Wracając do Białowieży: wybraliśmy się tam pod koniec lutego, a więc w okresie totalnie poza sezonem turystycznym. Z jednej strony było to fajne, bo uniknęliśmy tłumów, a drugiej - pewne atrakcje turystyczne nie są dostępne późną jesienią czy zimą, więc skazaliśmy się na to, że nie wszystko, co warto tam zobaczyć, zobaczymy. Nie weszliśmy do ścisłego rezerwatu (w tym do Miejsca Mocy), bo nie było dostępnego przewodnika. Nie przeszliśmy się ścieżką Żebra Żubra, bo najlepiej wybrać się na tę wycieczkę, gdy wokół jest zielono. Nie weszliśmy do skansenu, bo był zamknięty na cztery spusty. Mamy więc powody, aby wrócić do Białowieży w cieplejszym okresie :-)
Mimo tego, że wielu atrakcji nie zobaczyliśmy, wyjazd zaliczamy do udanych. Mieliśmy okazję nocować w starej drewnianej chatce wyposażonej we wszelkie współczesne wygody (Wi-Fi, ogrzewanie podłogowe, bardzo miła obsługa), co było bardzo przyjemnym doświadczeniem. Wybraliśmy się do Rezerwatu Pokazowego Żubra, gdzie mogliśmy pierwszy raz w życiu zobaczyć żubry, a przy okazji przekonać się, jak wygląda żubroń (czyli krzyżówka krowy i żubra), który zrobił na nas ogromne wrażenie (dosłownie, bo to wielkie zwierzę - masa mięśni z pyskiem uroczej jałówki; a propos jałówek - jeszcze przed wyjazdem do Białowieży śledziliśmy losy żądnej przygód krowy, która uciekła z pobliskiej hodowli i ukrywała się w puszczy, podjęto kilka prób jej "odłowienia", a gdy to ostatecznie się udało, krowa najwyraźniej uznała, że jej życie nie ma sensu i opuściła ten "padół płaczu"). Widzieliśmy też inne zwierzęta żyjące w puszczy (sarny, jelenie, dziki), co dla takich mieszczuchów jak my zawsze jest miłym doświadczenie. Wybranek najbardziej chciał zobaczyć rysia, który ma swoje własne miejsce w tym rezerwacie - niestety ryś nie chciał zobaczyć Wybranka (innych zwiedzających również nie, a więc nie była to niechęć wymierzona jedynie w Wybranka, "nothing personal"), cały czas siedział w zaaranżowanym dla niego przez pracowników rezerwatu tunelu, odwrócony tyłem do zwiedzających. Raczej nie mieliśmy wątpliwości, co o nas wszystkich sądzi ;-)
Włóczyliśmy się trochę po samej Białowieży, która zrobiła na mnie wrażenie ładnie zachowanymi drewnianymi domami i...ciszą. Idąc przez tą wieś w ciągu dnia nie słyszeliśmy nic poza silnikami sporadycznie mijających nas aut, z nieba leniwie spadały płatki śniegu, przyłączył się do nas okoliczny pies, który towarzyszył nam w spacerze do stacji kolejowej Białowieża Towarowa, która funkcji logistycznej już nie pełni, funkcjonuje tam natomiast bardzo dobra restauracja Carska.
Położona w miejscu otoczonym polami i lasem ("middle of nowhere"), restauracja Carska zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, zarówno pod względem kulinarnym (byliśmy tam dwa razy na kolacji), jak i obsługi, wystroju wnętrza czy wyglądu otoczenia. Wszystko tam jest...po prostu spójne, ze sobą, z otoczeniem, z historią tego miejsca. To drugi tak spójny lokal w Polsce, w którym miałam okazję być (pierwszy to restauracja Mandragora w Lublinie). Mieliśmy okazję próbować zarówno "polędwicy białowieskiej" (jak lokalną słoninę z dodatkami określił obsługujący nas kelner ;-), dań z dziczyzny (jeleń, żubr) i grasicy (głównie Wybranek), pielmieni, pierogów ruskich (w nietypowej, okrągłej formie), blinów z łososiem (tu zgadzam się z opinią autorów bloga Tasteaway, że jadałam lepsze), jesiotra, kwasu chlebowego, na desery brakowało miejsca niestety. Jeśli potrzebujecie więcej informacji, zachęcam Was do lektury wpisu poświęconego tej restauracji na blogu Madame Edith - znajdziecie tam szczegółową analizę :-) Oprócz kuchni serwującej lokalne przysmaki w eleganckiej formie, Carska to także apartamenty - w wagonach niejeżdżącego pociągu (tzw. salonki, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie, gdy oglądałam je na zdjęciach), w wieży ciśnień i w innych zabudowaniach na stacji. Przy kolejnej wizycie w Białowieży, chciałabym nocować właśnie tu.
Oprócz Carskiej, jedliśmy również w restauracji Stoczek (ci sami właściciele prowadzą apartamenty w drewnianym domku, w którym nocowaliśmy), w ładnie odrestaurowanym budynku o nietypowym kształcie, zamieszkiwanym niegdyś przez lokalnych żydów, gdzie próbowaliśmy m.in. barszczu ukraińskiego i kołdunów z mięsem. Smaczny "comfort food", w bardzo przyjemnym wnętrzu.
Miłym kulinarnym zaskoczeniem była restauracja Parkowa, która znajduje się w Parku Pałacowym (sam pałac, zbudowany pod koniec XIX wieku na polecenie cara Aleksandra III, nie istnieje - jego powojenne pozostałości zostały rozebrane na początku lat 60. XX wieku; ostał się natomiast piękny drewniany Dworek Gubernatora i murowana brama pałacowa), w budynku, w którym urzęduje kierownictwo Białowieskiego Parku Narodowego i gdzie znajduje się Muzeum Przyrodnicze.
Z zewnątrz budynek nie wzbudza ani szczególnie pozytywnych, ani negatywnych emocji. Wnętrze restauracji jest utrzymane w mało zachęcającym stylu, przypominającym lokale gastronomiczne z lat 90., natomiast absolutnie nie warto oceniać tego miejsca po wystroju, bo serwowane tam jedzenie jest bardzo dobre. W tym miejscu pierwszy raz jadłam zupę solankę, która była dla mnie kulinarnym odkryciem (jest przepyszna) i zaskoczeniem - to typowe danie kuchni kresowej, zaczerpnięte z rosyjskiej i ukraińskiej kultury kulinarnej. To słono-kwaśna zupa, występująca w odmianach mięsnej, rybnej lub grzybowej, której podstawą jest bulion z kilku rodzajów mięsa (w tym surowego i wędlin), ryb lub grzybów, z dodatkiem kiszonych ogórków i płynu z ich kiszenia, oliwek, kaparów, serwowany z kwaśną śmietaną i plasterkiem cytryny. Te oliwki, kapary i cytryna były dla mnie zaskakującym elementem, temat zgłębię jednak przy okazji osobnego wpisu poświęconego tej zupie, bo próbowałam odtworzyć ją w domu. Wybranek jadł w Parkowej smaczne i pięknie wyglądające pierogi z mięsa z żubra (zwierzę jest pod ochroną, ale mięso jest okresowo dostępne), ja skusiłam się też na sałatkę z twarogiem z pobliskiej Hajnówki, wyglądała bardzo ładnie, ale smakiem na kolana mnie nie rzuciła, sugeruję więc skupienie się na bardziej tradycyjnych daniach ;-)
Wybraliśmy się też do Hajnówki, o której akurat było głośno w ogólnopolskich mediach z uwagi na marsz nacjonalistów (swoją drogą, zawsze mnie zastanawia, dlaczego oni występują w kominiarkach na swoich marszach - stoją murem za swoimi poglądami, są dumni, czy jednak czegoś się wstydzą i nie chcą pokazać twarzy, wziąć odpowiedzialności za te poglądy?). Chcieliśmy zobaczyć Muzeum Kultury Białoruskiej, ale w tamten weekend było zamknięte. Obejrzeliśmy więc kontrowersyjnej urody cerkiew (większość cerkwi, które widzieliśmy w Białowieży i okolicach bardzo nam się podobało, były utrzymane w tradycyjnym stylu, zbudowane z drewna, a ta w Hajnówce była bardziej w stylu, w którym - niestety - utrzymanych jest wiele katolickich kościołów, czyli beton + awangardowe formy) i udaliśmy się na obiad do bistro Babuszka. Z zewnątrz to miejsce zdecydowanie nie jest zachęcające, w środku wygląda raczej skromnie, panuje samoobsługa, a jedzenie jest serwowane na plastikowych talerza. Ale co to za jedzenie! :-) Jadłam bardzo smaczną solankę (kolejny raz :-) i babkę ziemniaczaną, a Wybranek żurek i pierogi. Babuszka ma "oddział" w Białowieży, który mieści się w pięknie odrestaurowanym tradycyjnym podlaskim drewnianym domku, mogliśmy więc jeść te same smaczne potrawy w nieco przyjemniejszym dla oka otoczeniu, ale zdecydowaliśmy się pójść "do źródła".
Podsumowując - serdecznie polecam Wam Białowieżę jako cel krótszych czy dłuższych wycieczek. Nam się podobało, chcemy wrócić, żeby zobaczyć to, czego ze względu na porę roku nie zobaczyliśmy.
A co do wycinki - ścisły rezerwat podobno pozostał nienaruszony, natomiast przyznam, że widok pościnanych drzew leżących przy drodze prowadzącej przez puszczę do Białowieży oraz w okolicach Rezerwatu Pokazowego, był przygnębiający. Rozumiem, że drzewa naruszone przez szkodniki mogą stanowić zagrożenie dla pojazdów poruszających się tą drogą i podróżujących w nich ludzi, natomiast tylko część leżących tam pościnanych drzew rzeczywiście wyglądała na chore. Pnie pozostałych był zdrowe. Pozostaje mi wierzyć, że to szaleństwo się skończy. To nasze narodowe dziedzictwo naturalne.