wtorek, 17 stycznia 2012

Ciastowe góry i doliny, czyli karpatka :)

"Karpatka jest ciastem doskonale w Polsce znanym, a jej nazwa pochodzi od specyficznego kształtu powierzchni ciasta przypominającej polskie góry Karpaty. Pomiędzy dwoma warstwami delikatnego ciasta możesz znaleźć najbardziej delikatny, waniliowy krem, smaku którego nie zapomnisz" - z opisu karpatki pochodzącego ze strony internetowej marki Delecta, posiadającej w swojej ofercie karpatkowe półprodukty, krem oraz ciasto+krem. Wybór padł na Delectę (mimo, że nie jest jedyną marką oferującą karpatkowe półprodukty), bo był to pierwszy rekord na liście wyników wyszukiwania w Google hasła "skąd pochodzi nazwa karpatka". Domyślałam się, że od nazwy gór, które ciasto to przypomina kształtem, ale potrzebowałam potwierdzenia. No to mam. Swoją drogą zastanawiam się, dlaczego nazywa się akurat karpatka, a nie taterka, bieszczadka lub pieninka - przecież ciasto za każdym razem rośnie inaczej, raz góry są wyższe, a raz niższe... ;)

Karpatka to moje ukochane ciasto z dzieciństwa, a dokładnie z okresu przedszkolnego. Ku uciesze małego żarłoka, który i bez pałaszowania karpatki miał sporą przewagę fizyczną nad młodszym rodzeństwem, mama piekła to ciasto dość często. Pamiętam, że konsumpcję zaczynałam od boku, wybierając łyżeczką krem spomiędzy dwóch kawałków ciasta, a dopiero na końcu pochłaniałam ptysiowy spód i wierzch. Karpatka kojarzy mi się z filmem "Elza z buszu", o małej lwicy przygarniętej przez stacjonujących w Afryce Amerykanów. Tak sobie siedziałam, wydłubując ten krem, oblizując tłuściutkie paluszki i oglądając przygody Elzy. To były czasy :)

Z biegiem lat, z braku czasu mama przestała piec karpatkę. Zanik tej czynności postępował jakoś tak stopniowo, nie mam więc wyrwy na psychice spowodowanej nagłym i nieoczekiwanym zniknięciem karpatki z naszego domowego menu ;) Przypomniałam sobie o tym cieście kilka lat temu, gdy sklepowe półki zaczęły uginać się od gotowców typu kopiec kreta (pamiętacie?). Była i karpatka, a jak. Był to okres, kiedy po kilku nieudanych próbach pieczenia ciasta od podstaw (m.in bułeczki drożdżowe twarde jak kamień czy piernik z mega zakalcem), zniechęciłam się do pieczenia, sięgając co najwyżej po gotowce. Niniejszym przyznaję się, że zrobiłam w życiu kilka karpatek z torebki. I nie były złe :)

Teraz, gdy jestem już oswojona z przygotowywaniem wypieków od podstaw (co okazało się prostsze niż myślałam), mogłam podjąć wyzwanie i zostać bohaterem w swoim domu ;) W ciągu ostatnich 2 tygodni zrobiłam karpatkę dwa razy i muszę przyznać, że zarówno ja, jak i osoby, dla których to ciasto upiekłam, były zadowolone. No, może za drugim razem byłam nieco bardziej zadowolona, bo wprowadziłam małą modyfikację do przepisu na krem - za pierwszym razem był nieco zbyt "lejący" i wypływał spomiędzy płatów ciasta. Wprowadziłam też kilka zmian w przepisie na ciasto - ale to przy pierwszym pieczeniu, zaraz po tym, jak pierwsza partia mi nie wyszła, przywierając do blachy i nadmiernie się spiekając. Poniższy przepis możecie uznać za sprawdzony :)

Karpatka
[poniższy przepis jest nieco zmodyfikowanym przepisem z bloga Moje Wypieki]
[autorką zdjęcia jest moja siotra-przyszła Pani Architekt, która dostała całą blachę karpatki z okazji oddania projektu na koniec semestru]

Składniki (na taką klasyczną blachę do ciasta, o wymiarach ok. 32cm x 23cm):

CIASTO
  • 250 ml wody
  • 125g masła
  • 170g mąki pszennej
  • 5 jajek
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
KREM
  • 700ml mleka
  • 125g masła
  • 165g cukru
  • 16g (1 zwykłe opakowanie) cukru waniliowego
  • 4 lekko czubate łyżki mąki pszennej
  • 5 lekko czubatych łyżek mąki ziemniaczanej
  • 4 jajka
Przygotowanie:

CIASTO
  1. masło rozpuścić w rondelku, dodać wodę i doprowadzić do wrzenia
  2. do rondelka dodać mąkę i energicznie mieszać, do uzyskania masy o konsystencji tłuczonych ziemniaków (zaglądając mi przez ramię Wybranek spytał, czy robię ziemniaki ;)
  3. zdjąć z ognia i odstawić do wystudzenia
  4. po wystudzeniu masy, dodać do niej proszek do pieczenia i dobrze wymieszać (można to zrobić za pomocą robota kuchennego, ale ręcznie też będzie ok - wypróbowałam obie opcje)
  5. stopniowo dodawać do masy jajka, dobrze wymieszać - powinniśmy uzyskać lepką masę, tym razem o konsystencji serka topionego
  6. nagrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza (bez termoobiegu, grzanie od dołu i od góry) - autorka oryginalnego przepisu zaleca pieczenie ciasta w 200 stopniach Celsjusza, ale dla piekarnika mojej mamy (pierwsze pieczenie) i mojego (drugie pieczenie) optymalne okazały się inne temperatury (u rodziców piekłam w 160 stopniach, bo tamten piekarnik za bardzo przypieka, a w swoim w 180 stopniach, trochę z obawy, że 200 stopni i tu będzie za dużo); polecam rozgrzanie piekarnika do 180 stopni - jeżeli po 25min pieczenia ciasto będzie Waszym zdaniem zbyt blade, można zwiększyć temperaturę i podpiec jeszcze kilka minut
  7. blachę do ciasta smarujemy kawałkiem masła i wykładamy papierem do pieczenia (masło jest po to, żeby papier dokładnie przywarł do blachy)
  8. dzielimy masę na dwie części, jedną z nich wykładamy na blachę i w miarę możliwości równomiernie rozprowadzamy po dnie, robiąc też małe brzeżki (przydadzą się przy nakładaniu na ciasto jeszcze ciepłego i dość płynnego kremu - dzięki nim krem nie wypłynie i nie będziemy musieli zostawiać wolnego od kremu odstępu od brzegu ciasta)
  9. pieczemy przez 25min, wyjmujemy z piekarnika i studzimy
  10. po upieczeniu pierwszej części, w ten sam sposób pieczemy drugą (tu nie trzeba już robić brzeżków)
  11. w międzyczasie można przygotować krem
KREM
  1. 500ml (2 wymiarowe szklanki) wlewamy do rondelka, dodajemy masło, cukier i cukier waniliowy - podgrzewamy do rozpuszczenia się cukru
  2. pozostałą część mleka (200ml, w oryginale jest 250ml, ale trochę zmniejszyłam ilość, żeby krem był mniej płynny) łączymy w osobnym naczyniu z jajkami, mąką pszenną i mąką ziemniaczaną, dokładnie mieszając
  3. do rondelka dodajemy mieszaninę z punktu 2, energicznie mieszając, żeby nie powstały grudki (dla niektórych z Was dodanie mieszaniny z surowymi jajkami do gorącego płynu może wydawać się ryzykowne - mi właśnie takie się wydawało, nie zależało mi na uzyskaniu jajecznicy - ale trzeba pokonać strach i odważnie wlać jajeczno-mleczno-mączną mieszaninę do gorącego rondelka; jak mawiała Julia Child przy podobnie ryzykownych akcjach, "you have to have the courage of your convcition")
  4. jeśli mimo to powstaną grudki (u mnie powstały przy obydwóch próbach, mimo naprawdę energicznego mieszania), można potraktować je ręcznym blenderem ;) (wypróbowałam)
  5. powinniśmy uzyskać krem o konsystencji gęstniejącego budyniu
  6. gotowy, jeszcze ciepły krem wykładamy na jeden placek i przykrywamy drugim
  7. podajemy po schłodzeniu, można posypać wierzch cukrem pudrem
Smacznego :)

[autorka ta sama co wyżej]

3 komentarze:

  1. oj prawdziwe góry Ci wyszły, super:))

    OdpowiedzUsuń
  2. bardziej jak Alpy niż Karpaty ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Karpatka. Proste ciasto a jakie pyszne!!! U mnie po godzinie znajduje pustą blaszkę :)
    Magdzikowe Wypieki
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń