naan lub roti, ale z innymi też będzie ok :-)

Smacznego :-)


wtorek, 7 stycznia 2020

Zupa-krem z pieczonego kalafiora

Z czym kojarzy się Wam kalafior? Bo mi z zupą kalafiorową mojej mamy (coś w stylu krupniku, tylko bez kaszy i mięsa, zabielana śmietanką) oraz z kalafiorem ugotowanym w wodzie, serwowanym z podsmażoną na maśle bułką tartą. Ja mam więc dobre skojarzenia, nie zostałam na szczęście zniechęcona do tego warzywa przez wmuszanie pozbawionej smaku szarej brei z rozgotowanego kalafiora przez panie przedszkolanki, co w swojej gastro-biografii ma zapewne wiele/u z Was (ja byłam w przedszkolnej stołówce szczuta wątróbką i przypaloną zupą mleczną, mam więc inne niż kalafiorowe gastro-traumy ;-)

W ciągu ostatnich kilku lat, moim zdaniem w dużej mierze dzięki rosnącemu zainteresowaniu kuchnią roślinną i coraz większej atencji na tworzenie/poszukiwanie naprawdę smacznych dań bez mięsa czy nabiału, kalafior wraca do łask, a wręcz staje się gwiazdą. Pasztety, zupy, sosy, wytrwane wypieki (podobno można zrobić z kalafiora spód do pizzy), sałatki, "kalafiorowy ryż" - to tylko niektóre dania z wykorzystaniem tego warzywa. Ja bardzo lubię wytrawne "ciasto" z kalafiorem autorstwa Yottama Ottolenghi'ego oraz sos do makaronu z pieczonego kalafiora oraz kalafior podzielony na różyczki, obtoczony w niewielkiej ilości oleju lub oliwy, oprószony solą i pieprzem, a następnie upieczony w piekarniku (180 stopni Celsjusza z termoobiegiem, ok. 20-25 min, w zależności od wielkości różyczek) na złoty kolor (te przypieczone części kalafiora smakują niemal tak dobrze, jak zrumieniona na maśle bułka tarta ;-)

Dziś chciałabym pokazać Wam prosty przepis na fajną zupę z pieczonym kalafiorem. W sezonie zimowym kalafior jest łatwo dostępny, a zupa świetnie rozgrzewa  w zimne dni (nawet jeśli dzisiejsze zimy nie są już tak zimowe jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi ;-)

Zupa-krem z pieczonego kalafiora



















Składniki (dla 4-6 osób):
  • 1 średniej wielkości kalafior
  • 2 średniej wielkości ziemniaki
  • 1,5 litra bulionu (u mnie ostatnio był warzywny, ale robiłam też z wołowym)
  • 2 łyżki oleju
  • 1 łyżka masła
  • sól i pieprz do smaku
  • opcjonalnie: natka pietruszki do posypania
Przygotowanie:
  1. Myjemy kalafiora, pozbywamy się zielonych części, a białe dzielimy na równej wielkości (nieduże) różyczki
  2. Blachę do pieczenia wykładamy papierem do pieczenia, wsypujemy różyczki kalafiora, polewamy olejem, oprószamy solą i pieprzem, mieszamy, a następnie rozkładamy równo na całej powierzchni blachy
  3. Pieczemy przez ok 20-25 minut w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni Celsjusza, z termoobiegiem (im bardziej przypieczony - ale nie spalony - kalafior, tym bogatszy smak zupy, więc nie pękajcie za szybko ;-)
  4. Ziemniaki obieramy i kroimy w drobną kostkę
  5. Na dno garnka, w którym będziecie przygotowywali zupę, wrzucamy masło, roztapiamy, a następnie wsypujemy pokrojone ziemniaki, mieszamy i przez kilka minut podsmażamy
  6. Następnie wlewamy bulion i gotujemy w nim ziemniaki
  7. Gdy ziemniaki będą miękkie, a kalafior upieczony, przekładamy zrumienione różyczki do garnka (kilka możecie odłożyć do dekoracji) i przez kilka minut gotujemy, a następnie blenderujemy zupę na gładki krem (mój był bardzo gęsty, jeśli wolicie rzadsze, możecie dodać więcej bulionu, ale raczej nie wody, bo rozwodni smak)
  8. Doprawiamy solą i pieprzem (ale wcześniej sprawdzamy, czy to konieczne, bo zarówno bulion, jak i pieczony kalafior, powinny były być posolone)
  9. Serwujemy z odłożonymi różyczkami i posiekaną świeżą natką na wierzchu, może być w towarzystwie grzanek lub świeżego pieczywa
Zupa jak najbardziej nadaje się do odgrzewania, w tym w mikrofalówce.

Smacznego :-)

P.S. Pomyślałam, że pisząc o kalafiorze, warto wspomnieć (od czapy w zasadzie) o czymś, co wydaje mi się interesujące, a mianowicie: kalafior jest... fraktalem. Fraktal to figura składająca się z elementów podobnych do tej figury. Różyczki kalafiora wyglądają jak małe kalafiorki. Zdobywszy tę niezbędną do życia wiedzę, możecie teraz spokojnie oddać się gotowaniu zupy kalafiorowej lub innych dań z tego fraktala ;-)

poniedziałek, 6 stycznia 2020

Kluski inspirowane świętokrzyskimi gałami

Tradycji kolejny raz stało się zadość: w Sylwestra wraz z Wybrankiem uczestniczyliśmy w szampańskiej zabawie (w naszej własnej kuchni), zgłębiając tajniki kolejnych "kluchów" (robocza nazwa mącznych dań, które od kilku lat przygotowujemy na zakończenie roku). Po parzeńcach, czornych klóskach, pyzach i innych tego typu specjałach, przyszła pora na kluski a la gały, czyli nieduże okrągłe ("o kształcie mniej lub bardziej regularnym", jak można przeczytać w materiale poświęconym "żabieckim gałom" dostępnym na stronie internetowej Ministerstwa Rolnictwa) kluski z masy ziemniaczano-mącznej, rodem z regionu świętokrzyskiego. 

Robi się je z surowych i ugotowanych ziemniaków z dodatkiem mąki, a to co różni je np. od pyz, to dodatek jajka. A więc bardziej na bogato (to nie żart - w uboższych społecznościach jajka były w przeszłości towarem niemal luksusowym; gospodynie wolały jajka zbierać i sprzedawać niż korzystać z nich we własnych kuchniach, a zarobione w ten sposób pieniądze przeznaczały na zakup produktów, których ich gospodarstwa nie produkowały, jak np. nafta czy cukier).

Przygotowując te kluski, kolejny raz przekonałam się, jak ważne jest trzymanie się pewnych podstawowych wytycznych w odniesieniu do tradycyjnych przepisów, które na pierwszy rzut oka wydają się nieskomplikowane. Trudno jest zepsuć coś, co składa się z jedynie 3-4 składników, a czego przygotowanie to kilka prostych czynności, nie wymagających jakiejś szczególnej finezji? Wcale nie tak trudno ;-) Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że w tych prostych przepisach niektóre wytyczne w ogóle się nie pojawiają, bo jeśli coś dla autorów przepisu jest oczywiste, po co to pisać? ;-) Zapewne wiele/wielu z Was zna to z rodzinnych przepisów przekazywanych ustnie lub zapisywanych w bardzo lakoniczny sposób.

A więc w przepisie na gały, z którego korzystaliśmy, nie ma ani słowa o tym, jak ważne jest, aby ziemniaki były odmiany mącznej i żeby tą część, która ma być ugotowana, ugotować ze znacznym wyprzedzeniem, żeby zminimalizować ryzyko zbyt dużej wilgotności materiału. Za duża wilgotność grozi bowiem tym, że kluski a) nie będą chciały się lepić oraz b) będą rozpadały się w trakcie gotowania. Dodanie dodatkowej porcji mąki nie pomaga - kluski robią się w smaku wyraźnie mączne, a ciasto twarde. Wybierajcie więc odpowiedni rodzaj ziemniaków (ogrodnicy podpowiadają, że powinny to być ziemniaki typu C lub BC, szczegóły tutaj) i - naprawdę - gotujcie je znacznie wcześniej (poprzedniego dnia na przykład). Nie polecam również rozdrabniania ugotowanych ziemniaków w blenderze, nie ta konsystencja.

Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zmodyfikowali przepisu. Nie tylko zmniejszyliśmy ilość składników o 3/4 (mamy duże możliwości, ale bez przesady, klusków z 6kg ziemniaków na raz byśmy nie pochłonęli ;-), ale nasze gały były również puste w środku, natomiast zaserwowaliśmy je z dużą ilością podsmażonego na patelni wędzonego boczku i cebuli. Kształt był raczej wrzecionowaty niż okrągły, bo... tak :-) (nabierałam ciasta jedną łyżką stołową, a drugą pomagałam sobie przy formowaniu i zrzucaniu klusków z pierwszej łyżki do wody). Z tego względu stronimy od nazywania naszych gał "żabieckimi" czy w jakikolwiek inny sposób "tradycyjnymi".

Po tych wszystkich wyjaśnieniach i zastrzeżeniach, możemy już chyba przejść do sedna.

Kluski inspirowane świętokrzyskimi gałami



















Składniki (dla 2-4 osób, w zależności od apetytu):
  • 1,5kg ziemniaków
  • 50g mąki ziemniaczanej
  • 1 jajko
  • sól do osolenia wody
  • omasta zgodna z Waszymi preferencjami (boczek, cebula, boczek + cebula, inna) lub sos (pieczarkowy powinien pasować)
Przygotowanie:
  1. ziemniaki dzielimy na 2 połowy - jedną obieramy, z wyprzedzeniem gotujemy w osolonej i przepuszczamy przez praskę lub dokładnie rozgniatamy tłuczkiem, a drugą obieramy i ścieramy na tarce tuż przed przygotowaniem klusków
  2. oba rodzaje ziemniaków (pogniecione ugotowane i surowe starte) wrzucamy do miski, dodajemy jajko i mąkę, wyrabiamy ciasto
  3. z ciasta formujemy kluski (mogą być kulki, a mogą być inne) - jeśli zdecydujecie się na te bardziej klasyczne, okrągłe, wielkości dużej śliwki, trzeba je gotować ok 15-20 minut, żeby w środku nie były surowe (po wypłynięciu na powierzchnie muszą tam spędzić sporo czasu, najlepiej obserwować i poświęcić kilka na próbowanie)
  4. ugotowane kluski odławiamy łyżką cedzakowatą i wykładamy na durszlak
  5. następnie układamy na talerzu i okraszamy omastą, można też kluski wrzucić na patelnię z omastą, żeby dokładniej je nią pokryć (tak zrobiliśmy my, przy okazji trochę się przyrumieniły)
  6. można serwować w towarzystwie kapusty kiszonej i/lub ogórków kiszonych
Smacznego :-)