Jako mała dziewczynka (i całkiem już duża kobieta) zawsze chciałam mieć starszego brata. Z rozmów z moimi bliższymi i dalszymi znajomymi wynika, że nie jestem w tym pragnieniu odosobniona. Nie było mi to jednak dane, a w dodatku z rodzeństwa jestem najstarsza, czyli mam najgorzej ;-)
Biologicznie się nie udało, ale udało się dzięki innym więzom niż więzy krwi. Pewnego dnia w pracy pojawił się R. (bardzo zresztą wyczekiwany, bo ma ważne dla funkcjonowania firmy kompetencje). Dość szybko się okazało, że operujemy na tym samym poziomie absurdu. A potem okazało się też, że oprócz obśmiewania otaczającej nas rzeczywistości możemy też porozmawiać o całkiem poważnych sprawach. I że oboje kochamy pizzę. Doszła do tego jeszcze fizyczne podobieństwo (bujne grzywy i wyraźne oprawki okularów) i w ten oto sposób staliśmy się rodzeństwem z wyboru :-) Zwanym także "koszmarnymi bliźniakami" (co nie wyklucza traktowania go jak starszego brata, w końcu któreś z bliźniąt musi wyjść na świat pierwsze).
Mój (koszmarny) brat bliźniak pałał jakąś niezrozumiałą dla mnie w owym czasie miłością do Gdyni. To było rok temu. Jeździł tam - jak mi się wydawało - niemal tam i z powrotem, co mnie dziwiło, bo niby co takiego jest w tej Gdyni?
Rok później siedzimy z moją przyjaciółką E. i zastanawiamy się, gdzie pojechać na urodzinowy weekend (zamiast kupować sobie nawzajem prezenty). Stanęło na Trójmieście. Sprawdzamy Sopot, sprawdzamy Gdańsk. Jakoś tak bez ekscytacji. I w końcu pojawia się jakieś fajne miejsce noclegowe w centrum Gdyni. "Czemu nie?" - pomyślałam. "Może w końcu zrozumiem, o co R. chodziło z tym, że to takie fajne miejsce?". No więc pojechałyśmy do Gdyni. I wtedy zobaczyłam Orłowo, gdzie z jakiegoś powodu nigdy wcześniej nie byłam. I włóczyłam się po mieście, które ma ten super spokojny charakter, który ja odbieram jako skandynawski. Nie tak kurortowym jak Sopot, nie tak zabytkowym jak Gdańsk.
Skończyło się to tak, że już się nie zastanawiam, o co R. chodziło z tą Gdynią. Od maja byłam tam 3 razy (raz z przyjaciółką, raz z Wybrankiem przez cały tydzień na "workation" i raz z Wybrankiem na weekend z okazji rocznicy ślubu), za trzecim razem mogłam już chodzić bez Google Maps ;-) Zjadłam tam sporo dobrego jedzenia i pomyślałam, że podzielę się kilkoma spostrzeżeniami na blogu, gdybyście wybierali się do Gdyni lub mieszkali tam na stałe (szczęściarze!) i chcieli coś dobrego gdzieś zjeść.
Zacznę od
restauracji "Sztuczka". To była jedna z pierwszych miejsc "fine dining", w których byłam. Jak zaczęliśmy z Wybrankiem zastanawiać się, kiedy byliśmy tam pierwszy raz, wyszło nam, że prawie 10 lat temu. Za każdym razem było to dobre doświadczenie i z całego serca to miejsce polecamy, jeśli chcecie spróbować sezonownych składników obrobionych w kreatywny sposób i podanych w elegancki sposób. To dobre miejsce zarówno na romantyczną kolację, jak i na nieromantyczne spotkanie, jeśli chcecie zrobić na kimś wrażenie. Tym kimś możecie być Wy sami :-) Wizyta w Trójmieście bez wizyty w tej restauracji lub w jej siostrzanym
bistro "Sztuczka" to nie wizyta w Trójmieście. I tyle.
Kontynuując rozważania nt. oferty "fine dining" Gdyni, nie mogłabym nie wspomnieć o
restauracji "Biały Królik", funkcjonującej pod dachem hotelu Quadrille. To miejsce zachwyciło mnie wyglądem (znajduje się na terenie zespołu parkowo-pałacowego z XVIII wieku, odrestaurowanego w stylu "Alicji w Krainie Czarów"), ale przede wszystkim smakiem, a konkretnie smakiem wegańskiego menu degustacyjnego. Jak tylko zobaczyłam, że ta restauracja coś takiego oferuje, od razu chciałam spróbować - nie mam niestety najlepszych doświadczeń z daniami wegańskimi, brak produktów pochodzenia zwierzęcego sprawia, że często są po prostu ubogie w smaku. Uznałam, że to szansa, żeby zmienić ten pogląd. Nie tylko się to udało, ale wręcz menu degustacyjne, którego z Wybrankiem mieliśmy okazję próbować, było jednym z najlepszych posiłków, jakie jedliśmy od wielu miesięcy. Bez produktów pochodzenia zwierzęcego, a jednak pełne smaku. Wróciliśmy do "Białego Królika", żeby spróbować menu a la carte, i również tym razem się nie zawiedliśmy. Jadłam pyszną "zupę dziadowską", wegańskie (a jednak!) gołąbki i wegański (ciągnie) sernik z mirabelką (smak dzieciństwa!). Wybranek jadł wegański kapuśniak, halibuta i zestaw 3 "wybitnych polskich serów", które mógł wybrać z "serowego baru" na kółkach, który pani kelnerka przytoczyła do naszego stolika. Co więcej, restauracja prowadzi najwyraźniej rejestr gości (mam gdzieś RODO ;-), a obsługująca nas kelnerka wiedziała, co jedliśmy i piliśmy przy wcześniejszej wizycie, co jest miłe. Chciałabym też pochwalić pieczywo, które jest serwowane jako tzw. "czekadełko", razem z masłem (w przypadku menu wegańskiego było to masło orzechowe) oraz z olejem z maku.
Innym miejscem pełnym smaku, jest
restauracja "Malika", która znajduje się w centrum Gdyni. Byłoby super mieć takie miejsce w Warszawie. Jedzenie jest pyszne, atmosfera przyjazna, rodzinna, bez zadęcia. Dania orientalne, a jednocześnie bardzo mi bliskie, w jakimś sensie domowe - zapewne dzięki intensywności smaków (co bardzo cenię) i odpowiadającemu mi stopniowi "dosolenia". O tym miejscu pierwszy raz usłyszałam oglądając ładnych parę lat temu program "Top Chef" w telewizji Polsat, w którym występowała szefowa kuchni tej restauracji. W menu można znaleźć sporo dań wegetariańskich, jak i mięsnych. Zachwycił nas tajine z kurczakiem i kiszonymi cytrynami, a Wybranek stwierdził, że tutejsza kaczka przydymiona (wędzona pierś z kaczki) jest absolutnym sztosem. Przystawki (hummus, pieczony batat z owczym serem, tabbouleh) też super. Jeśli planujecie wizytę w tym miejscu w weekend, dobrze jest zarezerwować wcześniej stolik, bo jest pełno :-) Uwaga na menu, bo to na stronie www jest częściowo nieaktualne - nie przywiązujcie się do niego więc za bardzo.
Dwa kolejne miejsca są również "na luzie" i w centrum Gdyni. Zacznę od tego, które polecał mi mój "bliźniak", a mianowicie
Vertigo z filmowym klimatem (na ścianach znajduje się sporo zdjęć z autografami ludzi ze świata kinematografii). Fajna lokalizacja (w budynku Gdyńskiego Centrum Filmowego, z widokiem na trawiasty skwer przy Teatrze Muzycznym, kilka kroków od plaży), dość różnorodne (każdy znajdzie coś dla siebie) menu z sezonowymi pozycjami. My trafiliśmy tam przy okazji naszego lipcowego "workation" (a więc pracy zdalnej z turystycznie atrakcyjnej lokalizacji), gdy "grane" były orzeźwiające chłodniki i sałatki.
Dosłownie trzy kroki od "Vertigo" znajduje się
"Muszla", bar restauracyjny (restobar) znajdujący się w byłej muszli koncertowej, serwujący smaczne i kreatywne dania. Urzekła mnie zupa z pieczonego batata z masłem orzechowym, a Wybranek chwalił ceviche. Sałatka z pomarańczą była trochę za bardzo "trawiasta" (duuużo liści, mało innych składników), ale ok ;-)
Na koniec zostawiłam sobie
"Aleja 40", miejsce, w którym wraz z Wybrankiem byliśmy w trakcie naszych wspólnych pobytów w Gdyni najwięcej razy. To chyba najlepsze w Gdyni miejsce na śniadanie i na lunch. Menu śniadaniowe zawiera m.in. dobry omlet (dodatki do wyboru, ja ledwo wstałam od stołu po wersji z serem i pieczarkami) i smaczną szakszukę czy jajka w innych formach, a lunchowe to zbiór smacznych dań fusion. A na dokładkę Kuba Wojewódzki, którego często tam widywaliśmy, jeśli dla kogoś ma znaczenie, kto jada w danym miejscu.
Nie polecam natomiast miejsca, które nazywa się "Marmolada Chleb i Kawa" w Gdyni. Masa zmarnowanego potencjału niestety. No ale jeśli śniadaniowa knajpa podaje gofry o stopniu wypieczenia bliskim spaleniźnie i jajka w koszulce ugotowane na twardo, to trudno silić się na komplementy...