Beef Wellington to
potrawa, którą wraz z Wybrankiem wielokrotnie widywaliśmy w różnego
rodzaju programach kulinarnych z udziałem brytyjskich kucharzy-celebrytów.
Do wypróbowania tego dania zachęcił nas ostatecznie Gordon Ramsay,
niestrudzony propagator nowoczesnej kuchni brytyjskiej (
tutaj możecie zobaczyć jego
filmik instruktażowy, w którym krok po kroku
tłumaczy, jak
przygotować "wołowinę Wellingtona"). Zapadła decyzja, żeby spróbować zrobić to
danie własnoręcznie. Padło na sylwestrową kolację. Niestety przy
pierwszym podejściu trochę za krótko piekliśmy mięso - po
przekrojeniu okazało
się, że jest zbyt surowe nawet jak dla Wybranka, fana średnio wysmażonych
steków. Musieliśmy wstawić pieczeń z powrotem do
pieca. Jej
przekrojenie sprawiło jednak, że warstwa ciasta, pieczarek i
boczku przestała
zabezpieczać mięso przed utratą mięsnych soków, które wypłynęły z polędwicy i
podtopiły ciasto. Mało apetycznie to wyglądało...
Kolejną próbę
podjęliśmy w miniony weekend. Tym razem efekt był dużo lepszy (mieliśmy termometr
ze szpikulcem, który wbija się w pieczeń, żeby sprawdzić, czy w
środku jest wystarczająco upieczona, czyli czy ma ok 54 stopni Celsjusza),
aczkolwiek Wybranek i tak stwierdził, że to danie nie było warte takiego zachodu. Niemniej jednak ja uważam, że było bardzo dobre, a w naszym
przypadku zachód wcale nie był taki duży, bo nie robiliśmy ciasta
francuskiego własnoręcznie. Poszliśmy na łatwiznę, nabywając mrożone.
Gdzieś przeczytałam, że najlepsze ciasto francuskie można kupić w
delikatesach Blikle, udaliśmy się więc do tych delikatesów. Ciasto rzeczywiście
było wysokiej jakości i smaczne, ale było też dość grube, w związku z tym stosunkowo długo czekaliśmy, aż się rozmroziło. Spokojnie wystarczy takie
najzwyklejsze, z supermarketu.
Skąd nazwa
Wellington? Otóż nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, nawet Wikipedia ma
wątpliwości ;) Mnie najbardziej przekonuje teoria, że danie to zawdzięcza
swoją nazwę brytyjskiemu kucharzowi-patriocie, który po prostu chciał nadać
klasycznemu francuskiemu daniu (filet de boeuf en croute) brytyjską
nazwę. To trochę jak z kanałem morskim między Francją a Wielką Brytanią -
Francuzi nazywają go La Manche, a Brytyjczycy English Channel ;) Warto też
wspomnieć, że określenie "Wellington" funkcjonuje w odniesieniu do
różnych dań, w których jakieś składniki są zapiekane w cieście francuskim. Np. wieprzowina (a la)Wellington(a), kurczak (a la) Wellington(a) czy warzywa (a la) Wellingtona.
Zresztą po tym, jak opowiedziałam mojej babci o"polędwicy
Wellingtona", babcia zrobiła polędwiczki wieprzowe otulone podduszonymi
pieczarkami i ciastem francuskim, których próbowałam i które były bardzo dobre.
Niech żyje kreatywność :)
Przygotowując nasz
beef Wellington korzystaliśmy z wspomnianego już filmiku z
instruktażem Gordona Ramsaya oraz z przepisu na filet de boeuf en croute,
opublikowanego w magazynie KUCHNIA (styczniowe wydanie z 2012 roku, s. 38-40). Po
niewielkim dochodzeniu przeprowadzonym z wykorzystaniem źródeł internetowych
i książkowych muszę przyznać, że przepisów jest wiele. W niektórych pojawia
się pasztet, w innych boczek (jak w magazynie KUCHNIA), a u Gordona
Ramsaya - szynka parmeńska. W przypadku, gdy w grę wchodzi pasztet (z
kurzych wątróbek), stosuje się też naleśniki, które mają zabezpieczać mięso otulone pieczarkami i pasztetem przed utratą wilgotności, która
mogłaby zbytnio nawilżyć wierzchnią warstwę z ciasta francuskiego i
sprawić, że całe danie staje się mało apetyczne. Jak w tym przepisie. Całość ma
być zwarta, mięso soczyste, a poszczególne warstwy dobrze widoczne po
przekrojeniu pieczeni. My zrezygnowaliśmy z pasztetu i naleśników.
Zrobiliśmy polędwicę wołową otuloną pierzynką z podduszonych i rozdrobnionych w
blenderze pieczarek z cebulką i natką, a następnie owiniętą cienkimi
plastrami wędzonego boczku i płatem ciasta francuskiego. Smakuje to naprawdę
dobrze :)
Beef Wellington
Składniki (dla 2-3
osób o dużym apetycie lub 4 o standardowym)
- ok. 650g polędwicy
wołowej, ze środka polędwicy (chodzi o to, żeby nasz kawałek mięsa był
na całej długości mniej więcej takiej samej grubości, inaczej nie
upiecze się równomiernie)
- 500g mrożonego
ciasta francuskiego (może być trochę mniej, myślę, że 400-gramowy płat
spokojnie wystarczy)
- 300g pieczarek
- 150g boczku
wędzonego w plastrach
- 1 szalotka lub
zwykła mała cebula
- 1 łyżka drobno
posiekanej natki pietruszki
- 1 łyżka musztardy
- olej lub oliwa do
smażenia
- sól & pieprz
do smaku
- 1-2 żółtka
Przygotowanie:
- wyjmujemy ciasto
francuskie z zamrażalnika i rozmrażamy
- polędwicę wołową
opłukujemy pod bieżącą wodą, osuszamy ręcznikiem papierowym i
oczyszczamy z błon
- mięso smażymy na patelni z tłuszczem (nie
potrzeba dużo tłuszczu, wystarczy 1-2 łyżki oliwy lub oleju) z każdej strony
- po usmażeniu mięso smarujemy
musztardą, oprószamy pieprzem i solą i odstawiamy do
wystygnięcia
- pieczarki myjemy i
obieramy (lub nie, w zależności od preferencji) i kroimy (może być na
duże kawałki)
- grzyby wrzucamy na
suchą patelnię i odparowujemy z nich wodę, a po odparowaniu dodajemy
trochę oleju lub oliwy (nie więcej niż 1 łyżkę) i podsmażamy razem z
obraną i posiekaną cebulą
- doprawiamy
pieczarki solą i pieprzem do smaku, dodajemy posiekaną natkę
- gotowe grzyby
rozdrabniamy za pomocą blendera (nie na mus, ale na drobne kawałki) i odstawiamy
do wystygnięcia
- na blacie
rozwijamy folię spożywczą, na niej układamy plastry boczku tak, żeby na siebie
zachodziły
- boczek
smarujemy wystudzoną pastą pieczarkową
(zostawiając trochę przestrzeni przy
brzegach boczkowej warstwy), a na paście kładziemy usmażoną polędwicę
- z pomocą folii
spożywczej owijamy polędwicę boczkowo-pieczarkową "płachtą",
całość zawijamy szczelnie folią spożywczą i wstawiamy do lodówki na 20 minut
- na blacie/desce rozkładamy rozmrożone ciasto francuskie
- po schłodzeniu
mięsno-pieczarkowego pakunku odwijamy go z folii, układamy na cieście i
owijamy w to ciasto - przed zawinięciem można posmarować brzegi
ciasta roztrzepanym żółtkiem, żeby lepiej się sklejały
- tak przygotowany "pakunek" możemy ozdobić liśćmi wyciętymi z resztek ciasta francuskiego
(mieliśmy 500g, to było trochę za dużo, więc z niewykorzystanej
reszty zrobiłam listki oraz deser - wysmarowałam kokilki masłem, obsypałam
odrobiną bułki tartej, wyłożyłam kwadratowtmi kawałkami ciasta francuskiego,
tak, że rogi wystawały poza kokilki, do środka kokilek, na ciasto,
wrzuciłam po kilka borówek amerykańskich, posypałam je szczypta brązowego
cukru i wstawiłam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni Celsjusza na
15 minut, zaraz po wyjęciu mięsa; podałam z gałka lodów :)
- gotowy "pakunek" owijamy folią spożywczą i wstawiamy na 5 minut do lodówki
- po schłodzeniu układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i smarujemy
rozkłóconym żółtkiem za pomocą pędzelka
- wstawiamy do
piekarnika nagrzanego do 220 stopni Celsjusza, na środkową półkę, i pieczemy
przez 10 minut
- następnie
zmniejszamy temperaturę do 180 stopni Celsjusza i pieczemy jeszcze przez 35
minut (przy ok. 650g mięsa; stopień upieczenia sprawdzaliśmy termometrem,
piekliśmy do osiągnięcia przez polędwicę temperatury 54 stopni Celsjusza)
- po upieczeniu
wyjmujemy polędwicę z piekarnika i odkładamy na 10 minut, żeby odpoczęła
- "odpoczętą"
wołowinę kroimy w grube plastry i serwujemy - przy krojeniu z mięsa może wypływać
sok
Serwujemy na
ciepło, np. w towarszystwie mixu sałat z winegretem i czerwonego,
wytrawnego wina (u nas było Chianti, dla plebsu, jak to ujął Wybranek, czyli nie classico ;) Smacznego :)