Dieta to jest naprawdę ciężka sprawa. Szczególnie jak ktoś lubi jeść (ja), a tym gorzej, jeśli ten ktoś lubi jeść niemało (też ja). Człowiek się męczy, odmawia sobie podstawowych przyjemności, chodzi zły i przez 18h na dobę myśli o jedzeniu (zakładając, że pozostałych 6h przesypia i że w nocy nie śnią mu się koszmary związane z dietą). A na dodatek trzeba ćwiczyć, bue.
A jak już w końcu schudnie, łudząc się, że oto jego męki dobiegły końca, zaczyna mieć wyrzuty sumienia przy każdym spożyciu czegoś, co zawiera więcej niż 4% tłuszczu, a co gorsza cukier, i nie jest nabiałem, warzywem czy otrębem pszennym (Dukan). Albo czegokolwiek innego, czego spożywać zabrania reżim żywieniowy wymyślony przez innego dietowego szarlatana (Atkins, Montignac, Kwaśniewski, Hay, itd.). I też nie czuje się dobrze, mimo, że schudł.
W proteście przeciwko złemu samopoczuciu i dietom pozbawionym smaku, które sprawiają, że człowiek chodzi cały czas głodny i zły, dziś na kolację będzie najbardziej tucząca pizza na świecie (ociekająca tłuszczem Super Supreme na grubym cieście) i tylko trochę mniej kaloryczne czerwone wino. Nie będzie żadnych głodowych racji żywieniowych, żadnego wmawiania sobie, że pasta jajeczna z jogurtem naturalnym (zamiast majo) jest pyszna (bo nie jest), podobnie jak indyk gotowany w bulionie (fu) czy (uwaga, to jest hit) jajecznica na cebuli podsmażonej na wodzie (sic!). Nie będzie zapijania głodu wodą (to jest największy bullshit, jaki w życiu słyszałam, a powtarzają to wszyscy dietetycy - do cholery, nie można najeść się wodą; ja np. po wypiciu 1,5 l wody niegazowanej czuję się jeszcze bardziej głodna niż wcześniej). Nie będzie niczego, jak mawiał klasyk.
A jutro będą wyrzuty sumienia - ale na pewno nie silniejsze niż niechęć do diety ;) Pozdrowienia dla wszystkich dietowych cierpiętników.
P.S.
I jeszcze odrobina życiowej filozofii z zatłuszczonego pudełka po pizzy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz