Nie jestem największą na świecie znawczynią ani entuzjastką azjatyckich smaków. Nie lubię sushi, mam dość niską tolerancję ostrości (w związku z czym odpada wiele dań kuchni tajskiej), tofu jest dla mnie niejadalne. Lubię za to zupę Pho (najchętniej z wołowiną - w tym miejscu pozdrowienia dla mojej koleżanki z pracy, Mai, z którą w porze lunchu raczymy się czasami tą zupą w małej wietnamskiej knajpce przy ul. Chmielnej w Warszawie) i wantang, a w najbliższym czasie planuję odwiedziny w przybytku serwującym chińskie pierożki przy ul. Niekłańskiej w Warszawie (o tym miejscu
pisał niedawno Maciej Nowak z Gazety Wyborczej). Lubię też azjatyckie makarony i dania typu stir fry, aczkolwiek pojawiają się kolejne
doniesienia o szkodliwości obróbki jedzenia w woku - ma to związek z
małą powierzchnią smażenia w woku, sprawiającą, że tłuszcz nagrzewa się
do znacznie wyższej temperatury niż na tradycyjnej patelni, gdzie
powierzchnia smażenia jest większa; po podgrzaniu do zbyt wysokiej
temperatury tłuszcz może nabrać właściwości rakotwórczych. Najbardziej do gustu przypadły mi japońskie makarony zbożowe (może dlatego, że są najbliższe europejskim ;), a w szczególności udon, czyli pszenny makaron w kształcie grubego spaghetti lub wstążek (pewnie występuje również w innej formie, ale ja spotkałam się z tymi dwoma rodzajami). Pierwszy raz próbowałam go w restauracji Dziki Ryż przy ul. Puławskiej w Warszawie i stał się powodem, dla którego wracałam do tego miejsca. Niestety, zauważyłam ostatnio, że zniknął z karty "oddziału" Dzikiego Ryżu przy ul. Wspólnej, również w stolicy, obawiam się więc, że zniknął i z karty restauracji-matki. Czyli nie mam już po co tam iść.
Wspominam o udonie, bo jakiś czas temu postanowiłam własnoręcznie przygotować danie z tym makaronem. Pierwsza próba była całkiem udana, poza tym, że makaron był za mało wilgotny = za mało oblepiony sosem z warzyw, mięsa i przypraw, które do niego dodałam. W ostatnią niedzielę zrobiłam go drugi raz i tym razem nie miałam mojemu udonowi nic do zarzucenia ;) Dodałam do niego posiekaną marchew, kawałki podsmażonego mięsa z piersi kurczaka, świeżą dymkę, obgotowane grzybki mun oraz chińską sałatę (w USA nazywaną bok choy, a w Wielkiej Brytanii, Australii i RPA - pak choi; w języku chińskim nazwa tego warzywa oznacza podobno po prostu "białe warzywo" - więcej informacji o chińskiej sałacie można znaleźć np.
w Wikipedii). Chińska sałata wzięła się z...ogródka mojego dziadka z Lubelszczyzny. Skąd wzięła się w ogródku dziadka? Trochę z przypadku. Buszując wśród regałów w sklepie z nasionami, dziadek zauważył nasiona chińskiej sałaty, którą pomylił z kapustą pekińską. Kupił, zasiał i wyrosło mu coś, z czym nie wiedział, co ma zrobić :) O tym, że to jest bok choy/pok choi oraz że nie jest to produkt łatwo dostępny w Polsce (chyba nigdy nie widziałam tej sałaty w żadnym sklepie spożywczym), dowiedział się ode mnie. Próbowaliśmy sałatki z surowymi liśćmi tej sałaty, ale nie rzuciła nas na kolana. Za to po obróbce cieplnej, w towarzystwie mięsa, makaronu, marchwi, grzybków i przypraw, prezentowała się i smakowała bardzo dobrze.
Makaron udon z kurczakiem i chińską sałatą
Składniki (dla 2 osób):
- 200g makaronu udon (udon jest raczej łatwo dostępny, można go kupić np. w supermarketach sieci Carrefour czy w sklepach z importowaną żywnością, a także w internecie; zwykle występuje w 300-gramowych opakowaniach, na które składają się 3 wiązki makaronu po 100g, przewiązane wstążką - japońska precyzja :)
- 1 duża pierś z kurczaka
- 1 duża marchew
- 2 pęczki chińskiej sałaty
- 1 łodyga dymki
- 4-5 grzybków mun
- 1 łyżka oleju
- 2-3 łyżki sosu sojowego
- szczypta (ok 1/4 łyżeczki) przyprawy "7 smaków (pieprzu)" (Shichimi Taugarashi, do kupienia m.in. w sieci sklepów Kuchnie Świata oraz w internecie)
- opcjonalnie czarny sezam (do kupienia np. w Carrefourze)
- sól i pieprz do smaku
Przygotowanie:
- pierś z kurczaka opłukujemy wodą, osuszamy ręcznikiem papierowym, oczyszczamy z błon i innych niepotrzebnych elementów i kroimy w kostkę (można kroić w kawałki innego kształtu, dla smaku dania nie ma to znaczenia)
- pokrojonego kurczaka doprawiamy solą i pieprzem, a następnie podsmażamy na patelni na łyżce oleju przez kilka minut, do momentu, w którym kawałki mięsa będą lekko przyrumienione (nie smażymy za długo, żeby nie wysuszyć tego chudego mięsa)
- usmażonego kurczaka zdejmujemy z patelni i na chwilę odkładamy
- marchew myjemy, obieramy i kroimy w "niedbałe julienne" (jak to ujął mój Wybranek ;)
- grzybki obgotowujemy w niewielkiej ilości wody, do miękkości (z mojego doświadczenia wynika, że nie trzeba ich wcześniej namaczać, wystarczy podgotować przez ok. 10 min)
- chińską sałatę dzielimy na liście, dokładnie myjemy i osuszamy
- dymkę myjemy i siekamy w ukośne plasterki
- na tą samą patelnię, na której podsmażaliśmy kurczaka, wrzucamy liście sałaty oraz pokrojoną marchew, dolewamy 3-4 łyżki wody i dusimy, aż zmiękną, ale jednocześnie zachowają żywe kolory
- grzybki odcedzamy i wraz z kurczakiem dorzucamy do podduszonych warzyw (woda powinna wyparować)
- doprawiamy całość sosem sojowym i przyprawą "7 smaków"
- pod koniec gotowania dodajemy pokrojoną dymkę
- gotujemy makaron zgodnie z instrukcją na opakowaniu
- ugotowany makaron łączymy z mięsem i warzywami
- nakładamy porcje makaronu na talerze i posypujemy ziarnami czarnego sezamu (taki detal, raczej dla wyglądu niż dla smaku ;)
Smacznego :)
P.S. Jak już zaznaczałam na początku tego wpisu, nie jestem znawczynią kuchni azjatyckiej, w związku z czym możliwe jest, że podając powyższy przepis czy też pisząc o kuchni azjatyckiej popełniłam jakieś faux pas - jeżeli tak, przepraszam miłośników i znawców kuchni azjatyckiej za moje zachowanie. Na dobrą sprawę powyższe danie wcale nie jest azjatyckie, jest europejskie, a wręcz polskie, tyle że przygotowane z wykorzystaniem składników, które mogą być uznawane za azjatyckie ;)