Karpatka to moje ukochane ciasto z dzieciństwa, a dokładnie z okresu przedszkolnego. Ku uciesze małego żarłoka, który i bez pałaszowania karpatki miał sporą przewagę fizyczną nad młodszym rodzeństwem, mama piekła to ciasto dość często. Pamiętam, że konsumpcję zaczynałam od boku, wybierając łyżeczką krem spomiędzy dwóch kawałków ciasta, a dopiero na końcu pochłaniałam ptysiowy spód i wierzch. Karpatka kojarzy mi się z filmem "Elza z buszu", o małej lwicy przygarniętej przez stacjonujących w Afryce Amerykanów. Tak sobie siedziałam, wydłubując ten krem, oblizując tłuściutkie paluszki i oglądając przygody Elzy. To były czasy :)
Z biegiem lat, z braku czasu mama przestała piec karpatkę. Zanik tej czynności postępował jakoś tak stopniowo, nie mam więc wyrwy na psychice spowodowanej nagłym i nieoczekiwanym zniknięciem karpatki z naszego domowego menu ;) Przypomniałam sobie o tym cieście kilka lat temu, gdy sklepowe półki zaczęły uginać się od gotowców typu kopiec kreta (pamiętacie?). Była i karpatka, a jak. Był to okres, kiedy po kilku nieudanych próbach pieczenia ciasta od podstaw (m.in bułeczki drożdżowe twarde jak kamień czy piernik z mega zakalcem), zniechęciłam się do pieczenia, sięgając co najwyżej po gotowce. Niniejszym przyznaję się, że zrobiłam w życiu kilka karpatek z torebki. I nie były złe :)
Teraz, gdy jestem już oswojona z przygotowywaniem wypieków od podstaw (co okazało się prostsze niż myślałam), mogłam podjąć wyzwanie i zostać bohaterem w swoim domu ;) W ciągu ostatnich 2 tygodni zrobiłam karpatkę dwa razy i muszę przyznać, że zarówno ja, jak i osoby, dla których to ciasto upiekłam, były zadowolone. No, może za drugim razem byłam nieco bardziej zadowolona, bo wprowadziłam małą modyfikację do przepisu na krem - za pierwszym razem był nieco zbyt "lejący" i wypływał spomiędzy płatów ciasta. Wprowadziłam też kilka zmian w przepisie na ciasto - ale to przy pierwszym pieczeniu, zaraz po tym, jak pierwsza partia mi nie wyszła, przywierając do blachy i nadmiernie się spiekając. Poniższy przepis możecie uznać za sprawdzony :)
Karpatka
[poniższy przepis jest nieco zmodyfikowanym przepisem z bloga Moje Wypieki]
[autorką zdjęcia jest moja siotra-przyszła Pani Architekt, która dostała całą blachę karpatki z okazji oddania projektu na koniec semestru]
Składniki (na taką klasyczną blachę do ciasta, o wymiarach ok. 32cm x 23cm):
CIASTO
- 250 ml wody
- 125g masła
- 170g mąki pszennej
- 5 jajek
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 700ml mleka
- 125g masła
- 165g cukru
- 16g (1 zwykłe opakowanie) cukru waniliowego
- 4 lekko czubate łyżki mąki pszennej
- 5 lekko czubatych łyżek mąki ziemniaczanej
- 4 jajka
CIASTO
- masło rozpuścić w rondelku, dodać wodę i doprowadzić do wrzenia
- do rondelka dodać mąkę i energicznie mieszać, do uzyskania masy o konsystencji tłuczonych ziemniaków (zaglądając mi przez ramię Wybranek spytał, czy robię ziemniaki ;)
- zdjąć z ognia i odstawić do wystudzenia
- po wystudzeniu masy, dodać do niej proszek do pieczenia i dobrze wymieszać (można to zrobić za pomocą robota kuchennego, ale ręcznie też będzie ok - wypróbowałam obie opcje)
- stopniowo dodawać do masy jajka, dobrze wymieszać - powinniśmy uzyskać lepką masę, tym razem o konsystencji serka topionego
- nagrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza (bez termoobiegu, grzanie od dołu i od góry) - autorka oryginalnego przepisu zaleca pieczenie ciasta w 200 stopniach Celsjusza, ale dla piekarnika mojej mamy (pierwsze pieczenie) i mojego (drugie pieczenie) optymalne okazały się inne temperatury (u rodziców piekłam w 160 stopniach, bo tamten piekarnik za bardzo przypieka, a w swoim w 180 stopniach, trochę z obawy, że 200 stopni i tu będzie za dużo); polecam rozgrzanie piekarnika do 180 stopni - jeżeli po 25min pieczenia ciasto będzie Waszym zdaniem zbyt blade, można zwiększyć temperaturę i podpiec jeszcze kilka minut
- blachę do ciasta smarujemy kawałkiem masła i wykładamy papierem do pieczenia (masło jest po to, żeby papier dokładnie przywarł do blachy)
- dzielimy masę na dwie części, jedną z nich wykładamy na blachę i w miarę możliwości równomiernie rozprowadzamy po dnie, robiąc też małe brzeżki (przydadzą się przy nakładaniu na ciasto jeszcze ciepłego i dość płynnego kremu - dzięki nim krem nie wypłynie i nie będziemy musieli zostawiać wolnego od kremu odstępu od brzegu ciasta)
- pieczemy przez 25min, wyjmujemy z piekarnika i studzimy
- po upieczeniu pierwszej części, w ten sam sposób pieczemy drugą (tu nie trzeba już robić brzeżków)
- w międzyczasie można przygotować krem
- 500ml (2 wymiarowe szklanki) wlewamy do rondelka, dodajemy masło, cukier i cukier waniliowy - podgrzewamy do rozpuszczenia się cukru
- pozostałą część mleka (200ml, w oryginale jest 250ml, ale trochę zmniejszyłam ilość, żeby krem był mniej płynny) łączymy w osobnym naczyniu z jajkami, mąką pszenną i mąką ziemniaczaną, dokładnie mieszając
- do rondelka dodajemy mieszaninę z punktu 2, energicznie mieszając, żeby nie powstały grudki (dla niektórych z Was dodanie mieszaniny z surowymi jajkami do gorącego płynu może wydawać się ryzykowne - mi właśnie takie się wydawało, nie zależało mi na uzyskaniu jajecznicy - ale trzeba pokonać strach i odważnie wlać jajeczno-mleczno-mączną mieszaninę do gorącego rondelka; jak mawiała Julia Child przy podobnie ryzykownych akcjach, "you have to have the courage of your convcition")
- jeśli mimo to powstaną grudki (u mnie powstały przy obydwóch próbach, mimo naprawdę energicznego mieszania), można potraktować je ręcznym blenderem ;) (wypróbowałam)
- powinniśmy uzyskać krem o konsystencji gęstniejącego budyniu
- gotowy, jeszcze ciepły krem wykładamy na jeden placek i przykrywamy drugim
- podajemy po schłodzeniu, można posypać wierzch cukrem pudrem
Smacznego :)
oj prawdziwe góry Ci wyszły, super:))
OdpowiedzUsuńbardziej jak Alpy niż Karpaty ;)
OdpowiedzUsuńKarpatka. Proste ciasto a jakie pyszne!!! U mnie po godzinie znajduje pustą blaszkę :)
OdpowiedzUsuńMagdzikowe Wypieki
Pozdrawiam