W "młodości" nie byłam fanką czekoladowych deserów, nie lubiłam ani czekoladowych ciast, ani czekoladowych lodów. Sama czekolada, ale mleczna, broń Boże gorzka, wchodziła mi nieźle, ale poza tym wolałam słodkości w jaśniejszych kolorach, o aromacie wanilii czy cytryny. Jednak - jak już kiedyś pisałam - do wszystkiego w życiu trzeba dorosnąć, także do czekoladowych deserów :) Kilka lat temu polubiłam gorzką czekoladę, którą bardzo chętnie popijam czerwonym wytrawnym winem (jeśli nie próbowaliście - spróbujcie, naprawdę dobrze się komponują), zaczęłam też jeść czekoladowe wypieki i sama je przygotowywać. Jak dotąd nie przekonałam się jedynie do czekoladowych lodów, ale najwyraźniej po prostu jeszcze do nich nie dojrzałam. Albo po prostu nie trafiłam jeszcze na te jedyne lody czekoladowe ;)
W tematyce czekoladowych ciast absolutne mistrzostwo osiągnęła ciocia Marty (członkini Bandy Drombo, znaczy nie ciocia, tylko Marta ;), od której Marta dostała przepis na "tort czekoladowo-kawowy", który w wykonaniu mojej przyjaciółki ewoluował do postaci pysznego, wilgotnego i mega czekoladowego ciasta. Marta zdaje się nie gotuje zbyt często, ale jak już stanie przy garach, efekt pozostaje w pamięci na długo (mój Wybranek nadal wzdycha do zupy porowo-ziemniaczanej, którą zaserwowała nam z 1,5 roku temu ;). Tak było i z tym ciastem. Wymaga trochę zachodu, ale efekt jest naprawdę fantastyczny - przekonajcie się sami. To prawdopodobnie najlepsze ciasto czekoladowe na świecie, a na pewno najlepsze, jakie w życiu jadłam. I najbardziej kaloryczne, ale ciii - w deserach w końcu nie chodzi o to, żeby były dietetyczne. Marta radzi po prostu nie zdradzać częstowanym składu ciasta, niech sobie jedzą w spokoju i się delektują - zgadzam się z tą radą :)
Ciasto czekoladowe (cioci) Marty
Składniki (poniższa ilość składników wystarcza na niewielki torcik, z tortownicy o średnicy ok 20-21 cm lub na ciasto z takiej blaszki, jak na keks):
- 400g gorzkiej czekolady (wybrałam czekoladę Wedla, bo z takiej Marcie wyszło dobre ciasto - wiem, że próbowała też z czekoladą innej marki, ale nie wyszło, wybrałam więc sprawdzone rozwiązanie)
- 330ml śmietany kremówki (ok. 30% tłuszczu)
- 150g masła
- 6 jajek
- 220g cukru
- 100ml kawy (u mnie zaparzona z wykorzystaniem lejka i filtra do ekspresów przelewowych, ale można spokojnie użyć innej - albo z ekspresu, albo po turecku - ale bez fusów może ;) - albo rozpuszczalnej)
Przygotowanie:
- czekoladę połamać na mniejsze kawałki lub posiekać, wrzucić do miski
- miskę ustawić na mniejszym od niej garnku z gorącą wodą, ale tak, aby dno miski nie dotykało powierzchni wody
- rozpuścić czekoladę w tak przygotowanej kąpieli wodnej
- w osobnym naczyniu podgrzewamy śmietanę, nie doprowadzając do zagotowania
- do śmietany dodajemy masło i rozpuszczamy je w śmietanie
- do roztopionej czekolady dodajemy gorącą mieszankę śmietanowo-maślaną i dobrze mieszamy (pod wpływem gorącej śmietany z masłem czekolada się stopi, powinniśmy uzyskać gęstą masę czekoladową)
- w osobnym naczyniu łączymy jajka, cukier i kawę - najlepiej wymieszać mikserem na małych obrotach
- łączymy obie masy, mieszając mikserem
- rozgrzewamy piekarnik do temperatury 100 stopni Celsjusza (grzanie od góry i od dołu, bez termoobiegu)
- blachę smarujemy masłem i wlewamy ciasto
- wstawiamy do piekarnika (bez przykrywania) i pieczemy od 2,5 do 3,5 godz.- w przepisie, który Marta dostała od swojej cioci było napisane, że trzeba piec to ciasti 2,5-3 godz., "aż zestali się przy ściankach tortownicy, a pośrodku będzie dość miękkie"
- upieczone ciasto wyjmujemy z piekarnika i studzimy do temperatury pokojowej w blaszce (nie wyjmujemy przed wystudzeniem!)
- wystudzone ciasto chłodzimy w lodówce (ja piekłam to ciasto w piątek wieczorem, a następnie trzymałam je w lodówce przez całą dobę - serwowałam je na deser do sobotniej kolacji)
- jak radzi Marty ciocia - kroimy gorącym, ale suchym nożem
Od siebie dodałam dekorację ciasta. Wzięłam jeszcze jedną tabliczkę gorzkiej czekolady (100g), którą rozpuściłam w kąpieli wodnej (metalową miskę z połamaną czekoladą podstawiłam nad garnkiem z lekko bulgoczącą wodą), a następnie posmarowałam wierzch zimnego (z lodówki) ciasta rozpuszczoną czekoladą. Sparzyłam wrzątkiem pomarańcz, starłam skórkę i posypałam wierzch ciasta (posmarowany wcześniej rozpuszczoną czekoladą) startą skórką. Skomponowało się super, i wizualnie, i smakowo (czekolada i pomarańcze to świetna kombinacja). Następnie wstawiłam do lodówki jeszcze na jakąś godzinę, przed podaniem. Ładnie wyglądałby też pewnie listek mięty na wierzchu, ale mięty akurat nie miałam za to chyba wszystkie inne dostępne w polskich sklepach świeże zioła - natkę, koperek, szałwię, tymianek, estragon, kolendrę, bazylię, czego tylko dusza zapragnie; ale mięty oczywiście nie... ;).
Szczerze polecam to ciasto, mimo, że 3-godzinne pieczenie w niskiej temperaturze może wystawić cierpliwość mniej cierpliwych osób na próbę. Ale naprawdę warto zaczekać na to wilgotne ciasto czekoladowe o aksamitnym, acz zdecydowanym smaku i konsystencji sernika. No i nie zawiera mąki (jakby to miało jakieś znaczenie przy tych wszystkich kcal ;) Smacznego!
Dodatkowe uwagi | 03.02.2013
Zaprezentowałam ten przepis na łamach rzeszowskiego wydania Gazety Wyborczej:
Autorce artykułu z tym przepisem powiedziałam, że największą sztuką w robieniu tego ciasta jest wyczucie, kiedy osiągnie właściwą konsystencję. Może to być po 2,5, po 3 albo i po 3,5 godzinach pieczenia. Wszystko zależy od danego piekarnika. Właśnie przed chwilą skończyłam piec to ciasto dla mojego brata. Powiedziałabym, że ciasto powinno lekko odstawać od brzegów, a środek/wierzch w dotyku powinnien być sprężysty i przypominać miękki ser żółty lub mocno stężałą galaretę. Gdy będziecie sprawdzali stopień upieczenia, nie naciskajcie ciasta zbyt mocno, bo jego powierzchnia jest delikatna i pozostawiacie ślady.
Jeśli nie macie 100% pewności co do szczelności blaszki, w której będziecie piekli ro ciasto, zabezpieczcie ją od spodu folią aluminiową, żeby nic nie wyciekło i nie zabrudziło Wam piekarnika.